Tytułowa teza może dziś brzmieć dziwnie. TVN24 przechodzi samą siebie. Prezenterka newsów - poniekąd wyrażająca opinię stacji - pyta reportera, czy zapowiedź publikacji IPN o Aleksandrze Kwaśniewskim to zemsta na nim za "krytykę" Instytutu. Reporter z lekko drwiącym uśmieszkiem odpowiada: IPN wprawdzie twierdzi, że nie, ale... To przesadna wiara w sprawność Instytutu - nie, nie da się zacząć 1 kwietnia pracy nad czymś, co ma się ukazać w maju.
Z czysto taktycznego punktu widzenia Janusz Kurtyka popełnił błąd. Ta zapowiedź była teraz zbędna. Prezes instytucji, na którą trwa nagonka, nie powinien podsycać ognia. Ale, o czym część mediów już zapomniała, Kwaśniewski zdrowo nawyzywał IPN ("kłamstwo narodowe" itd.). Lewica i większość wtórują. To nie są warunki, w których łatwo zachować lodowaty spokój.
Skąd więc mój tytuł? Z Andrzeja Czumy? Nie, jego ciepłe słowa o IPN znaczą tu niewiele, ostre zaś o Kwaśniewskim - choć mój gust mile głaszczą - może nie powinny były paść z ust urzędującego ministra sprawiedliwości.
Tytuł płynie z Sejmu. Zbigniew Chlebowski, szef klubu PO, różnił się dziś od większości partyjnych kolegów. Rzekł jasno, że PO nie poprze "wniosku" SLD o odwołanie Kurtyki, nie poprze też SLD-owskiego projektu likwidacji IPN, bo ideowo "SLD i PO dzieli niemal wszystko". Mówił, że PO pracuje nad własnym projektem, ale się "nie spieszy".
Może to nadinterpretacja, ale słowa te mogą znaczyć, że PO dziś nie rozważa tak drastycznych posunięć. Histeria minie, a PO czeka wkrótce wiele poważniejszych niż IPN problemów. Im zaś bliżej wybory, tym bardziej PO będzie z przyczyn taktycznych unikać współpracy z SLD we wszystkim, co ma związek z PRL i historią. Taką tezę dziś stawiam, ale się nie założę. Książka Zyzaka pokazała bowiem, że nawet rzecz z IPNem kompletnie nie związana może być przyczyną nowej histerii.
Inne tematy w dziale Polityka