Zygmunt Jan  Prusiński
Zygmunt Jan Prusiński
Zygmunt Jan Prusiński Zygmunt Jan Prusiński
169
BLOG

Księżycowe kwiaty - Część II

Zygmunt Jan Prusiński Zygmunt Jan Prusiński Wiersze Obserwuj temat Obserwuj notkę 8


KSIĘŻYCOWE KWIATY – część druga

Dział: Kultura Temat: Literatura



Zygmunt Jan Prusiński


ODZYSKANIE RÓWNOWAGI



Naprawdę nie lubię pisać
o moich urodzinach
to takie prozatorskie
dodałbym – szorstkie
bo czym się chwalić
i co powiedzieć tak naprawdę.

W tej chwili siedzę w autokarze
Ustka - Zakopane
wygląda na to że jadę
do Bydgoszczy na Leśną –
skupiam się nad moją dziewczyną
bo noc przed nami
stół urodzinowy przygotowany
Margot jest perfekcyjna
do przesady – to mój
życiowy skarb jak poezja –
muzyka – malarstwo – fotografika.

Wiecie ile mam dzisiaj lat
jutro będę starszy
a pojutrze jeszcze bardziej
i tak każdego dnia
co dnia będę wracał
do sztuki w której
od dwunastego roku życia
znalazłem się
na liście straceńców.


30.09.2019 – Bydgoszcz
Poniedziałek 20:15




KOLACJA URODZINOWA



Zaczęła się po godzinie dziesiątej
lubuski gin przy pięciu różach
w kolorze mocnym – bordowym
była meksykańska potrawa
przystawki i uśmiech –
to cały mój świat współczesny
kiedy naprzeciwko stołu
siedzi moja królowa rzek i wiatru.

W jej oczach jestem dowartościowany
pilnuje moich zachowań
bo czasem wygłupiam się
ale to tylko pozory
przecież nie miałem nigdy
krystalicznej pani a Panna M.
to wzór nad wzorami.

O godzinie drugie poszliśmy spać
w jednym łóżku przytuleni –
odruch zbliżenia nastąpił
to zryw jak nastrojone instrumenty
które grać będą z nowym miesiącem
z kontynuowaniem to co nam się należy

- ach te miłosne podróże
jakie one są zaczepne.


2.10.2019 – Bydgoszcz
Środa 7:00




EPOKA ODCHODZĄCYCH



W moje urodziny zmarł
Kornel Morawiecki –
poznałem go w Wiedniu
na spotkaniu w małej księgarni
polskiej na Burggasse 22 –
nie było tłumów
kilkanaście osób z prawicy.

Obserwowałem gościa
jako bliskiego moim poglądom
przy nim na stole ułożono
(ubranie internowanego) –
opowiadał w szczegółach
swoje przejścia z komunistami
esbecja odprowadzała
do samolotu – nie było rodziny
lot do Austrii – taki cel
(z wilczym biletem) z kraju
bez powrotu…

Zatem z uwagą słuchałem
zacnego człowieka
z każdą minutą stawał się bliski.


Z Kornelem przeszedłem na ty
to tyle z tej znajomości…


2.10.2019 – Bydgoszcz
Środa 12:00




POURODZINOWY SPACER


1

Kiedy jestem w Bydgoszczy
zawsze pamiętam że tuż
przed samą wojną moja mama
zdawała w konserwatorium
na przyszłą pieśniarkę – i zdała
niestety wojna przerwała
te jej marzenia.
Powróciła z powrotem w mundurze
jako sanitariuszka
była najmłodszą (z 27 sanitariuszek) -
ten szlak chciałbym poznać jako jej syn.


2

Margot zaplanowała zwiedzić
uczelnię na Garbary 2
(Wyższa Szkoła Gospodarki)
gdzie od jutra będzie chodzić
na wykłady w ramach
Uniwersytetu Trzeciego Wieku.
Przytulne zakątki i skwerki
z fotografowałem – to co mnie
zawsze interesuje to przyroda –
niebotyczna ważność jest
świadectwem przyjaźni z człowiekiem.


3

Pourodzinowy spacer zakończyliśmy
w centrum handlowym – Focus
Panna M. odwiedziła sklepy
a ja wstąpiłem do empiku – to moja
tradycja pokręcić się śród książek.
I właśnie tam spotkałem się
z Piotrem Sommerem – jego książka
„O krok od nich” – Przekłady z poetów
amerykańskich ma stron 786
i kosztuje 79 złotych.


4

Słowo wstępne na półtora strony
mało zachęcającej treści – a głównie
tuzy to trzynaście nazwisk:
John Ashbery – John Berryman
John Cage – E. E. Cummings
Allen Ginsberg – Kenneth Koch
Robert Lowell – Frank O’Hara
Charles Reznikoff – David Schubert
James Schuyler – William Carlos Williams
Jane Frelicher.


(Piotrze drogi
gdyby ta twoja książka
kosztowała 50 złotych
kupiłbym bez zastanowienia).


3.10.2019 – Bydgoszcz
Czwartek 1110




MOŻNA RÓŻNIE TO INTERPRETOWAĆ



Z założenia jestem bliższy drzewom
aniżeli ludziom – czyli homo sapiens.
Może to już taki wiek – przeszedłem tę
granicę że ufam drzewom nie ludziom.

Rzadko z nimi rozmawiam bo o czym
to gadać – powtarzać (w kółko czy
na okrągło wykute fragmenty)
choćby o chorobach z którymi
nie dajemy sobie rady – Rak jest Panem
naszego życia – nie Bóg o różnych nazwach.

Wczoraj będąc w parku im. Kazimierza Wielkiego
natknąłem się w pobliżu kościoła
na słoneczniki rosnące wzdłuż jeden przy drugim
w długości dwudziestu kroków –
i to jest dla mnie ten ufny świat
słyszę melodię zawartą i wtedy piszę wiersze.

Margot nadzwyczaj spokojna
zaprosiła na gorące pączki.
Tego Wędrowca – chłopca studenta
poznałem kilka lat temu
stoi lekko uśmiechnięty –
przywitałem się z wędrownym z kamienia
kilka zdjęć na pamiątkę że z nim zawarłem
przyjaźń – tylko jemu proszę zaufać…

Poszliśmy na salony to znaczy
na salony starych mebli
zegarów „Baby” i wszelakiej porcelany.
Wisiały obrazy sprzed siedemdziesięciu
i stu lat – nie piszę mistrzów.

Antyczny świat istnieje w nas
kto się sztuką para – jesteśmy bliżsi co odeszło
choć ich nie znamy – tylko miłość
ta potajemna została w tych przedmiotach
nie dotykałem tych rzeczy prędzej
zapamiętywałem ów świat – który
nie czekał na mnie na ulicy.


4.10.2019 – Bydgoszcz
Piątek 6:30




OSTATNI WIERSZ NA BALKONIE



Kilka lat temu
jak byłem pierwszy raz na balkonie
nazwałem balkon u Margot
(moim przyjacielem).

Nie znam powodu dlaczego –
może te dzikie winogrona
bo taki spokój żeby myśli łączyć
w lirykę – tam mogłem
palić papierosy i kruszyć ewidentnie
jarzmo spalania i wypalania
to co za mną już – i nadal niepoukładane.

Jednym wychodzi to łatwo
łatwiej niż są warci drugim częściej
pod górkę – że jest kobieta – że jest miłość
a jednak klucz do szczęścia nie wchodzi…

I żebym milczał przez te cztery lata
to i tak to jest moja wina
(że człowiek spokoju) jest winny
bo w tym przypadku zawsze w tym związku
musi mężczyzna być winien.

Na czym polega ta metafizyka
skąd to wyrasta i łączy pnącza
z niewiadomych korzeni
że coś się nie układa i nie zbliża
bo to ty mężczyzna masz kwitnąć
w szeleście rąk – w truizmie
szaleństw na łaskę kobiety oczekującej.

Jeśli mówi masz jej słuchać
nie piętnaście minut a trzy godziny.

Kiedy kobieta przemawia
i dzikie winogrona mają słuchać
(wszyscy mają słuchać) –
i obrazy i lampy – wszelka dekoracja
stoły i krzesła – dywany i dywaniki
słuchać to służyć niczym carycy
bo taka jest kobieta ze znaku byka.

Nie będziesz słuchał
będziesz przeciwko niej
nie doznasz miłości niestety –
bo takie są reguły gry…

- Przez cztery dni pobytu
wypaliłem na balkonie
dziewiętnaście skrętów.


4.10..2019 – Bydgoszcz
Piątek 11:45




ODGARNIAJMY



Wiem że ludzie się kłócą
i ci którzy wiekowo starsi
chorzy są też się kłócą –
to taki przylepiec
że spór to taki wrzód.

Nie jestem zwolennikiem kłótni
więcej bronię honoru
to taka męska przystawka…
Podobno nie ma przyjaźni
pomiędzy kobietą i mężczyzną
nie ma także pomiędzy
kobietą i kobietą –
jest jedynie pomiędzy mężczyzną
i mężczyzną – zdarzyć się może.

Dziś trudno o taką przyjaźń
jaką miałem w młodości
konstruktywną i szlachetną.
Dziś nie ma czasu na przyjaźnie
model życia odłupany jak kora drzewa
męstwa też nie widać
potulnie ukrywamy się ze wstydu
że nic po nas nie zostanie -
bo dlaczego ma zostać?


5.10.2019 – Bydgoszcz
Sobota 5:37




PO PROSTU – KORNEL



Sześć dni mija od urodzin
eskapada mądrości nie rozlicza
co ma zamiar robić
na razie napinam mięśnie
stykam się z duchami
czuję ich gorliwość jak wczoraj
z Kornelem Morawieckim
w dzień pogrzebu i pożegnania.

Pisał do mnie z propozycją
bym przystąpił do jego koła
politycznego – nie skorzystałem
moja polityka skończyła się
z Polską Partią Biednych
brak mi powonienia
ludzi trzeba wychłostać
by szacunek mieli dla rewolucjonistów
a Kornel miał i Jerzy Izdebski miał
i ja miałem i Grzegorz Kunda ma.

Nie wiem czy żyje Marek Łyżwa
ale ta jego piosenka z lat 70-tych
„Jeśli z ziemi wykopiemy wielki kamień,
To niech zostanie będzie nam pod głowę.
Przyłożymy ucho posłuchamy co w środku,
Szumiąca rzeka i stukot końskich kopyt”.

Siedzi mi w środku do dzisiaj
jak się źle czuję od razu te strofy
wyśpiewuję – tak było na emigracji
i tak jest po powrocie (25 lat temu).

Przyłóżmy ucho Kornelu
ten kamień polski nigdy nie milczy.


6.10.2019 – Bydgoszcz
Niedziela 6:45




DRZEWA I SŁONECZNIKI



Przyjeżdżam do dziewczyny
jedynie ona mi została
choć ma takowe zagrywki
ustawiania mnie po swojemu
interpretuje zgoła inaczej
moją naturę filozofii.

- Każdy ma filozofię
wiem o tym że trudno
zgoła rozstrzygnąć kto ma
słuszność – drzewa czy słoneczniki.

Raz mi mówi że rzadko się uśmiecham
a ja nie chcę być (pajacykiem
na sznurku) – bujać się
na dół i do góry lub na boki
z rozkraczonymi nogami.

Ale zostawmy te dywagacje
napijmy się ginu – powróćmy
do lasu tam można się nastroić
dzisiaj święci grają jazzowe kawałki
wyruszamy po śniadaniu.

- Jeżeli się kochamy
udowodnimy to w sypialni
niech niedziela będzie z nami.


6.10.2019 – Bydgoszcz
Niedziela 6:17




JEZIORO SZELĄG

Motto: Rozczulam nuty ballady -
w słońcu wysuszam stopy.
Otulam drzewne ziewanie,
a owoce zbieram z trawy.



Zawitaliśmy do Starych Jabłonek
na kilka dni do znajomej –
pierwszy raz będąc w tej krainie.

Znikła dawna wieś – nowoczesność
na każdym kroku – każdy w ramach
z otwartymi rękami dla turystów.

Niech tak będzie choć mnie to przeszkadza
bo niszczy się klimat dawnej wsi –
znikł po prostu zapach i architektura.

Ale to nic – mnie zainteresował spacer
brzegiem jeziora Szeląg Wielki
i tu czułem się z przyrodą na ty…

Margot zerkała na mnie – niczym
zakochana panna jesieni
zbierałem liście do wazonu.

Oprócz tego zająłem się fotografowaniem
okoliczne zdjęcia są dowodem
że nie marnowaliśmy czasu.


(Pierwszy pociąg przyjechał na stację
w Starych Jabłonkach w sierpniu 1873 roku).


14.11.2019 – Ustka
Czwartek 10:00




STARE JABŁONKI

Motto: Jeszcze zostańmy w sobie -
świtać będzie za dwie godziny.
Te ballady rodzą się w dotykach
dwu gałązek w głębokim lesie;
wystarczy kołysanie na wietrze.



Kołysanie – i myśli na dzisiaj
w toku przygotowań na zwiedzanie.

(Jabłonie wyrosły z wyrzucanych ogryzków)
ciekawe spostrzeżenie – dlatego warto
przyjechać tu wiosną kiedy drzewa zakwitną.

Przyglądam się Margot – szykuje kanapki
nucę piosenkę „Pretty Flamingo” Manfred’a Mann’a
to jeszcze z okresu młodości kiedy śpiewałem.

Słynny jest tunel wodny długości (54 metrów)
podobno najdłuższy w Polsce – przejdziemy
ostrożnie by ryb w jeziorze nie płoszyć…

Ach te wędrowanie ze swoją dziewczyną –
a ruchliwa jak wiatr taneczny we wtorek.


15.11.2019 – Ustka
Piątek 6:37




DEBIUT MARGOT BENE

Motto: Jeśli zgubisz myśl o mnie,
nie martw się wyrośnie nowa.
Całuję twoje ciało nocą,
śpisz w zielonej sypialni
promieniami moich rąk.


Pisze od roku wiersze –
chce wypowiedzieć się tym
co nurtuje ją na co dzień
w życiu prywatnym
otoczona istnym żarem
zaistnienia że warto
zapisać słowem - i tak
powstaje jej filozofia.

Napisanych ma sześć wyznań
jakby chciała wytłumaczyć
akcent istnienia pod drzewem
że ma się gdzie schronić
w przyrodzie tak znajomej –
wystarczy dotknąć szczegół.

Mnie to cieszy ze wskazaniem
że Panna M. w krótkich znakach
tych wypowiedzi zostawia
elementy składne z miłości
jako kobieta dojrzała
w słowiańskich ambicjach –
i niech zostanie uczennicą
nieba i ziemi do końca.

Niech bywa świadkiem księżyca –
niech bywa obecna na ścieżkach
które są przed nią malowane.

A wiersz "Zlepek" przekazuje
światło dla zbłądzonych...


19.11.2019 – Ustka
Wtorek 5:11


Tomik – antologia „Poezja na fali” –
(Zbiór wierszy napisanych podczas pleneru poetyckiego w Rowach 13 – 15 wrzenia 2019 roku).




TAŃCZĘ MUZYKĄ MIŁOŚCI

Motto: Margot niebieskich drgań,
podbijam jałmużnę w cenie
złotego kruszcu na palecie.
Ostatecznie wyjmujesz wiersz
ze mnie by przytulić do serca.



Jesteś moim takim elementarzem
próbuję uczyć się od nowa
by być szczęśliwym
to nic nie kosztuje tylko kochać
wierzyć w całokształt
sztuki dwojga ludzi.

Telefon jest pośrednikiem
wymieniamy się w swej naturze
że to jest trwały zamysł
choćby w literaturze
którą piszemy razem na odległość
i tak powstają książki.

Zostańmy w tym pierścieniu
niech świeci światło w nas
niebotycznie ważne.


20.11.2019 – Ustka
Środa 11:21




STATECZNY UMIAR MIŁOŚCI

Motto: Margot cicha jak struna skrzypiec
gram w tobie narodziny słowa.



Staram się w tej epoce
inaczej rozumieć rekonstrukcję
przeżywania uczuć dodatnich
by nikt nie wątpił wedle stanu
że inaczej już nie można –
bo jakiż to byłby sens
jeśli pragnienie skutkuje
i czujemy siebie – przed drogą
i za drogą w poezji.

Wczoraj późnym  wieczorem
układaliśmy wyjazd na południe
zagościć w Krynicy – i w sylwester
i w nowy rok roztańczyć
to co przed nami przyjmiemy
z godnością podnosić skalę
w życiowej formie – przyciągać
dobro niech skrzypce grają
naszymi rękoma w miłości.

Może napiszesz wiele wierszy
z którymi przejdę przez rok następny
usatysfakcjonowany kolorami słów.

21.11.2019 – Ustka
Czwartek -9:23


___________________________________________________________________


Kultura

2 marca 2010, 14:51 1212 odsłon


Autor:  Waldburg

"Szymon", czyli skok w przepaść




1

Dokładnie 43 lata temu – czwartego marca 1967 – wyskoczył z okna na drugim piętrze Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Miał zaledwie dwadzieścia lat. Mimo szczenięcego wieku był już w pełni dojrzałym artystą, którego otaczała aura niebywałego talentu i niezwykłości. Wzbudzał emocje i oczekiwania. Miał wielu wielbicieli, których, gdyby udało mu się przeżyć tamten wieczór, zapewne by nie rozczarował, choć ci, którzy znali go lepiej, uważali później, że wszystko, co robił i czego dokonał, zapowiadało katastrofę, do której doszło wtedy.


Po śmierci wpisano go do rejestru tak zwanych poetów przeklętych. Był tam już Andrzej Bursa, później dołączył do tego zgromadzenia także on, a potem Rafał Wojaczek i Edward Stachura. Znalazłoby się tam pewnie miejsce także dla Marka Hłaski, który też był przeklętym poetą, mimo że nie zostawił po sobie wierszy. Honorowe członkostwo należałoby się Andrzejowi Wróblewskiemu, jednemu z najgenialniejszych malarzy polskich, który z nich wszystkich zginął najwcześniej.

Jego śmierć była jak jego obrazy, na których malował ofiary tortur i egzekucji z powykręcanymi kończynami w stawach. Spadł w przepaść w Tatrach koziołkując po stromym zboczu i nie wypuszczając do końca z zaciśniętych dłoni ołówka i bloku rysunkowego. Przez parę godzin tłumy niedzielnych spacerowiczów przewalały się leniwie koło siedzącego przy szlaku turystycznym młodego człowieka z nieco może za bardzo przechyloną na bok głową. W ręce miał ołówek i wyglądał, jak gdyby nadal coś rysował. Nikt z przechodzących nie zdawał sobie sprawy, że był już na tamtym świecie. Z blokiem rysunkowym nigdy nie rozstawał się także „Szymon”, który Wróblewskiemu miałby na pewno wiele do powiedzenia.


Każdy z nich mógł dożyć naszych czasów.


Przypadkiem poznałem kiedyś jednego z uczestników studenckiego bankietu na ASP, na którym w przepaść spadł „Szymon”. Przekonał mnie, że jego skok był dziełem przypadku i że poeta jedynie pośliznął się na parapecie okna. Jego zdaniem „Szymon” mógł przeżyć. Popisywał się takimi wyczynami ponoć już wcześniej, o czym przypomniano sobie po jego śmierci. Będąc w liceum wyskakiwał parę razy z balkonu na drugim piętrze. Był bardzo sprawny fizycznie i lądował na chodniku jak kot, który spada zawsze na cztery łapy. Robił to, żeby zagrać na nosie swojemu despotycznemu ojcu, kiedy ten zamykał go na klucz w mieszkaniu.


W 1967 kota opuściło szczęście. Do feralnego poślizgu na parapecie doszło w pałacowych pomieszczeniach ASP, gdzie piętra są wyższe niż mieszkalnych w kamienicach. Wypadł z okna w trakcie zwołanej w pośpiechu imprezy, którą z własnej kieszeni zafundował kolegom z roku. Miał powody, żeby świętować. Parę dni wcześniej sprzedał jeden ze swoich obrazów hojnemu kolekcjonerowi. Parę dni wcześniej albo później dostał list od Stanisława Grochowiaka, wówczas szefa działu poezji w „Kulturze”. Turpista Grochowiak gratulował studentowi talentu poetyckiego i zapowiadał druk jego wierszy. Ukazały się już po skoku „Szymona” w przepaść.



Oto one. Debiut wkraczającego w życie poety zza grobu.



***

biegnę do ciebie po mokrej trawie
jest bardzo zielona i mokra


idę w pokorze najcichszej
wąską miedzą granatowym borem


i oto idę szerokim gościńcem
gdy anielskie chóry w leśnej katedrze
głoszą zmartwychwstanie słońca


biegnę do ciebie łyskającym morzem
a wędrujący helios wznosi skwarną grzywę



nad Jesieninem

Ta alpejska wódka powiała fiołkiem
smagnęło przełyk górskim powietrzem
bo rozcieńczona alpejskim potokiem
co mroźną pianą pryska na wietrze


Pijmy, najmilszy, jeszcze jedną duszkiem
a ja popatrzę przez zielone szkło
zieloną murawą przemokną spodnie
rozsłoneczni się nostalgia jak dzwon


Ech, Jesienin, Jesienin, mój brzozowy Jesienin
przynieś jabłka w malowanej skrzyni
nam za mało złotej matki-jesieni
plujmy życiem jak pestką od dyni



Myślę, że tych wierszy nie trzeba nawet komentować. Trzecim z nich, który ukazał się w „Kulturze” był napisany w 1964 roku „Obrazek z Watteau”. Załączam do niego mini-komentarz Włodzimierza Holsztyńskiego, którego metoda interpretacji poetyckiej bardzo mi odpowiada. Jego analizę „Obrazku z Watteau” znaleźć można na internetowym forum dyskusyjnym poetów RYNSZTOK. Holsztyński też pisze poezję, choć na ile zdołałem się zorientować, jest profesorem matematyki. Wynalazł liczący się procesor, który popchnął do przodu technikę komputerową. Mieszka w Kalifornii. W młodości znał „Szymona”. Być może chodził do tego samego liceum im. Marii Konopnickiej, gdzie rysunku uczył profesor Szadeberg. Szadeberg znany był z tego, że kolekcjonował rysunki swojego najbardziej utalentowanego ucznia, Włodzimierza Szymanowicza. Powtarzał wszystkim, że kiedyś będą miały swoją wartość…


Holsztyński napisał kilka ważnych notatek o „Szymonie”, które przytoczę później. Jestem przekonany, że jego analizy nie miałyby takiej klasy i głębi, gdyby sam nie był poetą.



obrazek z Watteau

Klawesyn przypomniał chwilkę z Watteau
gdzie bachanalia dworskie wśród klonów
Damom aż zmarzły paluszki bo chłód
W konwersacyjnej nie brak urzeczeń


Nad złotą łąką w pierwszym słońcu co
zatopiona w stawie wśród łabędzi
Nad złotą łąką w pierwszym słońcu co
zatopione w stawie wśród łabędzi


Miedzią migoce w wyobraźni mej
klonowy liść w kamiennym pucharze
klonowy liść w kamiennym pucharze
w parku szelestach obrazek z Watteau



„Wiersz Szymanowicza jest niezwykły w każdym wymiarze:
– malarsko! … … … … malarsko!
– przeuroczy opis sceny towarzyskiej
– równie uroczy głos narratora, zdystansowany, lekko rozbawiony ale pełen cieplej sympatii dla przedstawionej sceny.
– humanizm, historyczna sztafeta, podziw i oddanie hołdu artyście z przeszłości.
– piękny język i pełna dojrzałość artystyczna.


Światło i wizualność połączona jest harmonijnie z innymi zmysłowymi wrażeniami, jak dźwięk (klawesyn, miedź) i ciężar materii (miedź, klonowy liść, kamienny puchar; powtórzenie w trzeciej zwrotce zwiększa ciężar). Pierwsze dwie zwrotki są lekkie, bo dotyczą sceny zewnętrznej. Ostatnia jest ciężka, bo dotyczy narratora, jego głowy. Ostatni, najostatniejszy akcent znowu jest lekki – idealna kompozycja (nie skupia się na narratorze).


Druga zwrotka ilustruje użycie powtórzenie z wariacją (jako środek artystyczny powtórzenie dokładne jest kroplą w oceanie możliwości powtórzenia niedokładnego). Szymanowicz za cenę zmiany jednej jedynej literki – zatopiona versus zatopione – zafundował nam dwa piękne obrazy. Pokrewne, ale zmiana akcentu czyni je kompletnie rożnymi malarsko. Jedna literka wystarczyła, żeby powtórzenia nie odebrać jako powtórzenia; druga para linijek środkowej zwrotki czyni wrażenie równie świeże jak pierwsza para, może jeszcze bardziej. Po czym następuje nowe, nostalgiczne powtórzenie w zwrotce ostatniej.


Nastrój wiersza zmienia się delikatnie wraz ze strofkami, od przywitania do pożegnania.
Prostota wiersza Szymanowicza nie powinna mylić. Jest ona tego utworu wielkim plusem. Mogą i być może będą się na tym wierszu uczyć poezji pokolenia poetów.


Przypomnę daty. Antoine Watteau: urodzony 10 X 1684, zmarł 18 VII 1721.”



2

Ale wracam do śmierci „Szymona” sprzed czterdziestu trzech lat. W tym dniu dwudziestoletni poeta płynął na wznoszącej się fali, może nawet łopotał skrzydłami jak ptak, który bez wysiłku wzlatuje do góry i pokonuje przestworza. Kto wie, czy nie dlatego tak łatwo przyszedł mu ten skok? Mogę sobie wyobrazić, jak wielka przepełniała go radość życia. Ile było w nim energii i pewności siebie. Tym większym szokiem musiał być finał tamtego wieczoru dla jego najbliższych. Przede wszystkim dla matki, którą bardzo kochał. Niezwykle wrażliwą, dystyngowaną kobietę o arystokratycznej urodzie upamiętnił w swoich najlepszych obrazach i szkicach.


Tamtego wieczora świętował pierwszy wielki sukces, który tak jak całe jego krótkie życie miał w sobie coś baśniowej przypowieści. Nie zdarza się bowiem prawie nigdy, aby obrazy nieznanego na rynku sztuki studenta drugiego roku malarstwa – nawet w takim kraju, jakim był PRL – znajdywały szczodrych nabywców...


Po jego śmierci matka żyła w przekonaniu, że padł ofiarą zawiści. Uważała, że przez okno wypchnęli go koledzy ze studiów, którzy nie mogli darować mu sukcesów i talentu. W owych czasach w modzie było malarstwo abstrakcyjne i „Szymon” na pewno psuł atmosferę na studiach. Drażnił wyznawców nowej sztuki swoją odmiennością, która przejawiała się między innymi w jego umiłowaniu dla mistrzów holenderskiego renesansu.


Zrozpaczona kobieta szukała odpowiedzi. Znalazła świadków w domu na przeciwko, którzy obserwowali przebieg zajścia. Potwierdzili, że w oknie, z którego wypadł jej ukochany syn, widzieli szamotaninę. Nie wiadomo, czy napisała powiadomienie do prokuratury, ale na pewno nosiła się z takim zamiarem. Tłumaczyła wszystkim, że nie może być mowy o samobójstwie w pomieszczeniu, w którym bawi się kilkadziesiąt osób.


Wszystko rozegrało się jednak prawdopodobnie inaczej. Z tego, co mówił mi naoczny świadek, który mógł z bliska obserwować przebieg zajścia, szamotanina wzięła się z tego, że paru kolegów chciało zapobiec nieszczęściu. Walczyli o jego życie, ale „Szymon” wyśliznął się z rękawa marynarki, za którą usiłowali go złapać.


Mówiono mi, że „Szymon” bywał przekorny i lubił prowokować otoczenie. Podobno już wcześniej zdarzało mu się stawać w oknie i grozić, że jeśli wybrana przez niego osoba nie spełni jego życzenia, wyskoczy. Pociągała go gra z lękami innych. Szczególnie kiedy widział je w oczach dziewcząt, które znał ze studiów. Jeśli nie umówisz się ze mną, wyskoczę przez okno. Będziesz mnie miała na sumieniu.


Tamtego wieczora pośliznął się. Stracił równowagę i już jej nie odzyskał. Spadając przebił szklany dach pracowni rzeźbiarskiej. Być może przeżyłby ten upadek, gdyby nie uderzenie głową w stojącą tam rzeźbę.



Śmierć była filmowa i literacka zarazem. Była uderzająco podobna do wymuszonego przez wrogie otoczenie skoku monsieur Trelkowskiego z ”Lokatora”– jednego z najlepszych filmów Polańskiego. Osnuty na wątkach opowiadania Topora „Lokator” powstał w Paryżu w niecałe dziesięć lat po skoku w przepaść „Szymona” w Warszawie. Trelkowski też skakał z okna na drugim piętrze spadając także na szklany dach i to dwa razy. Światowej sławy reżyser nie byłby pewnie sobą, gdyby nie kazał bohaterowi filmu, w którego się wcielił, powtórzyć tego skoku.


Po Włodzimierzu Szymanowiczu została garść wierszy, pewnie tak samo niewiele obrazów i być może trochę więcej szkiców, które nawet jeśli dotrwały do naszych czasów, to leżą pokryte kurzem i zapomniane na strychach albo w piwnicach. Do piwnic zeszła też pamięć o „Szymonie”, który czeka, być może, jak bezcenne renesansowe malowidło z jego „piwnicznego” wiersza „sztafaż zimowy”, na ponowne odkrycie.



sztafaż zimowy


Nie trap się kolego nudnym rytmem godzin
Od dziś rozpocznij wycieczki do piwnicy


Masz tam — przykładowo — film śniegu wśród gałęzi,
A za groblą na stawie brunatne breughelki
Tułają się po tafli na drewnianych łyżwach.


O tak, wieczorową porą w holenderskiej wiosce
Pykają wysokie kominy suchą mgiełką.
I grzeją skostniałemu Bogu krasny nochal


Nad szklanym strumieniem dojrzysz owcę, kurę, gęś
i czterech zbłąkanych ślepców za krzywym drągiem
Zawisłych siną girą nad przepaścią in blue,


Wyciągnij drabinę, zdmuchnij świecę, przymknij drzwi
Pomyśl chwilę — biały sztafaż w głupiej piwnicy.



Bardzo lubię ten wiersz, jak i szkic o nim, jaki napisał Holsztyński. Na uwagę zasługuje jego domysł, że Szymanowicz, kiedy pisał o Breughlu i piwnicy, odwoływał się do podziemi Biblioteki Narodowej na Koszykowej – jedynego dostępnego dla niego miejsca, w którym mógł spoufalić się z malarstwem wielkiego Holendra. Nie zgadzam się z Holsztyńskim tylko w jednej sprawie.


Moim zdaniem we fragmencie, w którym mowa jest o czterech zbłąkanych ślepcach zawisłych nad przepaścią, anglicyzm in blue nie ma nic, ale to nic wspólnego z zaśmiecaniem języka. Jestem przekonany, że dla „Szymona” słowo to, właśnie w jego angielskim brzmieniu „in blue” kojarzyło się wzniośle z „błękitną rapsodią” Gershwina, czyli z „Rhapsody in Blue”, która mogłaby być idealnym komentarzem muzycznym zarówno do „białego”, czy też może raczej „białobłękitnego sztafażu”, jak i do obrazu Breughla.


Ale teraz cytuję świetnie napisany komentarz Włodzimierza Holsztyńskiego:


Dobry wiersz nagradza czytelnika już za pierwsze przeczytanie bez wgłębiania się w znaczenie utworu. "Sztafaż zimowy" daje czytelnikowi obraz zwykłej ciemnej piwnicy – piwnice są z założenia zwykłe i ciemne – a w niej bajkowy obraz zimowej wioski holenderskiej – zwykłe piwnice w polskich wierszach są z założenia polskie. Utwór stwarza dla nas swój własny świat.


Gdy czytelnik skupi się lub przeczyta go ponownie, to zauważy swojsko użyte, można powiedzieć intymne, ale dziwne słowo breughelki – właśnie, z malej litery i zdrobnione. A więc chodzi o obrazy słynnej rodziny holenderskich malarzy Breughli (najsławniejszy z nich, Pieter Breughel senior, literę "h" w nazwisku opuszczał). Wiersz nie jest jednak opisem obrazów. Przemieszcza nas raczej bezpośrednio do holenderskiej wioski epoki renesansu, w której malarze występują jako do pewnego stopnia swojskie, ale i tajemnicze, brunatne breughelki:


A za groblą na stawie brunatne breughelki
Tułają się po tafli na drewnianych łyżwach
.


Twórcy świata, który stworzyli, stali się jego drobnym elementem. (Zwróćcie też uwagę na detal "drewniane"). Pod koniec utworu świat marzenia zostaje odcięty od świata realnego piwnicy, staje się autonomiczny:


Wyciągnij drabinę, zdmuchnij świecę, przymknij drzwi



Bajkowy świat jest oprawiony w polemiczna ramkę. Pierwsze dwie linijki utworu są wyzywająco melodyjne, jakby prosiły się o adaptacje do jakiejś popularnej piosenki w stylu nieco peerelowskim. Prawdopodobnie cały wiersz dałby się zaśpiewać. Autor zwraca się w tych dwóch linijkach do rówieśników, używając pewnego głosu, który w PRL-u był częsty przy wszelkich na wpół formalnych, niekomunistycznych – lub nie do końca komunistycznych okazjach. Chodzi oczywiście o zwrot "kolego", używany także czasem protekcjonalnie przez starszych do młodszych, a czasem także dla fanfaronady, tak jak tutaj. Ton tych dwóch linijek też jest z lekka pozytywno-peerelowski.


Przy okazji wspomnę, że Włodka wiersze są apolityczne. Jeżeli mają wydźwięk polityczny, to tylko poprzez swoją niezależność, co nie było szczególnym wyczynem w Polsce, która jak na kraj komunistyczny była w owym czasie dość liberalna – zwłaszcza w sferze prywatnej, towarzyskiej. Np. u Okudżawy efekt normalności jako opozycji do komunizmu miał silniejszą wymowę, gdyż w Sojuzie komunizm był o wiele bardziej wszechobecny, także w literaturze, tej publikowanej, i w oficjalnych piosenkach. Włodka poezja po prostu jest świadkiem swojego czasu.

Polemiczny ton utworu, zresztą lekki, powraca w ironicznej ostatniej linijce:


Pomyśl chwilę – biały sztafaż w głupiej piwnicy.



Chodzi o słowo " głupiej". Strony "sporu" są tak nierówne, że ta polemika nie jest żadną dyskusją, lecz wyłącznie oryginalnym środkiem artystycznym, który pozwala stworzyć kontrast, pozwala na wprowadzenie oprawy dla klejnotu na zasadzie kontrastu. Goły opis holenderskich obrazów, nawet gdyby połączony był z piwnicą, nie dałby podobnego efektu. Potrzebny był Włodka precyzyjny kunszt jubilera.


Zauważmy, ze sama perła, czyli część główna – środkowa – wiersza ma, jak na perłę przystało, pewną domieszkę, "zanieczyszczenie" ze świata rzeczywistego – bliższego autorowi świata polskiego, zamiast dawnego, holenderskiego – a mianowicie gwarowe określenie nogi „gira” – mawiało się też na nogi gice. Przy tym to nieokrzesane słowo, plus dodatek z angielskiego (jakby językowego zaśmiecenia, przypominające o chłopaczkach biorących udział w polemice z ramki wiersza), jest częścią pięknie melodyjnego wersu:


Zawisłych siną girą nad przepaścią in blue,



To z grubsza tyle o stronie artystycznej tego pięknego wiersza, który tak niesamowicie wprowadza czytelnika w świat dawnych obrazów namalowanych przez holenderską rodzinę Breughli.


Wspomnę jeszcze o warunkach, w jakich ten utwór powstał. Włodek kilka dni w tygodniu chodził do biblioteki, chyba do Biblioteki Narodowej na Koszykowej – przy Placu Konstytucji już tam tej biblioteki nie ma – a prawdopodobnie do więcej niż jednej. Chodził, żeby godzinami systematycznie studiować obrazy mistrzów na podstawie reprodukcji. Wnioskuję, ze dział reprodukcji był na dole, pod poziomem ziemi, czyli "w piwnicy". Biblioteka przemieniła się w utworze w piwnicę . Czy mógłby ktoś potwierdzić (lub obalić) mój domysł, że reprodukcje znajdowały się pod ziemią?


Jeszcze raz popatrzmy na ten dwuwers ze sztafażu:



A za groblą na stawie brunatne breughelki
Tułają się po tafli na drewnianych łyżwach



Kryje się w nich niezwykła, niezwykła poezja. Wielcy artyści, którzy po wiekach stali się dla nas abstrakcją bardziej niż żywymi ludźmi, w wierszu stają się zwykłymi, dawnymi Holendrami. Włodek cenił ich ogromnie, ale i tak nie przeszkodziło mu to przedstawić ich ciepło, po swojemu, tak jak przedstawiał też często ludzi mu współczesnych – jako ludzików, których można z nieustającą ciekawością obserwować, przekrzywiwszy głowę, mrużąc nieco oczy, i w zapomnieniu aż wystawiając czubek języka na zewnątrz.


Brunatne breughelki z wiersza są małe w obliczu Boga, i zagubione wśród owiec i ślepców. Przypominają się dawne wiersze chińskie. Tam ludzie byli zagubieni wśród ogromnych gór, wielkich rzek, olbrzymiej populacji, dalekich dystansów, długich wojen...


Breughelki kołują po lodzie, a potem namalują staw, a na nim breughelki, kołujące po lodzie, które namalują...? Szymanowicz naturalnie i z lekkością uzyskał efekt nieskończonej iteracji, niezauważalnie niemal.


Można tymi dwoma wersami i całym utworem napawać się bez końca, wciąż radując się nowymi odkryciami.



3

Rok temu surfując po sieci natknąłem się na „list pośmiertny Szymanowicza”, który napisał w jego imieniu poniekąd Holsztyński. List był zapewne spontaniczną reakcją na głupkowate zaczepki jakiegoś internetowego trolla, który uważał, że Holsztyński nie ma prawa pisać o poezji Włodzimierza Szymanowicza, ponieważ nie nabył do niej praw autorskich. Idiotów, szczególnie w sieci, nie brakuje, ale kiedy czytałem ten list, poczułem na plecach ciarki. Z innych źródeł wiedziałem bowiem, że nie był on wcale, jak mógłby ktoś mniemać – oparty na fikcji. Szczegóły, które się w nim znalazły – włącznie z nieprawdopodobną historią o szkicu nagrobka (jego reprodukcję widziałem w tomiku wierszy Szymanowicza) – są jak najbardziej zgodne z prawdą


Od siebie dodam, że ojciec „Szymona” skończył ze sobą w trzy lata po skoku syna w przepaść. Jadwiga Szymanowicz, matka poety, rzuciła go, on zaś po jej wyjeździe za granicę nie wytrzymał samotności. Był kimś z gruntu odmiennym od swojej wrażliwej żony pianistki i utalentowanego syna, który go nie znosił i w swoich dziecięcych rysunkach przedstawiał jako satyra. Być może był satyrem, ale on także miał swoją wrażliwość. Odkręcił kurek gazu w tym samym mieszkaniu, z którego „Szymon” wyskakiwał kiedyś z balkonu. Mimo że często gnębił własnego syna, którego nieraz wyzywał od półgłówków i pomyleńców, starannie uszczelnił watą drzwi od pokoju, w którym poukładał wszystkie jego obrazy.


Nie chciał, żeby wybuch, z którym należało się liczyć, doprowadził do ich unicestwienia...


Poniżej zamieszczam list zza światów poety oraz wspomnienie o nim jego przyjaciela Holsztyńskiego, który zatytułował je „Szymon”.


List pośmiertny Włodzimierza Szymanowicza


"Mój ojciec zmarł wkrótce po mnie. Moja mama szereg lat później w Szwecji, dokąd wyemigrowała z moim młodszym bratem Markiem. Na koniec zmarł tragicznie Marek. To cała moja bliska rodzina. Marek odwiedzał Polskę i pozostawił po sobie dziecko na wsi, chyba córeczkę. Dziś musi być dużą panną. Gdyby dobrzy ludzie ją odnaleźli, to niechby miała prawa do mojej sztuki i do wierszy. Nie jestem prawnikiem. To jest tylko moja propozycja. A moje wiersze niech się ukazują w portalu tak jak innych, czysto, bez automatycznej otoczki komentarza, którego celem byłoby spełnienie wymagań prawnych.

Gdy miałem 14 lat, to narysowałem swój nagrobek (rysunek "wizja") i napisałem:


Włodzimierz Szymanowicz
żył lat dwadzieścia, zmarł tragicznie



I przypadkowo tak się stało. Śmierci ani nie planowałem, ani nie chciałem, ani sam specjalnie się nie zabiłem (wbrew temu co ludzi gadali, a nawet gdzie niegdzie wydrukowali). Więc nie wpadło mi do głowy, żeby myśleć o "udostępnianiu" i innych prawnych konsekwencjach mojej śmierci. Mnie jest już WSZYSTKO wszystko jedno. Jeżeli jakiś prawnik pozwie mnie do sądu, to się specjalnie tym nie przejmę."


„Szymon”


Szymon pił i palił od dziecka. Psychiatrzy mu się na nic nie zdali. Sam się ratował jak mógł. Wysoki, przystojny, udał się do Jasińskiego, na kulturystykę. Zostawił po sobie obrazy, ryte w linoleum, widać piwnicę, osiłki na ławkach, mocujące się z ciężarami.


Na innym nocna scena, oponujących w drzwiach ktoś wyraźnie musi wypychać z baru, po schodkach, na ulicę; a ten pijak, z przedramieniem przydepniętym do chodnika czyimś butem, ma prawdziwą o to pretensję – no jak to tak? no jakże? no co?!


Podwórko też nie pomagało na nerwy. Chłopaki chodzili z brzytwami w kieszeni. Szymon też się z brzytwą nigdy nie rozstawał, aż dopiero pod koniec życia, gdy brzytwę sprzedał mojemu przyjacielowi. Krytycy potem traktowali tę brzytwę jako środek artystyczny w wierszu. Szymonowi na nerwy nie pomagała. Był odważny, ale żył w strachu. Spotykał tego, któremu zrobiono (z ust) "królika". Ciężko dziecku. Czasem jednak brzytwa przydawała się.


Szymon szkoły nie cierpiał. Miał ostry humor i oko, po latach brał ołówek w lewą rękę (w rękę, nie w palce) i jedną kreską oddawał profil, czy co tam, nauczyciela. Gdy narysował karykaturę w pięć sekund, to można było z niej dowiedzieć się o charakterze modelu więcej niż samemu na niego patrząc sto lat. A na Mazurach chłop wyrwał kół z płotu i gonił Szymona, tak się chłopu własny wizerunek w wykonaniu Szymona spodobał.


Szymon szkoły nie cierpiał. Miał ostry humor i oko, na ogół go nie lubili. Ale na potańcówki chodził. Podpuszczali go, żeby pokazał się, skoro taki kulturysta. Jasiński powiedział, żeby ściągać koszulę i Szymon ściągał, chcą to niech patrzą. Jakiś palant wciąż się go czepiał, skory do bójki z kulturystą, przed dziewczynami. No to go Szymon zaprosił na zewnątrz. Pokazał mu brzytwę i palant się odpalantował.


Także Akademii Szymon nie lubił, mimo że co roku kolekcję studenckich obrazów na korytarzu otwierały jego. W szkole, międzynarodowy konkurs "Afryka w oczach dziecka" też wygrał. Szczupła murzynka pod ciężkimi palmami, to była jego przystojna matka, wcale nie murzynka.


Szkoda, że nie docenił środowiska sztuki, jakie by nędzne nie było. Poeci w ogóle go nie chcieli zauważyć. Zmarł nim skończył Akademię. Wiersze matka wyszukała, jeden jako tekst do piosenki wygrał pierwszą nagrodę w konkursie ogólnopolskim, ale on już piosenki nie usłyszał. Więc wiersze w końcu mu (matce?) opublikowali. I tyle dobrego. Matka zmarła, a wiersze idą w zapomnienie. Najlepsze wiersze jego pokolenia.

Raz lub dwa nazwano go (pośmiertnie) pionierem, głosem pokolenia, przydali mu ideologię artystyczno-pokoleniową. Jak z tą brzytwą. A był sobą i tylko sobą. Jego wiersze są ponadczasowe.


Byłem niedawno w Warszawie, i na podwórku, gdzie mieszkał. Nawet się nie zmieniło. Takie jeszcze sprzed drugiej wojny światowej. Krok na zewnątrz i już trudno dostrzec ślad po Szymonie, choć schodził ulice o każdej porze. Gdyby dalej chodził, może byłyby te same.


Wszyscy nazywali go Szymon. Ja go nazywałem inaczej, tak jak się naprawdę nazywał. Znałem go. Szkoda że tak mało."


4

 W dwa lata po śmierci Szymanowicza ukazał się w skromnym nakładzie 1500 egzemplarzy tomik „Zaproście mnie do stołu”. Tytułowy wiersz wszystkim chyba coś jeszcze mówi. Na początku lat siedemdziesiątych muzykę do niego napisał zmarły niedawno Henryk Alber. W roku 1974 – czyli w siedem lat po śmierci poety, piosenka pod tym samym tytułem zdobyła główną nagrodę na festiwalu w Opolu. Śpiewała ją znakomicie Elżbieta Wojnowska i była to chyba jej najlepsza, mimo wielu późniejszych, interpretacja. W finałowym koncercie śpiewało ją wspólnie z laureatką parę tysięcy osób – wszyscy uczestnicy festiwalu, którzy wyszli na scenę i cała widownia.


   Trudno chyba sobie wyobrazić wspanialsze requiem dla poety. Jego matka już tego nie doczekała. Na koniec zacytuję jeszcze słowo wstępne Edwarda Stachury do wspomnianego wyżej zbiorku poezji Szymanowicza „Zaproście mnie do stołu”. Tomik ukazał się jako suplement do studenckiego czasopisma „Orientacje”.

        Jest to chyba jedno z bardziej niesamowitych pożegnań albo wyznań, jakie zdarzyło mi się czytać:

 

WIELU JUŻ PRZESTAŁO ŻYĆ


         Chcę powiedzieć kilka zdań o wierszach pewnego chłopaka, a jakoś ciężko, niezręcznie mi jest zacząć mówić o tym wprost. Od pierwszych słów. Prosto z mostu, jak to się mówi. Prosto z mostu nad przepaścią, w którą wpadł Niżej Wymieniony – tragicznie zmarły Włodzimierz Szymanowicz – Wyżej Wymieniony. Bo tak się nazywa ten chłopak. Czytam jego wiersze, które tu na moście zostawił – przejmujące są.


         Są ludzie ze skórą twardą jak naturalna kolczuga, są ludzie z pancerzem wszelkiej obojętności, są ludzie w zbroi wielkiej nieludzkiej okrutnej mądrości, są ludzie skryci: za węglem, za czyimiś plecami, za różnymi parawanami i są nadzy w otwartym polu, z sercem na dłoni, jak to się mówi precyzyjnie. Szymanowicz jawi się w swoich wierszach najczęściej właśnie nagi, bezbronny, z sercem na dłoni, jak to się mówi bardzo precyzyjnie, czasami błyśnie mu w ręku brzytew jak w wierszu "z ostateczną satysfakcją poczekam na potem", niekiedy strzyka przez zęby sarkazmem jak w wierszu "Łazi kanciasty", nagle wkłada na głowę łobuzerski, uczniowski kaszkiet, kiedy indziej przebiera się w jeszcze inny strój. Najczęściej jednak jest w swoich wierszach nagi z sercem na dłoni, taki, jakim chyba był w swoim krótkim dwudziestoletnim życiu. Bo tyle zaledwie przeżył lat. Dwadzieścia. Jak na to, żeby umrzeć, to trochę nazbyt młody wiek.


         Tak myślę, że zabiła go wrażliwość, której miał za wiele. Przelewał ją na papier, przelewał ją na płótno (był malarzem – studentem ASP), ale widocznie te ujścia okazały się niewystarczające. Tak myślę, że oczywiście zabiła go wrażliwość tak, jak zabiła wielu innych. A jeszcze wielu innych wisi na włosku. Trochę wrażliwości, nawet dużo wrażliwości jest darem nad darami. Za dużo wrażliwości jest przekleństwem. Nazywajmy rzeczy po imieniu. To jest nóż na gardło.


         Czytam wiersze Szymanowicza co jakiś czas podnosząc głowę znad kartek tak, jak to się dzieje zawsze, kiedy się czyta prawdziwie przejmujące słowa. Czyli wyrazy. Przychodzi mi teraz na myśl jednowersowy wiersz Michela Degny. Jedna zapisana linijka na dużej białej stronie:

BEAUCOUP DÉJÀ CESSÈRENT DE VIVRE


         "wielu już przestało żyć"

         Oczywiście można by napisać inny jednolinijkowy wiersz. Na przykład:


         Wielu w tej chwili wesoło przychodzi na świat.

 

         Ale jednak:


         Ale jednak: ciepłe nasze oddechy, którzy teraz żyjemy, i zimne teraz oddechy wszystkich, którzy żyli, mieszają się ze sobą, całują i płyną razem po utartych szlakach, magistralach i wszystkich dzikich rubieżach, cudnych manowcach czasu i przestrzeni. To jest wiatr, nurt żywota.


EDWARD STACHURA



         Na koniec link do niestety nienajlepszego wykonania piosenki „Zaproście mnie do stołu”  Elżbiety Wojnowskiej z 1974 roku.


http://www.youtube.com/watch?v=1gjVzT9x-JU


P.S.


Powyższy szkic zamieściłem równo rok temu w mocno zmienionej formie na portalu „Kontrowersje”, gdzie udzielałem się wówczas pod innym nickiem.


Waldburg



Zobacz galerię zdjęć:

Margot Bene z Avinion
Margot Bene z Avinion

Zapraszam do Niezależnej Wytwórni Filmowej PROSTAK_____ http://korespondentwojenny.salon24.pl/_____ A teraz będą "chwalunki"..., co dzięki mnie utworzyłem jako animator kultury i działacz społeczny w polityce w Polsce i na Emigracji: 1967 - 1970 ...założyciel zespołu muzycznego "Chłopcy z Przedmieścia" w Otwocku; 1979 - 1981 ...został przewodniczącym Klubu Młodych Pisarzy przy ZLP w Słupsku; 1982 - 1985 ...kolporter pism emigracyjnych w Wiedniu; 1987 ...wydał dwa zeszyty literackie - wiersze pt. "Słowo" i "Oaza Polska" w Monachium wydawnictwo: Niezależny Związek Pisarzy Polskich "Feniks"; 1988 - 1990 ...wiedeński korespondent "Orła Białego" w Londynie; 1990 - 1994 ...założyciel i przewodniczący Korespondencyjnego Klubu Pisarzy Polskich "Metafora" i Polskiego Centrum Haiku a także pomysłodawca "Wiedeńskiej Nagrody Literackiej im. Marka Hłaski" oparty z plonu konkursu na prozę i poezję - zorganizował dwie edycje konkursu literackiego w Wiedniu; 1997 - 1998 ...członek Ruchu Odbudowy Polski - przewodniczący Komisji Rewizyjnej ROP w Słupsku; 1998 - 1999 ...korespondent radia City w Słupsku; 1999 - 2003 ...założyciel i przewodniczący Polskiej Partii Biednych na Pomorzu; 1999 - 2003 ...założyciel i sędzia Słupskiego Sądu Społecznego w Słupsku; 2000 - 2009 ...założyciel i prezes Stowarzyszenia "Biały Blues Poezji" w Ustce; 2001 - 2009 ...założyciel środowiska literackiego w Starostwie Powiatowym w Słupsku; 2001 ...wydał tomik wierszy pt. "W krainie żebraków słyszę bluesa" - ZLP Słupsk; 2004 - 2005 ...korespondent radia "Supermova" w Londynie; 2005 - 2007 ...redaktor gazety internetowej "Karuzela Polska"; 2005 - 2009 ...korespondent międzynarodowej gazety "Afery Prawa a Bezprawie" w Irlandii z siedzibą w Sanoku. ____Odpowiadam swoim podpisem - Zygmunt Jan Prusiński Ustka. 23 Grudnia 2009 r.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura