Szanowni Państwo,
bez wątpienia strony sporu o status kobiet w Polsce oddalają się od siebie. Jedna strona twierdzi, że ucisk kobiet w porównaniu ze Skandynawią w Polsce jest znaczący. Druga znów, że w konfrontacji z krajami basenu Morza Śródziemnego pozycja kobiet jest wcale niezła. I że mamy tu własne, umykające perspektywie feminizmu, rodem z Zachodu tradycje.
A może problem tkwi gdzie indziej? Martha Nussbaum stwierdziła w jednym z wywiadów, że „feminizm wynika z poczucia szacunku wobec drugiego człowieka i racjonalności myślenia”. Być może brak szacunku rozlany jest po całym społeczeństwie, miedzy różnymi jego grupami? Piotr Sztompka napisał książkę o braku zaufania wśród Polaków. Czy doczekamy się analogicznego dzieła – zatytułowanego po prostu „Szacunek”?
Tymczasem pytamy naszych Autorek: czego dotyczą dzisiejsze zmagania ruchu kobiecego ? Co jeszcze kobiety chciałyby / mogą w Polsce uzyskać? I co ich sukcesy i porażki mówią o kondycji polskiej demokracji ?
Zapraszamy do lektury czterech świetnych, a bardzo rozbieżnych, tekstów. Ich Autorkami są Małgorzata Rejmer, Barbara Fedyszak-Radziejowska, Renata Kim i Julia Pitera. Natomiast w zakładce „Pytając” na ten sam temat wypowiada się Agnieszka Graff.
Zapraszamy do lektury i komentowania!
Barbara Fedyszak-Radziejowska
Równe uprawnienia, czy unifikacja płci?
Kobiety – uciskana klasa społeczna o fałszywej świadomości wdrukowanej skutecznie przez żądnych władzy mężczyzn.
Kultura patriarchalna – system norm i wartości, w którym mentalność kobiet-matek zaprogramowano w procesie socjalizacji tak doskonale, że własnych synów wychowują na swoich panów, a córki na ich służące i to całkowicie poza świadomością tego, co czynią.
Kobiety i mężczyźni – wynik kulturowej opresji patriarchalnego świata. W świecie wyzwolonym z patriarchatu stan unifikacji kulturowej i tożsamościowej osób o różnych cechach biologicznych będzie pełny, czyli doskonały.
Nuda – świat ludzi identycznych.
Jak to w skrajnych doktrynach bywa, likwidacja kulturowej tożsamości kobiet i mężczyzn oznacza koniec wolności wyboru, koniec prawa do odmienności, czyli koniec tego wszystkiego, co czyni życie może trudnym, ale inspirującym i fascynującym. Świat kobiet nieudających mężczyzn i mężczyzn niemających większych problemów ze swoją odmienną od kobiecej tożsamością wydaje mi się bardziej interesujący. Zmusza do tolerancji i wzajemnego szacunku, nie deklarowanego, lecz praktykowanego, bo w moim świecie różnice płci są i mam nadzieję nadal będą spore, autentyczne i sprawiały będą obu stronom wiele prawdziwych kłopotów i problemów.
Po wielokroć słyszałam, w reakcji na taki sposób widzenia kobieco-męskich nierówności, mało sympatyczne komentarze, sugerujące mniej lub bardziej wprost moją niepełnosprawność intelektualną. I niech tak pozostanie. Wolę taką niepełnosprawność niż obowiązek równania do męskiego wzorca kariery i stylu życia.
To prawda, że zarabiamy średnio mniej niż mężczyźni i statystycznie rzecz biorąc nie w każdej instytucji i nie na każdym urzędzie jest nas dokładnie tyle samo, co mężczyzn. Jeśli istnieje wolność wyboru, to takie różnice są nie tylko dopuszczalne, lecz także, moim zdaniem, pożądane. Bowiem w nich wyraża się pluralizm celów, stylów życia i wartości. Są instytucje, w których jest nas więcej, jesteśmy lepiej wykształcone niż mężczyźni, ale zdaniem zwolenników unifikacji to tym gorzej. Bo „marnujemy” nasze wykształcenie na pieluchy i wychowanie dzieci. Przewaga kobiet w „kobiecych” zawodach to też skandal, bo oznacza, że pozwoliłyśmy się mężczyznom „wepchnąć w gorsze”, bo niżej płatne zajęcia.
A ja ośmielam się uważać, że człowiek, który zarabia mniej, bo świadomie wybiera pracę gorzej opłacaną, bo ta nie wymaga pełnej dyspozycyjności, jest po dokonaniu takiego wyboru równy temu, który wybrał inaczej. Poziom dochodów nie ma tu nic do rzeczy. Dlaczego kobiece poczucie równości (czy kobiece poczucie własnej wartości) musi (!) być budowane na jednowymiarowej skali wartości? Czy męskie wzorce kariery (czyli te statystycznie częściej obecne w życiu mężczyzn) są z definicji „lepsze”?
Jednowymiarowe hierarchizowanie stylów życia ogranicza pluralizm i bogactwo wartości. Kobietom należą się równe uprawnienia do kariery, dochodów, władzy, przedsiębiorczości, ale nie mają obowiązku (!) „równania” do stylu życia i pracy określanego zwykle jako „męski”, w domyśle – „lepszy”.
Nie widzę powodów, by wartości miękkie, zwane często kobiecymi, traktować jako „gorsze” od rywalizacji, władzy, kariery, czyli wartości zwanych „męskimi”. Gdy kobiety wybierają na kilka (kilkanaście) lat dom i dzieci, wycofują się na emeryturę, by opiekować się starzejącymi się rodzicami, lub podejmują pracę, niekoniecznie „dyspozycyjną”, więc mniej płatną – statystyki mierzące równość płci „lecą na łeb na szyję”. Czy to jest katastrofa, czy po prostu równoprawny wybór?
Więc może wróćmy do rzeczywistości i rozwiązujmy konkretne problemy kobiet, które w ramach wolności wyboru chcą godzić role macierzyńskie i opiekuńcze z zawodową karierą i aktywnością publiczną. Nie rzucajmy kobietom ochłapu parytetów i nie wymyślajmy tego, co już dawno wymyślono. Zróbmy to, co naprawdę pomaga w godzeniu ról rodzicielskich z zawodowymi.
Po pierwsze, głęboki szacunek dla macierzyństwa i ojcostwa.
Po drugie, polityka rodzinna, a w niej rozwiązania wyrównujące dysproporcje dochodowe związane z posiadaniem dzieci (emerytury wzbogacone składkami w okresie wychowawczym, ulgi podatkowe na dzieci, ew. inne formy pomocy).
Po trzecie, przedszkola, ew. żłobki, dodatki dla niań (babć), czyli infrastruktura usług dla rodziców, którzy role zawodowe i rodzicielskie chcą godzić.
Żadnych rewelacji, rzeczy podstawowe, bez sugestii, że kobiety potrzebują parytetowej protezy lub męskich wzorów, bo same z siebie są zwyczajnie do niczego. Polskie kobiety nie musiały walczyć o rzeczy, które były niedostępne kobietom w innych krajach; dziedziczyły ziemię, także w chłopskich rodzinach, prawa wyborcze otrzymały wraz z niepodległością Polski, bez konieczności demonstrowania i manifestowania na ulicach. Ich zasługi i aktywność w latach zaborów i okupacji były tak oczywiste, że nie ma powodów wmawiać im, że muszą walczyć (!) o równe uprawnienia. Te już mają, a unifikacji z mężczyznami wiele spośród nich po prostu nie chce.
* Barbara Fedyszak-Radziejowska, socjolog, etnograf. Pracuje w Instytucie Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN oraz na Wydziale Administracji i Nauk Społecznych Politechniki Warszawskiej.
** artykuł ukazał się w Temacie Tygodnia„Kultury Liberalnej” nr 62 (12/2010) z 23 marca 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka