Krzysztof Leski Krzysztof Leski
161
BLOG

Nidzica czyli nauka jazdy

Krzysztof Leski Krzysztof Leski Kultura Obserwuj notkę 25

Prawo jazdy zrobiłem w 1981 pod wpływem impulsu. Wiosną lub wczesnym latem, pod koniec obrad KKP w Gdańsku, Witek z włoskiej agencji ANSA (nie pomnę nazwiska, szkoda) zapytał, czy zawiozę go do Warszawy. Może się źle czuł, może wypił. Pamiętam tylko swój żal, że przechodzi mi koło nosa okazja solidnej przejażdżki mercedesem. Nie najnowszym, ale jednak.

Jesienią, wymiksowując się z I tury zjazdu "S", wybrałem się na błyskawiczny kurs orbisowski - "Wczasy z prawem jazdy". Pierwszego dnia pan instruktor pokazał nam samochód - sfatygowanego fiata 125p 1500: "tu kierownica, tu rączka biegów, tu pedały, teraz proszę ruszyć". Moja lekcja trwała kwadrans.

Nazajutrz przyszedłem na pierwszą jazdę. Instruktor zmieszany: "ty, wiesz, inspektor z Olsztyna przyjechał, pojedziemy za miasto, ale zaliczą ci się dwie godziny". Nie widziałem w tym niczego złego. Ruszyłem. Jeden, dwa, trzy, 35km/h... "Dość". Po minucie toczenia się osiągnęliśmy granicę Nidzicy. Stał tam polonez, pilotka Orbisu, miejscowy komendant MO, inspektor i jeszcze parę osób. Komendant i ktoś jeszcze dosiadł się do nas.

"Jedź za nim". Po dwóch minutach wiedziałem już, że stówą jedzie się dużo łatwiej niż 35 km/h. Po kolejnych dwóch - widzę niestrzeżony przejazd, ale polonez nie zwalnia. Instruktor, zajęty rozmową, ma mnie gdzieś. Uznałem, że 70 km/h będzie bezpieczne - ale polonez mi przez to uciekł.

Depnąłem, szosa była dość prosta. Licznik pokazywał 140, gdy zbliżałem się do poloneza, który wtedy właśnie zamrugał światłami stopu i skręcił w lewo w leśną drogę gruntową. Kazali jechać za nim, więc wyhamowałem może do 60 i złozyłem się w zakręt. To znaczy - zakręciłem kierownicą.

Droga była dość głęboko wryta w ściółkę, po obu stronach był bandy może 20 cm wysokości. Utrzymały nas, choć rozmowa moich pasażerów na chwilę przycichła. Jako przeciwnika grzybobrania czekałem sam w fiacie godzinę. Po powrocie do Nidzicy oświadczyłem kumplom z kursu, że już umiem jeździć. Tej wersji trzymałem się do końca.

"Zaliczyłeś jeden krawężnik, ale zdałeś" - powiedział dwa tygodnie później pan inspektor. Był kompletnie pijany, jazdę egzaminacyjną przeleżał z tyłu z zamkniętymi oczami. Jakąś dziurę w jezdni wziął pewnie za krawężnik, ale niezbyt mi to przeszkadzało. Myślałem już tylko o tym, kiedy Witek znów zapyta, czy mogę go zawieźć z Gdańska do Warszawy.

PS. Po paru wspomnieniach grudniowych - dziś naszło mnie na to. Chronologii i tak we wspomnieniach nie dochowam, ale kiedyś zrobię spis treści. Następne wspominki - może o więziennej Wigilii, a może o moim pierwszym cadillacu ;)

= 1474 = 15 276 = 2 378 000 =

Salonowa lista prezentów Bawcie się dobrze ChęP: -3/6   ChęK: -3/6   ChęS: -3/6 . Półbojkotuję "lubczasopisma" Baby od chłopa nie odróżniacie! Protestuję przeciwko brakowi Freemana

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (25)

Inne tematy w dziale Kultura