https://biblia.wiara.pl/doc/1123523.IV-6-Bl-Ludwik-Mzyk-SVD
https://biblia.wiara.pl/doc/1123523.IV-6-Bl-Ludwik-Mzyk-SVD
Momotoro Momotoro
180
BLOG

bł. Ludwik Mzyk

Momotoro Momotoro Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Urodził się 22.iv.1905 r. w Chorzowie Starym, najstarszej, bo istniejącej już w XIII wieku, i największej obszarem dzielnicy Chorzowa, w parafii pw. św. Marii Magdaleny. Pochodził z rodziny górniczej. Jego ojciec, również Ludwik, był sztygarem w kopalni węgla kamiennego „Prezydent” w Chorzowie (dziś już nieistniejącej). Matka, Franciszka z domu Hadasz, pochodziła z Bytkowa (dziś dzielnicy Siemianowic Śląskich), i zajmowała się domem. Był piątym dzieckiem spośród dziewięciorga rodzeństwa. Rodzina była religijna i praktykująca. Chłopcy służyli w parafii jako ministranci… Ludwik wcześnie zaczął się interesować wiarą i sprawami Kościoła i religii. I wcześnie poczuł powołanie – jako kilkunastoletni chłopak wysłuchał rekolekcji i misji parafialnych prowadzonych przez jednego z misjonarzy Zgromadzenia Słowa Bożego (łac. Societas Verbi Divini - SVD) – czyli werbistów, założonych w 1875 r. przez św. o. Arnolda Janssena (1837, Goch – 1909, Steyl) w Steyl (dziś dzielnica miasta Venlo w Holandii) - w Nysie i … zdecydował się. Rodzice początkowo nie traktowali tej decyzji poważnie, ale dzięki perswazji krewnych, zmienili zdanie. I przy wsparciu m.in. lokalnego proboszcza ks. Karola Namysło (1865, Zwiastowice – 1925, Chorzów Stary) udało się, 13.ix.1918 r., pod koniec I wojny światowej, gdy rozpadało się cesarstwo niemieckie, umieścić Ludwika w Niższym Seminarium Misyjnym św. Krzyża (czyli gimnazjum) prowadzonym przez werbistów we wsi Górna Wieś (dziś dzielnica Nysy). Niebawem odszedł do Pana ojciec, Ludwik. Dlatego też podczas wakacji, gdy Ludwik wracał do domu, musiał - by pomóc matce, na której barkach spoczął dobrobyt całej licznej rodziny – pracować, razem z jednym z braci, pod ziemią, w kopalni… Ale nie ugiął się. Uczył się dobrze. Wstąpił także do towarzystwa „Kwikborn”, którego członkowie dobrowolnie wyrzekli się napojów alkoholowych i palenia papierosów. Tym przyrzeczeniom pozostał wierny do końca życia… W 1926 r. w Nysie otrzymał maturę. Następnie zrealizował powołanie wstępując do nowicjatu zgromadzenia księży werbistów w Sankt Augustin niedaleko Bonn w Niemczech. Po jego zakończeniu złożył w 1928 r. pierwsze śluby zakonne, po czym został skierowany na studia filozoficzno-teologiczne w międzynarodowym seminarium werbistów pw. św. Gabriela (niem. St Gabriel) w Mödling pod Wiedniem. Po ich zakończeniu w 1931 r. przełożeni wysłali go na dalsze studia dogmatyczne z teologii do Rzymu, na najstarszy Papieski Uniwersystet Gregoriański (wł. Pontificia Università Gregoriana). 30.x.1932 r. przyjął w Rzymie święcenia kapłańskie. Tam też, w kaplicy domu generalnego Zgromadzenia, odprawił Mszę św. prymicyjną… Pragnął wyjechać na misje, do Chin lub Japonii, ale przełożeni zdecydowali inaczej. Kontynuował studia w Rzymie i uwieńczył je, 5.ii.1935 r., jako pierwszy z polskich werbistów obroną pracy doktorskiej - z teologii… Następnie na parę miesięcy powrócił do seminarium pw. św. Gabriela w Austrii, gdzie pomagał magistrowi nowicjuszy jako jego socjusz (łac. socius), czyli asystent, i równocześnie uczył się trudnej sztuki prowadzenia nowicjatu… Jeszcze w tym samym, 1935, roku objął urząd magistra nowicjatu w nowo otwartym Domu Misyjnym werbistów w Chludowie na północ od Poznania (założonym w posiadłości odkupionej od Romana Stanisława Dmowskiego (1864, Kamionek – 1939, Drozdowo), wielkiego polskiego narodowego polityka)… Pierwszą przeszkodą był język. Przez wszystkie lata szkolne uczył się w języku niemieckim i włoskim, władał tylko gwarą śląską i nie znał literackiego języka polskiego. Musiał w związku z tym, przy pomocy swoich podopiecznych, uporać się z brakami językowymi. Udało się - w krótkim czasie… I już po polsku wykładał ze wstępu do Pisma Świętego, uczył języka hebrajskiego i niemieckiego, a później także teologii. W opinii nowicjuszy był „uosobieniem zdrowej ascezy zakonnej. Dość surowy dla innych, jeszcze surowszy był dla siebie. Kroczył świadomie i konsekwentnie do świętości kapłana i misjonarza. Braki w doświadczeniu starał się uzupełniać niezwykłą pokorą, uprzejmością i pracowitością. […] W Seminarium był nie tylko […] przełożonym, ale i wzorem”… Do jego pokoju, witani łagodnym pozdrowieniem: „Ave!”, nowicjusze wchodzić mieli z jakąś wielką czcią i uszanowaniem… W 1939 r., tuż przed wybuchem II wojny światowej, został, obok pełnionej funkcji radcy prowincjalnego, przełożonym – rektorem – Domu w Chludowie. Przyszło mu pełnić tę zaszczytną posługę w najbardziej dramatycznych okolicznościach w krótkiej historii nowicjatu… Po niemieckim najeździe na Rzeczpospolitą 1.ix.1939 r. wielu z domowników i kleryków Domu Misyjnego rozpoczęło ewakuację na wschód – zgodnie z planami przygotowanymi na taki wypadek. Ludwik wszelako Domu nie opuścił… Rzeczpospolita upadła po miesiącu zmagań, gdy cios w plecy zadali jej Rosjanie. Wtedy też klerycy, ojcowie i bracia zakonni zaczęli powracać do Chludowa. Ale przyszłość Domu była niepewna i Ludwik rozpoczął rozmowy na temat dalszych losów nowicjatu. Rozmawiał z werbistami w Austrii i Niemczech, z domem generalnym w Rzymie. Myślano o rozesłaniu kleryków do domów, o przeniesieniu nowicjatu do oddalonego ok. 100 km (po przeciwnej stronie Poznania) Bruczkowa, gdzie werbiści dzierżawili folwark i prowadzili Niższe Seminarium (gimnazjum)… Ale Niemcy mieli inne plany. 25.i.1940 r. niemiecka „tajna” policja państwowa (niem. Geheime Staatspolizei) – Gestapo – Ludwika aresztowała… Przewieziono go do Poznania. Już w czasie przewożenia rozpoczęło się katowanie… Początkowo przetrzymywano go w poznańskim Domu Żołnierza, w którym Niemcy urządzili siedzibę Gestapo i katownię polskich patriotów. Tam zdarto z niego sutannę i strasznie pobito. W nieogrzewanej celi - była wszak zima - pozostał tylko w poszarpanej, zakrwawionej koszuli i spodniach… Próbowano doprowadzić do jego zwolnienia. Na próżno. Brat, Wilhelm, wspominał: „Nie pomogły żadne interwencje podjęte ze strony Kościoła i moich osobistych, i sióstr. Dwa razy przyniósł ktoś bieliznę. Była pokrwawiona a w niej ukryta mała karteczka z napisem: ‘Jeszcze żyję, jeśli możecie pomóżcie’”. 1.ii.1940 r. umieszczono go w niemieckim obozie koncentracyjnym usytuowanym w Forcie VII tzw. Twierdzy Poznań (niem. Festung Posen), czyli szeregu fortyfikacji zbudowanych na terenie miasta Poznań jeszcze w XIX i na początku XX w. przez ówczesne zaborcze władze Rzeszy Niemieckiej. Ów obóz koncentracyjny – a w zasadzie obóz zagłady – zwany KL Posen (niem. Koncentrazionlager – KL) – okupanci niemieccy utworzyli zaraz po zdobyciu Poznania… Współwięzień, ks. Sylwester Marciniak (1906, Czempiń – 1979, Leszno), tak wspominał: „O. Mzyka spotkałem w celi 60, w Forcie VII w Poznaniu […]. Wszyscy odczuwali wielki głód. Do celi wpadali, nierzadko tak za dnia, jak i nocą, strażnicy i z błahych powodów - albo bez żadnego powodu - bili więźniów. O. Mzyk […] stale, jak to łatwo było zauważyć, modlił się. […] Władze obozowe interesowały się [nim] szczególnie […]. Któregoś dnia wszedł do celi komendant obozu z innym oficerem. Każdego po kolei pytali o nazwisko i ‘przestępstwo’. Przy o. Mzyku zatrzymał się i powiedział: ‘Ach tak, to jest ten twardy nasz przeciwnik’. Po wyjściu oficerów wyjaśnił nam o. Mzyk, że dawał ‘mocne’ odpowiedzi w czasie aresztowania i w śledztwie”… Inny współwięzień, prawie niewidomy ks. Franciszek Olejniczak (1877, Poznań - 1965, Gostyń), mówił później: „[Niemiecki podoficer, prawdopodobnie zastępca komendanta, niejaki] Dibus wybierając sobie upatrzone ofiary, bił je po twarzy, kopał bez opamiętania. Przy takim inspekcyjnym napadzie został także okrutnie zbity […] ks. Ludwik. Pragnąc wówczas okrutnie skatowanego brata kapłana oderwać od wewnętrznego udręczenia, zbliżyłem się do niego bełkocąc jakieś słowa pociechy, na co otrzymałem znamienne słowa: ‘Nie może być uczeń nad Mistrza’. Wówczas pochyliłem się przed nim i poprosiłem go o błogosławieństwo, którego mi też chętnie udzielił.” Niecałe dwa tygodnie później, w nocy 20.ii.1940 r., ok. 2200, ów Dibus z jakimś szoferem, obaj pijani, oraz kilku innych niemieckich oprawców (m.in. niejaki Hoffmann), rozpoczęli obchód cel. Zaczęli od „celi Ukraińców. Kazali im tylko śpiewać. Odwiedzali poszczególne cele, bijąc, kopiąc więźniów, strzelając przez dziurkę od klucza. Potem już w bliższych celach niesamowite krzyki, jęki, wreszcie w celi sąsiedniej brzęk misek, łyżek, śpiew ‘Kto się w opiekę’ […] i strzały. Za krótką chwilę doszły do nas słowa: ‘Jetzt zu den Pfaffen’ (pl. ‘Teraz klechy’). Otworzyli drzwi…”ks. Sylwester Marciniak. Trzech kapłanów – Ludwika, ks. Marciniaka i ks. Kazimierza Gałkę (1888, Poznań – 1942, Dachau) – wyciągnięto z celi i popędzono korytarzem więziennym, ku schodom go kończącym. „Gdyśmy biegli obok siebie o. Mzyk poprosił mnie o rozgrzeszenie” – wspominał ks. Marciniak. Gdy dotarli do końca korytarza, dwóch kapłanów się zatrzymało, ale Ludwik zaczął wchodzić na stopnie. „ […] rozległ się […] krzyk strażników, kazano nam stać w miejscu. O. Mzyka ściągnięto ze schodów i zaczęli go bić za to, że chciał zbiec”ks. S. Marciniak. Po chwili zaczęto katować ks. Gałkę… „Bicie O. Mzyka i ks. Gałki trwało długo, chociaż trudno określić czy 15 minut, czy pół godziny”, wspominał ks. Marciniak. Nagle w pewnym momencie pijany Dibus wziął pistolet od innego oprawcy, przyłożył lufę do tyłu głowy Ludwika i nacisnął spust. Gdy ten już upadł, strzelił po raz drugi… Ks. Gałka tym razem przeżył, ale później został zamordowany w Dachau. Ks. Marciniak przeżył – w obozach koncentracyjnych – okupację niemiecką… Klerycy zakonu werbistów, którzy przeżyli II wojnę światową, pozostawili piękne epitafium o swym współbracie: „Na skałach Westerplatty, w kamieniołomach Gusen, był umiłowanym tematem naszych rozmów. Jego braliśmy na świadka naszych ślubów zakonnych, składanych w obozie. Jego wzywaliśmy na czele litanii naszych pomordowanych w obozie współbraci, prosząc za jego pośrednictwem o pomoc z nieba w ciężkim życiu lagrowym”… Poza jednym wyjątkiem żaden z niemieckich oprawców Fortu VII nie poniósł kary… 13.vi.1999 r. Ludwik Mzyk został - w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej, wśród których było trzech innych współbraci-werbistów: o. Alojzy Liguda, o. Grzegorz Frąckowiak i o. Stanisław Kubista - ogłoszony przez Jana Pawła II błogosławionym. Parę lat wcześniej, 3.vi.1997 r., podczas kolejnej pielgrzymki do Ojczyzny, Jan Paweł II w jeszcze jednej wielkiej lekcji historii mówił w Poznaniu do zgromadzonej młodzieży: „Ileż to razy wiara i nadzieja narodu polskiego była wystawiana na próbę, na bardzo ciężkie próby w tym wieku, który się kończy! Wystarczy przypomnieć pierwszą wojnę światową i związaną z nią determinację tych wszystkich, którzy podjęli zdecydowaną walkę o odzyskanie niepodległości. Wystarczy przypomnieć międzywojenne dwudziestolecie, w czasie którego trzeba było wszystko budować właściwie od początku. A potem przyszła druga wojna światowa i straszliwa okupacja w wyniku układu między Niemcami hitlerowskimi a Rosją sowiecką, który przesądził o wymazaniu Polski jako państwa z mapy Europy. Jakże radykalnym wyzwaniem był ten okres dla nas wszystkich, dla wszystkich Polaków! Rzeczywiście pokolenie drugiej wojny światowej spalało się poniekąd na wielkim ołtarzu walki o utrzymanie i zapewnienie wolności Ojczyzny. Ileż to kosztowało ludzkich żywotów — młodych żywotów, obiecujących. Jak wielką cenę zapłacili Polacy, najpierw na frontach września 1939 roku, a z kolei na wszystkich frontach, na których alianci zmagali się z najeźdźcą”… I wyjaśniał wartość ich poświęcenia: „Wiara w Chrystusa i nadzieja, której On jest mistrzem i nauczycielem, pozwalają człowiekowi odnieść zwycięstwo nad samym sobą, nad tym wszystkim, co w nim jest słabe i grzeszne, a zarazem ta wiara i nadzieja prowadzą do zwycięstwa nad złem i skutkami grzechu w otaczającym nas świecie. Chrystus wyzwolił Piotra z lęku, który owładnął jego duszą na wzburzonym morzu. Chrystus i nam pozwala przetrwać najtrudniejsze chwile w życiu, jeżeli z wiarą i nadzieją zwracamy się do Niego o pomoc. »Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!«Mt 14, 27. Mocna wiara, z której rodzi się nadzieja, cnota tak bardzo dziś potrzebna, uwalnia człowieka od lęku i daje mu siłę duchową do przetrwania wszystkich burz życiowych. Nie lękajcie się Chrystusa! Zaufajcie Mu do końca! On jedyny ‘ma słowa życia wiecznego’por. J 6, 68. Chrystus nie zawodzi”… Tak, jak nie lękał się i nie zawiódł Ludwik Mzyk…

Momotoro
O mnie Momotoro

Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo