Przemysław Sadura
Polskie prawo do prywatności, polska nieświadomość
Autorzy opracowania „Ochrona prywatności w warunkach społeczeństwa informacyjnego: diagnoza problemu, propozycje zmian” z Fundacji Panoptykon uważają, że w Polsce możemy zaobserwować dość powszechne społeczne przyzwolenie na daleko idące ingerencje w prywatność w imię bezpieczeństwa albo wygody. Wiążą to z doświadczeniami życia w Polsce Ludowej i czasu transformacji. „Polacy przez lata funkcjonowania w rzeczywistości realnego socjalizmu oswoili się ze wszechogarniającą kontrolą, przyjmując ją jako zjawisko poniekąd naturalne. Z drugiej strony, w latach 90. mogło dojść do odreagowania i swoistego zachłyśnięcia się nową, demokratyczną rzeczywistością, w której nie było już jawnie opresyjnej władzy, a jednostka teoretycznie znalazła się w centrum systemu prawnego”.
Wydaje się, że taka diagnoza upraszcza rzeczywistość. PRL była raczej reżimem nieudolnie próbującym ograniczyć dostęp do informacji niż reżimem zbierającym, przetwarzającym i manipulującym informacją prywatną na masową skalę. Niedawne badanie trendów na rynku bazodanowym, w którym uczestniczyłem, wskazywało, że jednym z potężnych ograniczeń, z jakimi zmagają się firmy tego sektora, jest powszechna niechęć Polaków do udostępniania swoich danych osobowych oraz niechęć firm do udostępniania danych swoich klientów (tzw. cross-selling). W raporcie pisano: „Edukacja rynku jest wciąż zbyt niska, a poziom obaw związanych z udostępnieniem danych osobowych oraz baz własnych klientów zbyt wysoki, aby można prorokować szybki przełom. Jednak prognozowane zyski ze sprzedaży po cross-sellingu baz danych są na tyle obiecujące, że te bariery w długiej perspektywie będą słabły”.
Tradycjonalizm: szansa i zagrożenie
Uważam, że społeczeństwo polskie jest dość tradycyjne i to w pewnym sensie jego „zacofanie” jest szansą na walkę z nadzorem. Polacy wciąż jeszcze są „po chłopsku” nieufni w kontaktach z obcymi, w kontaktach z instytucjami. Wbrew temu, co piszą organizatorzy, doświadczenia PRL nie oswoiły Polaków z nadzorem, ale w pewnym sensie uwrażliwiły ich na jego przejawy. Żyjemy w kraju, w którym odsłonięcie kobiecych piersi na plaży może mieć swój finał w sądzie, dlatego zamontowanie kamery w toalecie lub przebieralni na pewno nie pozostanie bez echa, zwłaszcza jeśli wykorzysta się tę „ramę interpretacyjną”.
Tradycjonalizm jest jednocześnie zagrożeniem. Paradoksalna jest sytuacja, w której np. nagranie gwałtu nie jest dowodem przeciwko sprawcom, lecz dodatkowym narzędziem wykorzystanym przez sprawców, aby pognębić, szantażować ofiarę.
Jesteśmy społeczeństwem patriarchalnym i zhierarchizowanym. Dlatego wszelkie technologie nadzoru łatwo wprowadza się tam, gdzie relacje nie są horyzontalne. W czasie badań używania substancji psychoaktywnych przez uczniów warszawskich szkół, w jednym z LO (z pierwszej 10 w rankingu) na korytarzu w czasie długiej przerwy było tak gęsto od dymu tytoniowego, że nie mógł tego znieść nawet namiętny palacz, jakim wówczas byłem. Okazało się, że w epoce walki z „plagą narkomanii” nikt już nie nęka palaczy, a aby uniemożliwić dealowanie w toaletach, zdjęto wszystkie drzwi. Badania przeprowadzone przez dr. Kowalskiego i dr. Jasińskiego z ISUW dla MEN wskazywały na powszechne niezrozumienie i nieznajomość tematyki praw ucznia w szkołach. Prawa ucznia wynikające po prostu z praw człowieka (prawo do prywatności, godności, informacji, itd.) mylono z przywilejami i uzależniano od wypełnienia obowiązków. To tak jakby wyobrazić sobie deklaracje praw i obowiązków człowieka! Czyli można zdefiniować takie newralgiczne obszary, gdzie prywatność jest zagrożona: relacje nauczyciel-uczeń, pracodawca-pracownik, mężczyzna-kobieta, urząd-klient, lekarz-pacjent.
Postulat społeczeństwa transparentnego
Odpowiedzią na pozyskiwanie informacji prywatnych przez władzę/rynek mogłoby być pozyskiwanie wszystkich informacji o sprawach publicznych/rynkowych przez obywateli. Niestety obecnie relacje urząd-klient cechuje odwrócenie porządku. Zwykle, aby poprawić sytuację oczywistej nierówności wpisanej w tę relację, na urząd nakłada się obowiązek udostępniania informacji publicznej, a obywatela chroni prawem do prywatności. W Polsce funkcjonuje to odwrotnie. Urząd chroni specyficzna „kultura tajności”, a obywatel nie ma prawa niczego ukryć przed władzą. Ustawa o ochronie danych osobowych jest nadużywana w obronie informacji publicznych. Jeszcze ściślej wszelkich informacji o poczynaniach podmiotów rynkowych strzeże tajemnica handlowa i inne tego typu regulacje.
Prywatne – publiczne
Prawo do prywatności może (i powinno) być postulatem politycznym, przy czym nie chodzi o to, aby odwrócić sukces ruchów feministycznych, jakim było zniesienie bariery oddzielającej prywatne od publicznego. Sojusznikami ruchów na rzecz prawa do prywatności nie są oczywiście ostrzyżeni osobnicy wykrzykujący „rób to w domu po kryjomu”. Należy pamiętać o różnicy moralne/polityczne i prywatne/publiczne. Paradygmatem klasycznej moralności w naszych czasach stał się feminizm, który na swój własny sposób podkreśla współzależność moralności i polityczności, władzy i sfery prywatnej. Nie chodzi o to, aby sprowadzić prywatne i polityczne do jednego. Równie dobrze można przesadnie indywidualizować określone problemy, jak je upubliczniać. Dokładnie to miała na myśli angielska feministka przywołana przez Terry’ego Eagletona, która w chwili irytacji wpięła w klapę znaczek z napisem „publiczne jest także prywatne, więc odwalcie się”. Chodzi jedynie o to, że różnica między prywatnym i politycznym nie jest tym samym, co między moralnym i politycznym. W dzisiejszych czasach to m.in. feminizm stoi na straży tego istotnego rozróżnienia.
* Przemysław Sadura, doktor socjologii.
**artykuł ukazal sie w Temacie Tygodnia w „Kulturze Liberalnej” nr 63 (13/2010) z 30 marca 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka