wędrówka Autora na tle mapy Powstania (najlepszej mi znanej) autorstwa Piotra Kamińskiego (a właściwie jej podkładu z '39 r)
wędrówka Autora na tle mapy Powstania (najlepszej mi znanej) autorstwa Piotra Kamińskiego (a właściwie jej podkładu z '39 r)
Jacek Korabita Kowalski Jacek Korabita Kowalski
324
BLOG

Godzina "W" - wspomnienia jednego z Szesnastu (odc. 1-9)

Jacek Korabita Kowalski Jacek Korabita Kowalski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

W tych dniach postanowiłem zaprezentować Szanownym Czytelnikom Salonu24 fragmenty niepublikowanych wspomnień z Powstania ’44 – autorstwa Stanisława Michałowskiego, mojego Dziadka, żołnierza powstańczej radiostacji "Anna", podziemnego polityka, później podsądnego Procesu 16 (patrz biogram - na końcu notki).

Sumuję tutaj wszystkie do dziś ogłoszone na Salonie24 fragmenty wspomnień tegoż Autora dotyczące czasu przed godziną "W" i całego dnia 1 sierpnia 1944 (czyli od nru 1 do nru 8)

1. Preliminaria

W Warszawie zainstalowałem się w Miejskich Zakładach Spożywczych (sklepy miejskie), jako tak zwany rewident. Oczywiście zmieniłem nazwisko na Michał Józefowicz. Formalnie zakłady te były moim miejscem zatrudnienia. […] Nieomal codziennie byłem na spotkaniach co najmniej w jednym lokalu konspiracyjnym, przeważnie jednak w dwóch, czasami trzech. Odbywałem także spotkania na mieście, w kościele, na dworcu, na Poczcie itp. Dysponowałem trzema, a czasem nawet czterema lokalami mieszkalnymi. […]

 

Wymieńmy w skrócie niektóre z licznych zajęć Autora (ps. Małecki, Michał, Krok, Pączek, Kawecki). Był politykiem – wiceprzewodniczącym partii Zjednoczenie Demokratyczne (która dysponowała dwoma mandatami w podziemnej Radzie Jedności Narodowej), działał w ZOR (Związek Odbudowy Rzeczypospolitej), pełnił funkcję sekretarza generalnego Społecznej Organizacji Samoobrony (SOS), należał też do kierownictwa organizacji „Zachód” (kryptonim „Kopalnia”).

 

Materiały [„bibułę” i dokumenty związane z pracą w podziemiu] miałem przy sobie przeważnie dwa razy dziennie, [wieczorem] gdy wracałem po konspiracyjnym urzędowaniu do domu i rano przy wychodzeniu do pracy w moim oficjalnym miejscu zatrudnienia, by załatwioną korespondencję lub przestudiowane druki przekazać na punkt łącznikowy. […]

 

Ze spędzonych w Warszawie lat 1941-1944 Autor wyniósł szereg wspomnień, tak prozaicznych, jak i dramatycznych. Jako prawnik z wykształcenia został członkiem podziemnego wymiaru sprawiedliwości. Kilka nieciekawych wspomnień zawdzięczał Autor swojej fizjonomii (był bowiem brunetem o wydatnym nosie) – czynna interpretacja tejże fozjonomii zaprowadziła pewnego szmalcownika na drugi świat (prawomocnym wyrokiem). Rzadziej wchodziły w grę zwykłe przeżycia „uliczne”, przed którymi Autor, jako stale noszący „bibułę” zabezpieczał się na swój sposób:

 

Ważną rolę odgrywała powierzchowność, ubiór człowieka zamożnego i możliwie dobrze, elegancko ubranego. Nosiłem – oczywiście tylko zimą – swoje futro, w którym zawsze czułem się pewny siebie; nie zaczepiano mnie ani na ulicy, ani w tramwaju, czy w pociągu.

 

Zajmowane funkcje predystynowały Autora do wypowiedzi na aktualne tematy polityczne – w gronie „ludzi władzy” polskiego podziemia. A były to wypowiedzi… – CDN jutro.

 

 

2. Rezerwa Autora i przeniesienie do rezerwy

 

Z udziału w Powstaniu Warszawskim Dziadek był dumny. Odkąd pamiętam, co roku obchodził 1 sierpnia. Różnie. Kiedyś zaprosił na kawę i wspominki znajomych kombatantów z naszego miasteczka (mieszkało ich tutaj w latach 70. jeszcze przynajmniej dwoje). Obok dumy wyrażał wątpliwości: że powstania nie należało zaczynać. Wprawdzie cytował też inne opinie: że powstania nie dałoby się uniknąć, bo determinacja wśród młodzieży była zbyt wielka.

 

Ale oto mamy sierpień-wrzesień 1979. Siedzimy w dużym pokoju od ulicy, tuż po żniwach. Włączam magnetofon, Autor, czyli mój Dziadek, mówi:

 

Społeczna Organizacja Samoobrony – SOS – ogarniała około 35 innych podziemnych organizacji już działających. Jako prawnik byłem jednym z tych, którzy z ramienia KG AK redagowali jej statut. Jednak nastąpiła wsypa i pierwszy skład Egzekutywy Generalnej wpadł w ręce Gestapo. Wtedy sam wszedłem do SOS z ramienia ZOR (Związek Odbudowy Rzeczypospolitej) i zostałem w nowo odbudowanej Egzekutywie sekretarzem generalnym.

 

Przed chwilą słyszałem w Radio Wolna Europa wypowiedź Stefana Korbońskiego o tym, dlaczego należało rozpocząć Powstanie. On był wtedy przedstawicielem Delegatury Rządu na Kraj. Przychodzi do nas, na zebranie Naczelnej Egzekutywy SOS – i mówi, że się zanosi na powstanie. Chce wiedzieć od nas – którzy reprezentujemy różne podziemne organizacje – żebyśmy się wypowiedzieli, czy jesteśmy za powstaniem, czy nie. Była dłuższa dyskusja nad tym. Ja również zabierałem głos. Powiedziałem, że powstanie może być przedwczesne. Przy głosowaniu – jeden jedyny nie głosowałem za. Uważałem, że wywołanie powstania w Warszawie wyrządzi bardzo znaczne szkody. Ale nic […].

 

W czasie powstania był w śródmieściu taki „obóz” dla niemieckich jeńców. Ponieważ znałem niemiecki biegle – kilkakrotnie zwracano się do mnie, żebym tłumaczył. Raz przetłumaczyłem [zarekwirowane] notatki [jednego z jeńców, takie zupełnie prywatne,] dotyczące tego, że powstanie się przygotowuje. Niemcy o tym wiedzieli, liczyli się z tym, że to nastąpi.

 

[…] Gdzieś w początkach roku 1944 zostałem z mej funkcji w BiPie ([Biuro Informacji i Propagandy,] Oddział VI K.G. AK) przeniesiony do rezerwy […] [Przyczyn oficjalnie mi nie podano, podejrzewam jednak, że chodziło tu o moje zajęcia społeczno-polityczne]. Od mych kolegów dowiadywałem się o zbliżającej się godzinie „W” […] Jako działający w kierownictwach różnych organizacji podziemnych, nie mogem o tym nie wiedzieć. Jednak o konkretach nie miałem pojęcia. Godziny „W” nie znałem. […] Mówiło się na ogół, że akcja zbrojna wybuchnie lada dzień. […]

 

3. Godzina „W” w Prudentialu

 

[…] W dniu wybuchu Powstania znajdowałem się w jednym z naszych lokali konspiracyjnych przy ul. Świętokrzyskiej. Był to kilkunastopiętrowy wysokościowiec należący do LOPP [Liga Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej]. Idealnie nadawał się na lokale konspiracyjne […]

 

Wszystko wskazuje na to, że Autor był w Prudentialu na rogu Placu Napoleona i Świętokrzyskiej. Prudential został po 17.00 zdobyty przez powstańców. Nie znając szczegółów operacji przeprowadzanych 1 sierpnia, zastanawiam się od razu, czy nie chodziło jednak o lokal konspiracyjny przy Świętokrzyskiej pomiędzy Placem Napoleona a wylotem Nowego Światu? Ale nic. Przyjmijmy, że chodzi o Prudential.

 

[…] Załatwiłem sprawy mej rodzimej organizacji, tj, ZOR, zapewne też Związku Wolnej Polski, jak również Zjednoczenia Demokratycznego […] Poza tym lokal ten wykorzystywałem do spraw związanych z moją pracą w S.O.S., gdzie pełniłem obowiązki sekretarza generalnego w Egzekutywie [Generalnej] (S.O.S. – Społeczna Organizacja Samoobrony).

 

Po załatwieniu spraw bieżących z sekretariatem oraz łącznikami z różnych komórek organizacyjnych, odbyłem tam dłuższą rozmowę z zaproszonym na spotkanie kol. Stanisławem Poznańskim, który z kolei był członkiem organizacji „Zachód” w moim wydziale (byłem w tej organizacji zastępcą kierownika, prowadząc wydział organizacji, planowania, propagandowo-prasowy, informacji i werbunku). Zajmował się redagowaniem organu prasowego wysyłanego na teren Rzeszy Niemieckiej pt. „Głos Ojczyzny”.

 

Poznański z tego zadania wywiązywał się znakomicie, dał się poznać jako uzdolniony dziennikarz, no i człowiek godny zaufania, jak i obowiązkowy. Rozglądaliśmy się za kimś, kto objąłby prowadzenie organu prasowego w Zjednoczeniu Demokratycznym. Moi koledzy w Zarządzie Zjednoczenia przyjęli proponowaną przeze mnie kandydaturę Pozańskiego. W związku z tym odbyłem z nim właśnie w tym historycznym dniu rozmowę. Poznański wyraził zgodę na objęcie nowej funkcji.

 

W czasie gdy omawialiśmy sprawy organizacyjne oraz w ogólnym zarysie treść pierwszego numeru, usłyszeliśmy silne detonacje […]

 
4. Plac Napoleona

W czasie gdy omawialiśmy sprawy organizacyjne oraz w ogólnym zarysie treść pierwszego numeru, usłyszeliśmy silne detonacje, a zaraz potem nawałę ogniową z broni ręcznej i maszynowej. Wysłałem na zwiad jedną, a potem drugą z obecnych łączniczek, które przybyły z wiadomością o jakichś incydentach na Placu Napoleona (dzisiaj pl. Powstańców). Strzelanina nie ustawała, a raczej wzmagała się. Próbowaliśmy zorientować się w sytuacji patrząc z okna naszego lokalu na jakimś bardzo wysokim piętrze.

 

Z obserwacji tych doszedłem do wniosku, że jest to chyba jakaś zorganizowana akcja podjęta przez oddział Armii Krajowej i coraz bardziej się upewniałem, że jest to początek godziny „W”. Nazwa „powstanie” została wprowadzona dopiero następnego, a może trzeciego dnia. […]


Widząc co się święci, zeszliśmy z kolegą Poznańskim na ulicę, która była dość wyludniona. Jedynie przy bramach zauważyliśmy spore grupki czegoś wyczekujące. Wszyscy wiedzieli,  że na Placu Napoleona coś  się  święci. Wygląd ulicy, strzelanina, grupa wojskowych, jaką  zauważyłem przy wylocie z ulicy Świętokrzyskiej w ulicę Nowy  Świat – to wszystko potwierdziło moje  przypuszczenia o rozpoczęciu zorganizowanej, powszechnej akcji zbrojnej  przeciwko okupantowi, zmierzającej do wyzwolenia Stolicy […]

 

 

Doszedłem do wniosku, że trzeba jak najszybciej znaleźć się w swoim mieszkaniu [przy ulicy Żurawiej]. Akcja może się rozszerzać, nie będę   mógł zajśćdo siebie i pozostanę  na ulicy bez dachu nad głową, co może mnie narazić  na niebezpieczeństwo ze strony Niemców.

 

Ale jak tu wyjść?

 

5. Ze Świętokrzyskiej w Nowy Świat

Na Placu Napoleona strzelanina, a od strony Nowego Światu ulica zamknięta kordonem wojskowym. Kolega Poznański uważa, że lepiej zaczekać, do tego namawia także łączniczka właściciela naszego lokalu. Mimo wszystko decyduję się zaryzykować. Łączniczki odsyłam do mieszkania, polecając  usunąć  względnie zabezpieczyć   się  od wszelkich niebezpiecznych dokumentów i  przedmiotów  konspiracyjnych. Żegnam się  z  nimi i wychodzę na ulicę  idąc w podskokach  od bramy  do bramy w kierunku Nowego światu.

 

Poznański z ociąganiem, ale idzie za mną.

 

Zbliżyliśmy się do wylotu ulicy [Nowy Świat] i teraz widzimy dokładnie kordon wojskowy zamykający ulicę. Broń  mają  wyciągniętą przed siebie, gotową  do strzału.  Widać  po twarzach lęk i zdenerwowanie. Mimo to decyduję  się.  Wychodzę  na  środek ulicy, podnoszę  ręce i idę, Poznański za mną.  Podchodzimy do wojskowych i mówię  po niemiecku:

 

– Kann man durchgehen?  Wir vom Büro nach Hause.

 

Jeden czy drugi machnął  ręką, na znak, że mamy przechodzić. Odetchnęliśmy.

 

6.  Ulica Kopernika

 Muszę teraz dojść jak najkrótszą  drogą  do Żurawiej.  Bliżej byłoby do ul. Górskiego (Hortensji) ale przypomniałem sobie, że tam, w byłym gimnazjum Górskiego, stacjonowało jakieś wojsko. A więc jedyna rada – iść w kierunku Alei Jerozolimskich. Dochodzimy dość blisko tej ulicy, a stamtąd znów jakaś strzelanina, tłum ludzi ucieka w naszym kierunku i na nas napiera. Próbujemy jeszcze obejść dalszymi ulicami, których w tej chwili nie pamiętam z nazwy: Pierackiego, Kopernika itd. Wszystko na nic, te same trudności. Tłumy napierają na nas w odwrotnym kierunku. Zawracamy…

 

Zawracamy i kierujemy się  Tamką czy też Bednarską w kierunku Czerwonokrzyskiej, przy Tamce rozstajemy się. Poznański proponuje mi zajść  do jego domku i tam przeczekać, ale dziękuję, bo mi pilno do swego mieszkania. Po drodze słychać z oddali jakieś detonacje, poruszamys się przeważnie biegiem, a  zwalniamy i idziemy normalnym krokiem, gdy zauważamy przechodniów. Na ogół ulicę  są puste.

 

  

7. Niedozbrojony szaleniec

 

Po rozstaniu z kolegą [Stanisławem Poznańskim] idę  cały czas ulicą zamkniętą z obydwu stron murem. Sytuacja co najmniej niewyraźna, bo w razie jakiejś zaczepki jakikolwiek skok w bok jest  wykluczony. Na razie jestem spokojny, bo ulicą  nikt nie przechodzi. A jednak w pewnej chwili widzę zbliżającego się rosłego mężczyznę, idzie… w [długich] butach… Domyślam się [jednak],  że to jest jakiś  obojętny przechodzień.

 

Moje przeczucie [nie] sprawdza się. Przy mijaniu zaczepia mnie. Jest trochę podchmielony. Pyta, dokąd idę. Na moją niewyraźną  odpowiedź proponuje, bym się  do niego przyłączył  i z nim poszedł w upatrzone miejsce. „Widzicie na co się  zanosi”. Ma zająć  jakąś  pozycję  wypadową,  ale na razie jest  sam. Potrzeba tam będzie kilku  ludzi. Tłumaczę,  że idę  do domu. Że muszę  najpierw tam zajrzeć, że nie mam broni, wreszcie,  że muszę  zająć inne, przewidziane  dla mnie miejsce.

 

Argumenty moje nie skutkują, ciągnie mnie – tymczasem ukazuje się w oddali samochód [wojskowy]. „Zaatakujemy go, mam granat” – ma jakąś broń, którą  zamierza wyciągnąć. Zaklinam go na wszystkie świętości. Nas jest tylko dwóch, w tym tylko jeden uzbrojony. Nie mamy żadnego miejsca do  ochrony, prosta, obmurowana ulica, ich jest kilku, już  z dala widać,  że pojazd jest jakimś  opancerzonym samochodem. Argumenty moje nie trafiają, chwytam go za rękę. W ostatniej chwili obiecuję nawet,  że pójdziemy razem. W tej sytuacji samochód nas mija. Jest ubezpieczony kulomiotem gotowym do strzału. Trzech czy czterech żołnierzy na wozie, również uzbrojeni. Mój towarzysz pohamował się.

 

Mamy teraz iść razem dalej. Nadchodzi jednak na szczęście grupa mężczyzn. Wszyscy w młodszym wieku. Mój kolega zostawia mnie na chwilę i zwraca się  do przechodzących z taką samą  propozycją. Zaczyna się targowanie i  dłuższa rozmowa. Korzystam z okazji i oddalam się  szybkim krokiem.

 

Autor miał chyba na myśli – trudno mi to stwierdzić z całą pewnością – ulicę Czerwonokrzyską lub którąś z okolicznych, biegnącą wzdłuż ogrodzonych ogrodów zakonnych.

 

8. Milicja PPS

 

Przypominam - Autor chce się przedostać do swego mieszkania na Żurawią, gdzie – jak podejrzewa – będą czekały na niego rozkazy związane z godzina „W”. Idzie okrężną drogą – przez Czerwonokrzyską, wzdłuz ogrodów i…

 

W pewnym miejscu, zdaje sięprzy Bednarskiej [? raczej inna ulica] stoi samochód ciężarowy do którego jacyś  wojskowi [niemieccy] coś  wnosząładują. Zatrzymujemy się  by iść  wolno i uważnie. Jednak już za późno. Zauważyli nas i zniknęli z naszego pola widzenia. Obawiamy się,że mogli sięna nas gdzieś  zaczaić. Cofać  się już za późno. Idziemy. Przechodzimy obok samochodu bez jakiejkolwiek trudności. Nikogo nie widać. Wszyscy, a szczególnie Niemcy pochowali się. Teraz dalej biegiem. Przechodzimy pod przęsłami mostu.

 

Tu w oryginale kolejność przechodzenia przez poszczególne ulice wydaje się zaburzona – widać pamięć nie dopisała Autorowi. Przestawiam zatem akapity jego relacji. Prawdopodobnie Autor dopiero teraz przeszedł pod pierwszymi przęsłami Mostu Poniatowskiego – ulicą Czerwonokrzyską lub Smolną.

 

Stoi jakiśposterunek wojskowy. Karabin gotowy do strzału. Przechodzimy jednak  swobodnie. Nie zatrzymują  nas, chociaż jesteśmy bacznie obserwowani.

 

Posterunki Niemieckie stały zapewne od strony zespołu gmachów Muzeum Narodowego, które przez cały czas pozostawały w rękach Niemców.

 

Zbliżamsięteraz do Szpitala Czerwonego Krzyża w miejscu, gdzie chyba zaczyna się  ul. Czerniakowska.

 

Także i tu chyba jest to błąd. Szpital Czerwonego Krzyża minął zapewne wcześniej, przed mostem Poniatowskiego; ulica Czerniakowska „zaczyna się” koło Szpitala Św. Łazarza – i najpewniej o ten szpital tu chodzi.

 

Zatrzymuje mnie trzech obywateli z czerwonymi opaskami na ramionach [to milicja PPS], tytułująmnie per „Obywatel” i w sposób grzeczny, ale stanowczy zwracają  mi uwagę,że jest godzina policyjna,że ze względu na znane mi wypadki nie wolno wychodzić z domu. Tłumaczę sięże wypadki mnie  zaskoczyły i  że właśnie zdążam do domu. Tłumaczenie milicjantów nie przekonywuje. Do domu mogę nie dojść żywy. Ulice są  pod obstrzałem. Zniewolony jestem wobec tego gościć jakiś czas w gmachu szpitalnym.

 

 

9. Po Godzinie „W”: szpital św. Łazarza

 

Autor chce się przedostać do swego mieszkania na Żurawią, gdzie – jak podejrzewa – będą czekały na niego rozkazy związane z godziną „W”. Idzie okrężną drogą – przez Czerwonokrzyską, pod wiaduktami Mostu Poniatowskiego – i trafia na oddział milicji PPS, która nakazuje mu – jako cywilowi – przeczekać noc w sąsiednim szpitalu – zapewne Szpitalu św. Łazarza.


Z gościny Szpitala skorzystać musiałem przez całą noc. Oczywiście nie tylko ja. O ile pamiętam, z holu Szpitala jak i z użyczonych nam różnych bocznych pomieszczeń skorzystało tej nocy z 1-go na 2-go sierpnia paręset osób, mężczyzn i kobiet w różnym wieku, dzieci, a ponadto paru wojskowych. Kręciła się między nami grupa mężczyzn, w strojach niby strażackich; początkowo jakby stanowili grupę OPL, czy też miejscową drużynę strażacką. Właśnie oni po pobieżnym sprawdzeniu obecnych osób zabrali ze sobą niemieckich wojskowych i ulokowali ich w nieznanym nam miejscu. Wśród zgromadzonych znajdowało się także parę grupek młodzieżowych; prowadzili ze sobą ożywione rozmowy. Doszedłem łatwo do wniosku, że to żołnierze AK-owscy zmobilizowani w związku z godziną „W”, którzy nie zdążyli na przewidziane planem mobilizacyjnym placówki.

 

Rozdawano obecnym skromne posiłki i ciepłe napoje, zdaje się herbatę. Od czasu do czasu wnoszono na noszach rannych zebranych na przyległych ulicach. W pewnej chwili werbowano nawet w tym celu ochotników, ponieważ okazało się, że rannych jest coraz więcej.

Wchodziłem po schodach na najwyższe piętro, by obejrzeć sobie wygląd zewnętrzny tej części Warszawy w porze nocnej, zwłaszcza, że dochodziła do nas kanonada wskazująca na trwające wciąż walki uliczne. Z okna na strychu Szpitala widoczne były w tej części Warszawy liczne łuny pożarowe, co robiło groźne wrażenie. Wynikało z tego widoku, że walki toczą się w różnych częściach miasta.

 Trochę się zdrzemnąłem, jednak o jakimś spaniu w całym tego słowa znaczeniu nie mogło być mowy. Rankiem, kiedy zaczęło dnieć, zjawiło się kilku nowych przybyszów. Na ogół były to osoby, które szły od śródmieścia ul. Książęcą w kierunku Czerniakowa. Wstępowały, by zorientować się, czy można bezpiecznie iść dalszą drogą. Zapewniano, że przejść ul. Książęcą i dalej do placu Trzech Krzyży można. Trzeba jednak mieć na uwadze, że tu i ówdzie może być obstrzał.

Ciąg Dalszy jutro Nastąpi

 

- - - - - - - - - - - - - - - - -

 

O Autorze – na końcu : Stanisław Michałowski (Kórnik 1903 – Kórnik 1984) przed ’39 poseł na sejm i wiceprezydent Grudziądza – w sierpniu ’39 przeprowadzał mobilizację w swoim mieście, od 1 września organizował ewakuację władz municypalnych ku Lwowu. Poszukiwany listem gończym przez Niemców, pozostał na Kresach, podczas gdy rodzina (matka, żona, dwójka dzieci) ukrywała się w Wielkopolsce. Po czerwcu ‘41 przedostał się się do Warszawy i tam trafił do Komendy Głównej AK oraz kilku innych podziemnych organizacji, w których pełnił funkcje kierownicze. Podczas powstania był wywiadowcą radiostacji „Anna”. W marcu ’45 aresztowany w gronie 16 reprezentantów Polski Podziemnej był sadzony w Procesie 16 w Moskwie. Po powrocie w latach ‘48-‘52 więziony; odtąd nie pracował już w zawodzie (prawnik i polityk), w roku ‘70, już na emeryturze, powrócił na ojcowskie gospodarstwo; w latach ‘80-‘81 zakładał NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych.

 

Opracowano: na podstawie maszynopisu pt. „Osobiste sprawy życia mego” oraz nagrań zarejestrowanych w ostatnich latach życia Autora przez jego wnuka, czyli niżej podpisanego; wszystkie powyższe materiały są tegoż podpisanego własnością i w części dotyczącej powstania (prócz kilku drobnych fragmentów przywoływanych w internecie) nie były jeszcze publikowane. Wybór, którego tu dokonałem, jest arbitralny i niekoniecznie respektuje kolejność oryginału. Wszelkie opuszczenia zaznaczam trzykropkami w nawiasach kwadratowych; teksty umieszczone w takowych nawiasach są moimi uzupełnieniami & objaśnieniami; drobniejszych poprawek redakcyjnych nie sygnalizuję; zastrzegam, że z aparatu krytycznego zrezygnowałem, przeważnie nie sprawdzam, na ile autora wspomnień zawiodła pamięć – z wyjątkiem wybranych szczegółów. | Jacek Kowalski |

Zobacz galerię zdjęć:

Fotografia legitymacyjna Autora na użytek fałszywych dokumentów, 1941-1944
Fotografia legitymacyjna Autora na użytek fałszywych dokumentów, 1941-1944

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura