Szanowni Państwo,
w ostatnich tygodniach jednym z najczęściej słyszanych w polskiej sferze publicznej apeli jest wezwanie do jedności. Czy rzeczywiście jedność jest nam potrzebna i dlaczego? Czy miałoby to może oznaczać, że Polacy nie dorośli do systemu wielopartyjnego, pluralizmu opinii i prowadzenia demokratycznego sporu? Albo jeszcze inaczej – dlaczego jest tak duży popyt na retorykę jedności? Spory w demokracji niosą ze sobą przecież korzyści fundamentalne i wydawałoby się oczywiste: choćby jawność. Może więc marzenie o jedności jest pojęciem zafałszowującym polską politykę – w tym sensie, że wzywanie do jedności – używane jako rodzaj szantażu – to hasło-wytrych, zastępujące cywilizowanie kultury sporów?
Hanna Świda-Ziemba
Hasłem „Solidarności” był pluralizm, a nie jedność
Jedność ze swojej natury wiąże się zawsze z wykluczaniem. Wykluczonych jest często więcej niż tych, którzy ową „jedność” uosabiają. Pojednanie pod hasłem jedności oznacza wykluczenie „tych drugich” i przywłaszczenie wspólnoty, zgodnie z hasłem: „Ja i to, co ja myślę, symbolizuje naród”. Gdy na horyzoncie pojawi się wróg, pojawia się jeszcze jeden fałsz: różne „ja” zbierają się i mówią, że reprezentują naród wspólnie. Kiedy jednak niebezpieczeństwo znika, również w ramach tejże jedności zaczynają się ostre podziały.
W historii Polski mieliśmy do czynienia z dwiema takimi wielkimi „jednościami”. Po pierwsze, komunistyczną. Komunistyczna była jedność narodu, jedność społeczeństwa, jedność partii – która nawet jeśli dzieliła się na frakcje, nie miała prawa tego ujawnić. Przed kilkadziesiąt lat klęliśmy na to i walczyliśmy o pluralizm. I właśnie to ostatnie słowo, a nie jedność, było hasłem Solidarności.
Alternatywą dla jedności komunistycznej była jedność pod znakiem Kościoła katolickiego, zgodnie z hasłem „jedna owczarnia – jeden pasterz”. Co prawda w Kościele światowym, od pontyfikatu Jana XXIII i Soboru Watykańskiego II hasło to zmieniono na ekumenizm, rozumiany jako porozumienie między różnorodnością. W Polsce jednak – jeśli pominąć nieliczne środowiska, na przykład to związane z „Tygodnikiem Powszechnym” – Kościół jest ciągle mało ekumeniczny. Postulat jedności podnoszony przez polskie środowiska katolickie nadal opiera się na trzech hasłach: Bóg, Honor, Ojczyzna. I przekonaniu, że kto nie z nami, ten przeciwko nam.
Każda z tych „jedności” była jak najdalsza od demokracji. Istotą tej ostatniej jest pluralizm – istnienie i ścieranie się różnych orientacji politycznych. Każdy człowiek, jeżeli reprezentuje jakieś zdanie i nie zagraża przy tym wolności, godności i bezpieczeństwu innych, ma mieć prawo i miejsce na wyrażanie własnego zdania. Demokracja stwarza taką właśnie przestrzeń i to w tej samej mierze dla zbiorowości, jak i dla poszczególnych ludzi. Waloryzując jednocześnie tolerancję, jako niezbędną dla zdrowego funkcjonowania państwa przez swój twórczy i wzbogacający wpływ na politykę.
Tak rozumiana demokracja powinna opierać się na kulturze cywilizowanego sporu. Na przykład relacje między partiami powinny być sporne, jednak nie w tym znaczeniu, że gdy partia rządząca mówi „tak”, to opozycyjna zawsze mówi „nie”. Chodzi o wypracowywanie wspólnych, kompromisowych – przynajmniej w niektórych kwestiach – punktów widzenia. O rozmowy przy jednym stole, wspólne rozważanie argumentów i poszukiwanie rozwiązania, na które zgodzi się kilka ugrupowań. W ten sposób w życiu zbiorowym nie jesteśmy zdani na jeden pomysł czy to finansowy, czy gospodarczy, czy administracyjny.
Niestety, w Polsce dopiero się tego uczymy. Wciąż nie spieramy się ze sobą, nie polemizujemy, ale od razu skaczemy sobie do gardeł. Godne ubolewania jest, że ostatnią prawdziwą polemiką, jaka odbyła się w niepodległej Polsce, była dyskusja za rządów AWS, dotycząca powiatów. Pośród rzetelnych wypowiedzi za i przeciw pojawiały się wówczas ciekawe głosy specjalistów, pomysły wychodzące od samorządów, różne inicjatywy obywatelskie. Cały kraj debatował. Udowodniliśmy wtedy, że istnieje możliwość kompromisu, negocjacji, uzgodnienia, przez co każdy może być gospodarzem tego domu, którym jest państwo. Niestety, tak stało się tylko ten jeden raz.
Na koniec zadajmy pytanie o dzień dzisiejszy i jedność po katastrofie smoleńskiej. Zauważmy: w samolocie, który rozbił się w Rosji, siedzieli obok siebie przedstawiciele wszystkich ugrupowań politycznych, kancelarii prezydenta, wojska, rodzin katyńskich itd. Wszyscy lecieli razem, z jedną intencją: by uczcić ofiary Katynia. Ta jedność miała ma głęboki sens. Na taką jedność się godzę.
Katastrofa przyniosła – następnie – jedność w śmierci. Ci wszyscy ludzie, niezależnie od poglądów, zginęli razem. Polacy mieli tego świadomość. Kolejki, które ustawiały się, aby oddać hołd prezydentowi, nie składały się przecież wyłącznie ze zwolenników PiS. Byli tam najróżniejsi ludzie, którzy przeżyli tę katastrofę i przez osobę prezydenta chcieli oddać cześć wszystkim ofiarom. Również ta jedność ma sens i wymaga, byśmy nad nią umieli milczeć.
Te dwa dobre rodzaje jedności niszczy dziś PiS. Uderza mnie ogromny fałsz tej partii, która dowodzi, że oddawanie czci zmarłym tragicznie politykom świadczy o zmartwychwstaniu jakiejś „Polski, którą dotąd uciszano”. Jaka to ma być Polska? Odpowiedź brzmi: ta zjednoczona, która wyklucza inaczej myślącą większość. Ta zadufana, podkreślająca, jak ważna jest na międzynarodowej scenie. Ta odrębna i katolicka, wszystkim się sprzeciwiająca.
Na czele takiej Polski chce dzisiaj stanąć Jarosław Kaczyński.
* Hanna Świda-Ziemba, profesor socjologii, działaczka opozycji w okresie PRL.
** artykuł ukazał się z Temacie Tygodnia w„Kulturze Liberalnej” nr 70 (20/2010) z 11 maja 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka