To były wakacje spod znaku "wąsatego pajacyka" pod krzyżem.
Opowiem jak to było.
Posłuchajcie.
Na Tarnicy, pod "papieskim" krzyżem stoi ławka, na której przysiadłem z rodzinką, a Krzesimirowa Żona robiła zdjęcia, próbując uchwycić krzyż i Krzesimirowe dzieci wraz z ich nieco zaspanym ojcem.
Uchwycić krzyż jest trudno. Trzeba się oddalić.
Ale udało się.
A potem dzieci się rozbiegły a ja zostałem na ławce, na której usiadła i którą obległa wycieczka pań fotografowanych w różnych układach. Nie wiem czy próbowały uchwycić cały krzyż - raczej siebie.
Na każdym z tych zdjęć siłą rzeczy byłem także ja.
Dopiero po chwili to zrozumiałem i przeprosiłem wstając z ławki.
Panie w salwie śmiechu orzekły: "z Panem było lepiej".
Po chwili podszedłem do synka Krzesimirka, który skomentował głośno (bardzo, bardzo głośno):
"WSZYSCY CHCĄ MIEĆ ZDJĘCIE Z WĄSATYM PAJACYKIEM".
Tylko jedna osoba się nie śmiała: na ławeczce siedział inny Pan z wąsem.
Calkowicie skołowany wyjaśniłem z powagą: "To było o mnie, a nie o Panu" (!!!).
Jego wzrok był dla śmiejącego się diablika nagrodą - niestety nie wskrzesiłem pokoju w Jego duszy.
To było w sierpniu - w tym czasie Polska zajęta była czymś innym.
Krzesimir
Inne tematy w dziale Rozmaitości