Kultura Liberalna Kultura Liberalna
55
BLOG

BAUMAN: O podziałach wynikających z wołania o jedność

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Polityka Obserwuj notkę 3

Szanowni Państwo,

w ostatnich tygodniach jednym z najczęściej słyszanych w polskiej sferze publicznej apeli jest wezwanie do jedności. Czy rzeczywiście jedność jest nam potrzebna i dlaczego? Czy miałoby to może oznaczać, że Polacy nie dorośli do systemu wielopartyjnego, pluralizmu opinii i prowadzenia demokratycznego sporu? Albo jeszcze inaczej – dlaczego jest tak duży popyt na retorykę jedności? Spory w demokracji niosą ze sobą przecież korzyści fundamentalne i wydawałoby się oczywiste: choćby jawność. Może więc marzenie o jedności jest pojęciem zafałszowującym polską politykę – w tym sensie, że wzywanie do jedności – używane jako rodzaj szantażu – to hasło-wytrych, zastępujące cywilizowanie kultury sporów?

Redakcja


***

Zygmunt Bauman

O podziałach wynikających z wołania o jedność

Gdybyśmy wszyscy byli ze sobą zgodni co do tego, jak nam żyć pospołu wypada i należy, nigdy pewnie pomysł demokracji nie wpadłby ludziom do głowy. Demokracja rodzi się wszak z odkrycia i przyznania, że się od siebie w czynach i myślach różnimy. I z intencji szanowania naszego prawa do naszej odmienności, i z decyzji powstrzymania się przed zmuszaniem nas lub szantażowaniem byśmy się jej wyrzekli lub do trzymania języka za zębami w wypadku, gdybyśmy wyrzec się jej nie chcieli. We wszystkich tych trzech punktach hasło jedności jest z demokracją na noże: jej odkrycie ignoruje, intencję potępia, a mądrość decyzji podaje w wątpliwość, zaś jej podjęcie stawia demokracji za złe. I istotnie trudno to hasło z demokracją pogodzić. Nasi przodkowie wymyślili wszak demokrację, gdy doszli do wniosku, że różnic naszych poglądów przezwyciężyć się nie da i że alternatywą dla ich uznania nie jest jedność, lecz beznadziejne pogłębianie się podziałów: na mówiących i słuchających, przymuszających i przymuszanych, ignorujących i ignorowanych, upokarzających i upokarzanych. I gdy orzekli nasi antenaci, że w ostatecznym rachunku wolą niewygodę niezgody czy nawet przykrości z niej wynikłe od ich alternatywy.

Zważywszy, że idea jedności kłóci się z realiami ludzkiego współistnienia, hasło zaprowadzenia jedności (niezależnie od motywów i wyobrażeń jego głosicieli) nawołuje do pogwałcenia tych realiów: a więc do powrotu z wygnania tejże przemocy, którą demokracja starała się skazać na dożywotnią banicję. A znów w krajach, w których demokracja nie miała jeszcze okazji do ferowania wyroków, bez tego hasła można się było obejść: przymus i przemoc były przecież milczącym założeniem państwowej praktyki, jako że nigdy się w tej sprawie z ludźmi czy rzeczywistością nie konsultowano. Z obu powodów hasło jedności przywodzi więc na myśl nieszczególnie apetyczne doświadczenia czasów i miejsc, w których wynoszono na piedestał przemawianie, rozmawianie spychając do lochu albo tolerując li tylko w roli drogi na skróty ku placowi straceń. Na przykład leninowskie pryncypia tzw. centralizmu demokratycznego: „póki co, gadajcie, co wam ślina na język przyniesie, ale po tym, jak was rzecz jasna przegłosujemy, morda w kubeł albo jej właściciel pod ścianę”. Albo maoistowskie wezwanie setki kwiatów do zakwitnięcia, czyli do dobrowolnego „wyjścia z podziemia” dziewięćdziesięciu dziewięciu na sto roślinek dojrzałych do ścięcia. Czy mam mnożyć przykłady?

