Sprawa Kataryny i Dziennika, to nałożone na siebie dwa tematy. Pierwszym z nich jest, wałkowana przy okazji postaci Kataryny już wiele razy, anonimowość wypowiedzi w internecie.
Oczywiście, owa anonimowość jest rzeczą jak najbardziej pożyteczną. Właśnie ze względu na to, co robić mogła Kataryna. Mogła ona mianowicie pisać bezkompromisowe teksty, nie obawiając się, że w „prawdziwym życiu” będzie ponosiła tego konsekwencje. Niektórzy zawodowi dziennikarze mogą tego nie rozumieć, ale jeśli się nie jest dziennikarzem, szerokie głoszenie własnych poglądów, może być zwyczajnie życiowo... niewygodne.
Anonimowe realizowanie swych publicystycznych pasji w internecie daje tu możliwość swobody wypowiedzi i właściwie kompletnego braku cenzury. Ta sytuacja znacząco zatem ułatwia, niekiedy wręcz umożliwia realizację ideałów tak ważnych, że trafiły one do konstytucji.
Owszem, odpowiedzialność za słowo musi istnieć. Nie może być przecież tak, że jakiś anonimowy paszkwilant zupełnie bezkarnie obsmarowuje osobę znaną i zupełnie jawnie przedstawianą z nazwiska (choć w internecie takie przypadki to raczej domena trolli i mend, buszujących na forach, niż blogerów, zwłaszcza tych o wyrobionej już marce, jak Kataryna właśnie). Wiem dobrze, że pokrzywdzona w ten sposób osoba może stracić wiele, łącznie z przyjaciółmi i dobrą pracą. Ale, co warto powiedzieć, w wypadku czynności procesowych odpowiednie organa mogą zwyczajnie ustalić autora wypowiedzi. Były takie przypadki.
Taka możliwość dotyczy zwłaszcza autorów blogów – trudno przypuszczać, by taka osoba nigdy nie dokonywała wpisów z domu, tylko zawsze korzystała np. z kawiarenki internetowej.
Nie widzę większych powodów, by w jakikolwiek sposób ograniczać tę piękną wolność wypowiedzi, czy atakować ją, jak to uczynił ostatnio Der.
No właśnie, zagrywka Dziennika to ta druga sprawa. Autorzy tego... czegoś pt. „Wiemy, kim jest Kataryna” nie popisali się taktem, mówiąc delikatnie. Po przeczytaniu tekstu stwierdziłem, że prawdopodobnie przy użyciu gugla znalazłbym odpowiadające Katarynie nazwisko w jakieś 30 sekund. Może w minutę czy dwie, bo mój komputer robi dziesiątki rzeczy jednocześnie i czasem przycina.
Nawet kusiło mnie, żeby spróbować, ale ostatecznie zdecydowałem nie podążać za intencją autorów tej pożałowania godnej publikacji. Ostatecznie, do tej pory czytywałem Katarynę, nie wiedząc kim jest. Jakoś mi to nie przeszkadzało, a skoro Ona pragnie pozostać anonimowa... Niech pozostanie, przynajmniej dla mnie. Będzie chciała, to się przedstawi.
Co też podkusiło dziennikarzy do popełnienia takiego czynu? Moim zdaniem, powinni szanować anonimowość Kataryny dla zasady, bo się na to kiedyś zgodzili. Przecież już u nich kiedyś była (napisała artykuł albo udzieliła wywiadu, nie pamiętam). Skądś mieli chociażby telefon. Anonimowość powinna być uszanowana, niezależnie od tego, czy obecnie dziennikarze się z Kataryną lubią i czy odbierają od siebie esemesy i telefony.
Kompromitacja Dziennika polegała bowiem nie tylko na braku taktu czy złamaniu zasad. To także strzelanie we własne kolano. Proszę zwrócić uwagę: od tej pory każdy anonimowy bloger zastanowi się dwa razy, zanim podejmie współpracę z mediami, a już w przypadku Dziennika, dziesięć razy, jeśli w ogóle będzie taką propozycję rozważał. A jak się mają czuć „anonimowi informatorzy”, z których usług przecież często dziennikarze korzystają? Czy owi informatorzy mają zakładać, że gazeta ujawni ich, jeśli tylko poczuje w takim działaniu swój interes?
Oj, państwo z Dziennika, wstyd. Ciuś Ciuś!
PS
Kwestia odpowiedzialności za wypowiadane słowa też nie do końca jest jednoznaczna. O ile wiem, polskie prawo przewiduje, że może to być nie tylko odpowiedzialność cywilna, ale i karna. Ujmując rzecz skrótowo – karna jest w moim przekonaniu zła, natomiast możliwość uzyskania odszkodowania w procesie cywilnym od ewidentnego kłamcy – dobra.
Ale jest jeszcze jeden sposób karania, występujący w tradycji. Otóż podobno królowa Jadwiga procesowała się z jakimś szlachcicem, który ją obraził. Sprawca został wyrokiem sądu skazany na... wejście pod stół i odszczekanie swoich słów.
Ja myślę, że taka kara byłaby ciekawa, zwłaszcza dla niektórych polityków, zbyt obficie rzucających zniewagami. I być może nawet byłaby dla niektórych straszniejsza, niż wpłacenie grosiwa na cele dobroczynnej fundacji.
Inne tematy w dziale Polityka