Zagranicznych gości nie muszę specjalnie namawiać: niemal wszyscy i tak mają w planie Muzeum Powstania. Co więcej, nikt dotąd (a delikatnie to testuję) nie mylił Powstania Warszawskiego 1944 z Powstaniem w Getcie 1943. Gdy wszakże przychodzi mi szukać argumentów, używam najprostszego: "To bodaj jedyne muzeum w Polsce, w którym ktoś pomyślał".
Przeciętne polskie muzeum wystawia przedmioty ważne dla Polaków, lub dla okolicznych, lub takie, których wagę docenić umie jedynie kustosz. Dorzucają garść informacji, z której czasem co nieco wynika, najczęściej jednak tyle, co nic. Stój zatem, człowieku, i podziwiaj kawałek złomu nie wiedząc, komu i do czego mógł służyć.
O tym, że w Muzeum Powstania jest inaczej, nie muszę nikogo przekonywać. Ale Muzeum nie spoczywa na laurach. Od dwóch tygodni napalałem się wraz z córą na słynną komputerową animację lotu nad miastem w marcu 1945. Długo jednak tchórzyliśmy przed upałem i kolejkami. Wreszcie przyjechał testigo ze swoją córą i masa krytyczna została przekroczona: w ostatnią sobotę wybraliśmy się we czworo.
Kolejka zaczynała się, jak zawsze ostatnio, już na ulicy. Oczekiwanie można sobie urozmaicić rzutem oka na trwającą po drugiej stronie ulicy rozbiórkę byłych zakładów im. Róży Luksemburg. Tych, w których pracowały niemal same kobiety, lecz na szefa "Solidarności" wybrały faceta. Tych, skąd w latach 80. nieprzerwanie płynęły wieści o aktach oporu, jakby o kopalnię lub hutę, a nie montownię tandetnej elektroniki chodziło.

Merca esklasy ująłem nieprzypadkowo, aczkolwiek nie wiem, czy chciałem przez to powiedzieć coś więcej.

Po osiągnięciu bramy widzisz nareszcie zasadniczą część kolejki do kasy.

Nad głowami czekających - reklama zaprzyjaźnionej stacji. Zabłądzić jednak w kolejce trudno.

Muzeum jest znakomite, ale na szczęście nie jest idealne. Tu też zawieść może czasem podświetlenie kluczowej literki.

Nowość: w podziemiach można przejść kilkadziesiąt metrów kanałami, które rozwidlają się w ciemności. Brak wszakże, hm, zawartości, w której powstańcy brodzili.
A film? Wszyscy czytaliśmy i słyszeliśmy o nim tyle, że oczekiwaliśmy zapewne dużo więcej niż dyktowałby to zdrowy rozsądek. Oczekiwania rosły też w dodatkowej kolejce wewnątrz, bo salka projekcyjna liczy bodaj 20 miejsc. Chyba wszyscy poza córą testigo byliśmy leciutko rozczarowani, ale to zaiste nie filmu wina. Warto.
Inne tematy w dziale Kultura