Co tu dużo mówić: dialog – i spór, bez którego się on nie obejdzie – nie jest gładką i wygodną drogą do zgodnego (czytaj: bez stawiania się okoniem i bez kłótni) współżycia. Pełno na tej drodze wybojów, a co kot napłakał drogowskazów – nie możesz się zaklinać, że wiesz, dokąd ten trakt cię doprowadzi. A i z kamieniami milowymi nietęgo – nigdyś nie jest pewnym, jaki szmat drogi jeszcze do przebrnięcia pozostał. Najkrótszą drogą do jedności (czytaj: niesprzeciwiania się tych, którzy do sprzeciwu mają powody) dialog też nie jest. Im bardziej dialog dialogiem, czyli im wyrazistsza odmienność stanowisk i liczniejsze kości między nimi niezgody, tym silniejsza więc pokusa drogi na skróty: bo i szybciej się dojdzie, i wysilić się zbytnio nie trzeba. Będzie z początku trochę krzyku, ale ludzie, jak to ludzie, szybko się przyzwyczają, a pewnie i wdzięczni będą za nagły spokój i ciszę i za to, że nareszcie wiedzą, czego im czynić ani mówić, by nie narobić sobie biedy, nie należy.

Krótko i węzłowato: demokracja nie wróży szybkiego nadejścia nirwany w stylu „kochajmy się ludzie i kupą panowie”, a co więcej wcale jej nadejścia nie pożąda ani go sobie za cel nie stawia. A mimo to Winston Churchill, znany ze swych twardych przekonań i z braku szczególnego rozmiłowania w sprzeciwie przeciw nim i sobie, twierdził, iż demokracja jest najgorszym z politycznych reżymów za wyjątkiem wszystkich pozostałych… Cóż takiego mógł on mieć na myśli?

Ano, jak się domyślam, że jakby to głowie nie uwłaczało i jak wielkiej przykrości by to jej nie sprawiało, dwie głowy są lepsze niż jedna, a trzy lepsze niż dwie, bo każda z nich ma pomysły, jakich pozostałym głowom może ku ich własnej a i pospólnej szkodzie brakować. Jeśli wokół tłoczno od pomysłów licznych a rozmaitych, wolniej się do porozumienia będzie dochodziło (droga okólna jest z definicji dłuższa od tej na skróty) – ale i większa szansa, że się pomyłek uniknie, zaczajone groźby wcześniej dostrzeże, a bokiem obejdzie grzęzawisko, co jak się w nie wpadło, to już nie wypuści. Pewnie demokracja i jest najgorszym na pewność siebie sposobem – tyle że za wyjątkiem wszystkich pozostałych… Krótko mówiąc: chwała Ci Boże za to, żeś nas różnymi stworzył. Mądrzejsi i bogatsi nie jesteśmy wszak mimo naszego zróżnicowania, ale dzięki niemu.

A mógł też Churchill i to mieć jeszcze na myśli, że przymusowe czy dobrowolne wyciszanie głosów sprzeciwu rzeczywistych ludzkich utrapień nie wyleczy, lecz je tylko rozjątrzy, rzeczywistych ludzkich problemów nie rozwiąże, ale je tylko pozbawi szansy rozwiązania, a niczego z tego nie usunie, co ludzi w „rzeczywiście istniejącym” narodzie dzieli, co przeszkadza im sobie wzajemnie w wydobyciu się z tarapatów pomagać, od niedoli ratować, przed krzywdą bronić – a więc w dojściu do rzeczywistej solidarności przeszkadza.

Solidarność ci zbrzydła? Chcesz podziałów? Wołaj o jedność…

* Zygmunt Bauman, profesor socjologii.

** artykuł ukazał się w Temacie Tygodnia „Kultury Liberalnej” nr 70 (20/2010) z 11 maja 2010 r.

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka