Znów cytuję katarynę - dziś napisała we wstępie do analizy zeznań Anny Cendrowskiej przed komisją hazardową: Zmęczyłam część stenogramu z jej przesłuchania, jeśli kolejne będą tak chaotyczne i nudne, to komisja straci swoje dwie ostatnie kibicki - Brygidę Grysiak i mnie.
Szanowni blogerzy i komentatorzy, polecam wam to zdanie. Z perspektywy kanapy przed telewizorem lub krzesła przy komputerze z "newsami" ze śledzia - łatwo przeoczyć, jak trudnym zadaniem są dla dziennikarza komisje śledcze. Trudnym merytorycznie i po prostu technicznie, bo są najzwyczajniej w świecie przeraźliwie męczące.
Komisja hazardowa zaliczyła dopiero parę dni "normalnej", codziennej pracy (i na razie nie zanosi się na dni następne). A przeciętny śledź to kilkanaście miesięcy pracy, setka świadków, kilkaset godzin monotonnych obrad. Przez 99% czasu nie dzieje się nic, co działa usypiająco lepiej niż wszelkie specyfiki dostępne w aptekach. Ale musisz być przytomny, bo każda chwila może przynieść tę minutę, która stanie się newsem dnia.
Nie kryję: nienawidziłem śledzi. Pracując w BBC zmuszony byłem obsługiwać w całości komisje rywinowską i orlenowską. Z tej do spraw PZU udało mi się częściowo wywinąć. Później już tylko z doskoku zajmowałem się komisją bankową i naciskową, aż przyszło bezrobocie i zdjęło ze mnie ten koszmar.
"Tygodniki opinii" zrazu chodziły na śledzie, ale szybko uznały, że wystarczy oprzeć się na innych mediach. "Gazetowcy codzienni" też mogli się częściowo podeprzeć innymi. W radio i TV nie ma przebacz. Siedzisz kamieniem, boisz się wyjść do kibla, bo ominie cię coś, czego nikt ci solidnie nie opowie. Musisz "odsłuchać" lub "odegrać" od innego radiowca, ale czasu nie masz ani ty, ani on...
W ekipach telewizyjnych dochodziło często do zabawnych sporów reportera z operatorem kamery i dźwiękowcem. Gdy ten pierwszy dowiedział się, że padły ważne słowa, domagał się, by kamerzysta mu to odtworzył. Ten protestował, bo przecież nagrywał, a nawet jeśli była przerwa - szkoda mu było baterii.
Ech, baterie... Przesłuchania trwały 3, 5, a czasem 9 godzin. Parę lat temu podstawowym sprzętem radiowca był minidisc Sony, który na jednym zestawie baterii raczył pracować godzinę. Okrzyk "kto ma baterie" rozbrzmiewał stale w dziennikarskiej enklawie.
A dodam jeszcze, że nad Rywinem i Orlenem śledzie obradowały w ogromnej Sali Kolumnowej, której cechą jest fatalna akustyka. Bez wspomagania trudno było cokolwiek usłyszeć. Radiowcy siedzieli ze słuchawkami w opuchniętych uszach, słysząc to, co nagrywali z tzw. kostki zbierającej dźwięk z mikrofonów na stole prezydialnym i na stoliku świadków. Po trzech godzinach miałeś ochotę wyrwać słuchawkę, rzucić to wszystko i jechać na ryby.
Lektura stenogramów jest równie nudna, ale trochę łatwiejsza. Poddaję to wszystko pod rozwagę tym, którzy lubuja się w stanowczych ocenach profesjonalizmu dziennikarzy relacjonujących śledzie.
Inne tematy w dziale Polityka