W kontekście sporu sądowego Michnik vs. Zybertowicz, o naruszenie dóbr osobistych tego pierwszego poprzez jakoby niezgodne z prawdą stwierdzenie Zybertowicza, że "Michnik wielokrotnie twierdził, iż ma rację, gdyż siedział w więzieniu", przypomniała mi się pewna anegdota (prawdziwa!) z dziedziny prawa:
Kiedyś, jeszcze chyba w czasach PRL, pewna pani odezwała się w kłótni do drugiej pani per "ty Gwadelupo!". Pani nazwana Gwadelupą poczuła się urażona i pozwała swą antagonistkę o naruszenie dóbr osobistych. Sprawę przegrała - sąd uznał, że epitet musi być obiektywnie obraźliwy.
Gdyby dzisiaj tę sprawę rozpatrywał sąd orzekający w procesie Michnik-Zybertowicz, pani "Gwadelupa" już sprawę wygrałaby. Pozwana nie byłaby w stanie udowodnić, że powódka jest Gwadelupą (bo niby jak człowiek może być archipelagiem?) i dla sądu byłby to wystarczający dowód, że racja jest po stronie powódki...
Sądy w III RP gorsze od sądów w PRL?