„W Krzyżu cierpienie. W Krzyżu zbawienie” – zabrzmiało na początek Wielkiego Postu w pierwszym z brzegu kościele, do którego wszedłem po drodze, biegnąc przez miasto w różnych sprawach, bo przecie Środa Popielcowa to nie jest dzień wolny. Poruszyło mną, naprawdę. Dzień właśnie niby powszedni, a jednak tłum w Kościele, młodzi, starzy, dzieci, popiół na głowę i twarde słowa kapłana. A zamiast kazania rozporządzenia postne księdza arcybiskupa. Tekst prosty – a jednak niezwykle poruszający.
Zaraz potem wszedłem w inny świat. Spotkanie artystów i sztukamięs opływający tłuszczem na stole. Kiedyś też tak było. Przypominam sobie mojego krewnego z prowincji, który przyjechawszy do stołecznego miasta w latach siedemdziesiątych chwalił się rodzicom, że oto dzisiaj piątek – a on właśnie zjadł świetnego kotleta i…"kotlet był bardzo dobry, a jemu nic się nie stało". Tak! "Jemu nic się nie stało". Byłem wtedy mały, a jednak pomyślałem sobie: „co za głupek!”. Z wykrzyknikiem.
Ale to wczoraj to było co innego. To nie był świadomy despekt dla wiary i nowobogactwo, nie jakaś manifestacja, sprzeniewierzenie, tylko kompletna obojętność, pustka. A mnie było po prostu przykro, że nikt tu nie zauważa, że jest Środa Popielcowa.
A do tego Donbas w łapach Putina, Putin u Orbana, Orban u Kopacz, Kopacz w Polsce i krwawiąca Ukraina z zapowiedzią dla nas. Od paru dni obojgu nam (mnie i mojej żonie) śni się wojna.
Ale cóż. W poście powinno być człowiekowi choć trochę przykro.
Inne tematy w dziale Kultura