Może to niechęć do marksizmu sprawia, że przeceniam rolę ludzi w dziejach świata. Nie neguję, że bez "mas" nie byłoby Sierpnia '80, ale sądzę, że bez przywódców i symboli nie byłoby go tym bardziej. Stąd też wrażliwość moja na to, o kim i jak bardzo się pamięta, a kogo pomija.
Lech Wałęsa narzekać nie może: wszędzie go pełno. Przed chwilą PAP poświęciła mu cztery zdjęcia ilustrujące... początek remontu pasów startowych na warszawskim Okęciu. Dokładniej, zdjęcia pochodzą z lotniska łódzkiego, gdzie nagle zrobiło się tłoczno. Noszą jednak tytuł: "Gdańsk, port lotniczy im. Lecha Wałęsy, remont Okęcia". Po paru minutach PAP zamieściła je w serwisie ponownie, tym razem z Łodzią zamiast Gdańska, Władysławem w miejscu Lecha oraz Reymontem w roli Wałęsy. Ale bez sprostowania, bo ktoś w PAP zapewne bał się "odwołać" Wałęsę nawet w takim kontekście.
Coś sprawiło, że widząc to pomyślałem o Mariuszu Wilku. Przed Sierpniem robił "Biuletyn Dolnośląski", w Stoczni wraz z Konradem Bielińskim - biuletyn strajkowy. W 1982 usiadł za bibułę. W 1984 był współautorem przesłynnej "Konspiry". Potem znów usiadł, a potem wyjechał. Zniknął. Ponoć wciąż tkwi gdzieś na Syberii czy jeszcze dalej - i jest szczęśliwy.
Rozmawiałem z nim może pięć razy, dłużej - tylko raz, w 1981. Nie umiałem ogarnąć jego życiowej filozofii: niby mówiliśmy o konkretach (jak to w Gdańsku - o kłótniach w KKP i MKZ, nasłaniu "rozgniewanych stoczniowców" na drukarnię MKZ); niby obaj się oburzaliśmy - ale Wilk miał zarazem do tego jakiś niepojęty dla mnie dystans. Jakby był starszy o 20 lat, a nie o cztery. Jakby czuł, że te spory przeminą, w ich miejsce będą nowe, a walczący jeszcze nieraz zmienią front.
W tej sferze dojrzałem. Mariusza emigracji nie rozumiem do dziś, choć wiem, że Rosja go fascynowała. Ba, dowiedziawszy się o tym - zrazu nie uwierzyłem. Wierzę, że on ma gdzieś, czy ktoś w Polsce docenia jego rolę. Śmieję się z samego siebie, bo przemknęło mi przez głowę: "Po czyjej stronie stanąłby dzisiaj?". Ale przede wszystkim chciałbym, żeby o tym facecie nie zapomniano.
W niebyt lub prawie w niebyt wpadło mnóstwo wielkich ludzi. Jedni nie żyją, inni gdzieś zniknęli. Jednych lubiłem, innych tylko podziwiałem. Parę dni temu leszek.sopot przypomniał mi Lecha Bądkowskiego. Ja dziś (czemu? nie wiem) wspominam Wojciecha Ziembińskiego. Był piewcą akcji symbolicznych, nie mówił, lecz przemawiał, więc za nim nie przepadałem. Ale nie śmiałbym odmówić mu zasług - zwłaszcza, że w PRL akcje symboliczne były nie do przecenienia. Wkrótce dziesiąta rocznica jego śmierci. Zapomniany całkiem nie jest, ale mówi się o nim rzadko - głównie wtedy, gdy ktoś wspomina wyrok sędziego Kryże za 11 listopada 1979. Bo Ziembiński był wtedy wśród skazanych, obok Bronisława Komorowskiego. Chociaż, aby zachować proporcje, z perspektywy 1979 rzec trzeba, że to Komorowski był jednym ze skazanych wraz z Ziembińskim - już wówczas legendą opozycji.
Gdzieś przewinął mi się dzisiaj Adam Niezgoda. Nie był na pierwszym planie "S". W Krajówce reprezentował Lublin i zapadł mi w pamięć właściwie tylko jednym - wszystkie jego wystąpienia dawały się streścić słowami "Zgadzam się z przewodniczącym". Czasem po prostu tak brzmiały. Nie tylko ja miałem to wrażenie: pamiętam, że w primaaprilisowym numerze "Robotnika" w 1981, w kpiarskim pastiszu relacji z KKP, Niezgoda uwieczniony został krótko: "Niezgoda mówi 'zgoda'". A dokładniej - "Niezgoda: Zgoda".
Dziś czytam, że nie był to byle kto w Lublinie, że o chrześcijańskich związkach zawodowych myślał w latach 60. Oraz, że jest od 30 prawie lat w USA. Wszystko jedno. Jako członek pierwszej krajówki "S" przeszedł do historii. Tyle, że w necie trudno nawet znaleźć listę członków...
Ogromnie jestem ciekaw, kto przychodzi wam teraz do głowy. Ktoś, kto nie był nieznany, ale dziś jest nieobecny. Kto w pierwszym odruchu? A kto - za godzinę, za tydzień, za rok...?
PS. O jednej z takich postaci - kimś naprawdę kluczowym w Sierpniu, a dziś niemal anonimowym - napisał pięknie lestat. Szczerze polecam.
Inne tematy w dziale Kultura