Julia Pitera
Na kłopoty parytet?
Nigdy nie ukrywałam, że nie jestem zwolenniczką parytetów dla kobiet. I w ogóle nie odpowiada mi terminologia wojenna, której używają zwolennicy tego rozwiązania. Buduje ona bowiem przeświadczenie o istnieniu dwóch wrogich sobie obozów, co z gruntu rodzi konflikty, spycha przeciwników do okopów i utrudnia racjonalne działania.
Tymczasem pogląd na rolę kobiety w życiu publicznym nie jest jednolity. Kształtuje go wiele czynników: kulturowy, środowiskowy; jest też pochodną świadomego wyboru kobiety. Podejrzewam, że zmuszanie kobiet przez mężczyzn do pozostawania w domu nie jest zjawiskiem częstym (choćby z powodów ekonomicznych), a jeśli takie przypadki występują – nie mogą stanowić pryzmatu, przez który widzimy całą rzeczywistość, zniekształcając ją i zacierając wszelkie zróżnicowanie, będące w większości przypadków następstwem wolnych wyborów człowieka. Stawianie problemu równości kobiet i mężczyzn na dwóch biegunach: albo równouprawnienie jest, albo go nie ma, jest dość – niestety – często stosowanym w polskiej debacie publicznej uproszczeniem.
Rzeczywistość nie jest jednak ani czarna, ani biała. Tylko wśród moich znajomych odnajduję rozmaite przypadki: żon, które nigdy nie chciały pracować, a zajmowanie się domem traktowały jako realizację swoich życiowych oczekiwań i znajdowały w tym spełnienie; żon, których kariera zawodowa jest bardziej spektakularna niż męża, ale również i takich, których dochody, z racji wyjątkowych umiejętności zawodowych, pozwalają całej rodzinie na osiągnięcie bardzo wysokiego statusu materialnego. Natomiast w kręgu moich koleżanek z dawnych lat nie ma polityków. Mało tego – one nie przestają się dziwić, że mogę wykonywać pracę, która łączy się z permanentnym brakiem czasu, pewnym ograniczeniem swobody i naraża na rozmaite niedogodności, a czasem i przykrości.
Natomiast ja sądzę, że wykonywanie każdego zawodu wiąże się z jakimiś niedogodnościami, które są dolegliwe tylko wówczas, gdy nie lubimy wykonywanej przez nas pracy. Gdy dokonujemy wyboru zajęcia w sposób świadomy, niedogodności te przestają być tak uciążliwe. Ale akurat te ograniczenia mogą stanowić powód niskiej partycypacji kobiet w polityce: politycy „cieszą się” niskim zaufaniem społecznym, są cały czas obiektem zainteresowania opinii publicznej – praktycznie tracą swoją prywatność, a rzetelnie wykonywane bez żadnych limitów czasowych obowiązki nie pozostawiają im wiele czasu dla siebie.
Niemniej systematycznie z roku na rok partycypacja kobiet w polityce rośnie, choć zazwyczaj więcej staje do wyborów, niż ostatecznie jest wybieranych. I tak np. w wyborach gminnych w 2006 roku kobiety stanowiły 28,66 proc. wszystkich kandydatów, po wyborach stanowią one 23,2 proc. wszystkich gminnych radnych; w wyborach do Sejmu w 2007 roku kobiety stanowiły 23,08 proc. wszystkich kandydatów, po wyborach stanową 20,43 proc. składu Izby. W 2006 roku 978 kobiet uczestniczyło w wyborach na wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, co stanowiło 11,9 proc. wszystkich kandydatów, wybrano zaś 204 kobiety, czyli 8,2 proc. kobiet pełni ostatecznie te funkcje. To dowodzi, że wyborcy nie kierują się kryterium płci i słusznie, gdyż zarówno mężczyźni, jak i kobiety mogą mieć ten sam zespół złych lub dobrych cech do sprawowania mandatu.
Uważam, że wszystkie sprawy wymagające naprawy: elastyczność czasu pracy, nierówność uposażenia przy jednakowych kwalifikacjach, problemy z zapewnieniem opieki nad dzieckiem czy jednakowe uprawnienia rodziców do korzystania z urlopów macierzyńskich, a także sprawy z zakresu ochrony zdrowia, są tak samo dolegliwe dla kobiet, jak i mężczyzn, bo niezależnie od tego, kogo dotyczą, odbijają się na sytuacji finansowej i funkcjonowaniu całej rodziny. W sytuacji zaś rodziców samotnie wychowujących dziecko wszystkie te elementy (poza zróżnicowanym uposażeniem) są jednakowo dolegliwe tak dla mężczyzny, jak i kobiety. Trudno mi więc zrozumieć, dlaczego dobrze rozwiązywać je mogą wyłącznie kobiety. Chyba że uznamy, że mężczyźni nie są do tego zdolni. Ale wtedy to dla nich będzie trzeba stworzyć jakiś parytet…
* Julia Pitera, polityk, od roku 2007 sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz Pełnomocnik ds. Opracowania Programu Zapobiegania Nieprawidłowościom w Instytucjach Publicznych w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Inne tematy w dziale Polityka