Szanowni Państwo,
w ostatnich tygodniach jednym z najczęściej słyszanych w polskiej sferze publicznej apeli jest wezwanie do jedności. Czy rzeczywiście jedność jest nam potrzebna i dlaczego? Czy miałoby to może oznaczać, że Polacy nie dorośli do systemu wielopartyjnego, pluralizmu opinii i prowadzenia demokratycznego sporu? Albo jeszcze inaczej – dlaczego jest tak duży popyt na retorykę jedności? Spory w demokracji niosą ze sobą przecież korzyści fundamentalne i wydawałoby się oczywiste: choćby jawność. Może więc marzenie o jedności jest pojęciem zafałszowującym polską politykę – w tym sensie, że wzywanie do jedności – używane jako rodzaj szantażu – to hasło-wytrych, zastępujące cywilizowanie kultury sporów?
Henryk Domański
Indywidualizacja, atomizacja i nawoływanie do bycia lepszymi
Wielkie tragedie skłaniają do podkreślania potrzeby jedności. Było tak w Stanach Zjednoczonych po zamachu 11 września 2001 roku i tak samo jest po katastrofie pod Smoleńskiem. W manifestowanych zbiorowo postawach smutku i w masowym uczestniczeniu w uroczystościach żałobnych dostrzeżono oznaki jedności na poziomie ogólnonarodowym. Większość mediów i osobistości życia publicznego oceniła to niezwykle pozytywnie, wyrażając żal, że są to tylko zachowania jednorazowe i po krótkim czasie wrócimy do negatywnie ocenianego braku tych postaw. Towarzyszą temu próby podtrzymania ducha wspólnoty, czego wyrazem były apele o wybór ponadpartyjnego prezydenta i zastąpienie zmarłych tragicznie parlamentarzystów przez mianowanie nowych, zamiast przeprowadzenia uzupełniających wyborów, które mogłyby prowokować do sporów.
Oczywiście ujawnia to tylko część zapotrzebowania na jedność, bo nie jesteśmy w stanie określić, czy np. ludzie, którzy stali przez Pałacem Prezydenckim, mieli poczucie wspólnoty. Mogła to być raczej chęć oddania hołdu najwyższemu urzędowi, żal w obliczu tragedii, które są składnikami prawie każdej cywilizacji, i potrzeba uczestniczenia w wydarzeniu historycznym na miarę epoki. Często, chociaż nie zawsze, towarzyszy temu chęć bycia razem, która może ulec wzmocnieniu.
Niezależnie od intencji zwolenników tezy o pozytywnych skutkach jedności, warto się zastanowić, na ile jest ona potrzebna. Zacznę od przypomnienia, że naturalnym stanem każdego społeczeństwa nie jest brak, ale istnienie podziałów społecznych. Na zawodowym podziale pracy opiera się efektywność ekonomiczna, a mechanizmy obsadzania hierarchii stanowisk na podstawie kwalifikacji i zdolności – które są przecież nierówne – dostarczają ludziom motywacji i są czynnikiem rozwoju. Żadne społeczeństwo nie mogłoby istnieć bez hierarchii społecznej, a zatem bez braku jedności, co dotyczy również orientacji życiowych, które są w znacznym stopniu odzwierciedleniem nierównych pozycji.
Jeżeli chodzi o scenę polityczną, to jednym z warunków konsolidowania się demokracji, rozumianej jako kształtowanie się optymalnego sposobu porozumiewania się społeczeństwa i władzy, jest aktywny udział obywateli w podejmowaniu strategicznych decyzji, czego wyrazem jest ich aktywność wyborcza, kontrolowanie poczynań klasy rządzącej i rywalizacja między partiami. Podstawą tak rozumianej demokracji jest wystąpienie wyraźnych tożsamości politycznych, tylko bowiem wtedy możliwa jest artykulacja interesów jednostek w kwestiach dotyczących ich losów życiowych i mobilizacja do aktywności politycznej za pośrednictwem instytucji, które są z tym artykulacjami związane. W szczególności, pluralizm poglądów i walka o głosy wyborców są świadectwem tego, że w społeczeństwie rysują się newralgiczne dla systemu demokratycznego podziały na ścierające się nieustannie siły lewicy i prawicy.
Z drugiej strony, byłoby źle, gdyby nie było poczucia jedności. Manifestowane przejawy wspólnoty narodowej, takie jak masowe poparcie dla rządu, patriotyzm czy pomaganie sobie nawzajem spełniają ważną rolę w sytuacjach kataklizmów, zewnętrznych zagrożeń i wojen. Daje to siłę narodowi, państwu i ludziom, bo czujemy się wtedy trochę bardziej bezpieczni. Niemniej, jedność polegająca na zbiorowym uczestniczeniu w uroczystościach i czuwaniu przy świecach, dochodzi do głosu w krótkich przedziałach czasowych. Na dłuższą metę przestaje być funkcjonalna, ponieważ usprawiedliwia bierność, przez odciąganie od spraw egzystencjalnych, dotyczących warunków bytowych, pracy, kariery i innych, bez których funkcjonowanie współczesnych społeczeństw byłoby niemożliwe.
Apele o zachowanie czysto emocjonalnej jedności demobilizują. Ogólnonarodowa wspólnota jest fikcją, a zastępowanie nią indywidualnej odpowiedzialności prowadzi do rozmycia odpowiedzialności, prowadząc do osłabienia spójności społecznej. Bardziej konstruktywne byłoby zachęcanie do „pozytywistycznej” jedności w życiu codziennym, polegającej na odpowiedzialnym stosunku do obowiązków zawodowych, przestrzegania prawa i identyfikowaniu się z interesem ogółu, chociażby przez niewyrzucanie śmieci do lasu. W porównaniu z innymi krajami, słabymi punktami Polaków są samolubność, skłonność do załatwianie spraw czyimś kosztem, zawiść (jedno z ostatnich miejsc na skali zaufania w Europie) i niechęć do uczestniczenia w organizacjach samorządowych (pod tym względem jesteśmy na końcu).
Apelowanie o powrót do wspólnoty nie wynika tylko z obecnej koniunktury politycznej, ale jest fragmentem ogólniejszego nurtu krytyki indywidualizacji i atomizacji w społeczeństwach rynkowych. Procesy te polegają na zanikaniu poczucia tożsamości, więzi i bezpośrednich stosunków charakterystycznych dla rodziny i bliskich znajomych. Zamiast nich są tylko indywidualne strategie, co oznacza, że społeczeństwo przestaje być wspólnotą, stając się zbiorem jednostek. Negatywnymi konsekwencjami tego procesu są alienacja, brak zainteresowania polityką, motywacji do uczestniczenia w życiu publicznym i głosowania w wyborach. Czynnikiem sprzyjającym atomizacji w odniesieniu do społeczeństw postkomunistycznych i Polski może być przechodzenie z komunizmu do demokracji i systemu rynkowego, chociaż jak dokładnie z tym jest, nie wiadomo, jako że wniosek ten jest bardziej rezultatem teoretycznej dedukcji niż badań. Prawidłowością dla okresów przejściowych jest to, że charakteryzują się one zanikaniem starych tożsamości i struktur i formowaniem się nowych.
Nawoływanie do jedności oparte jest na niepotwierdzonej diagnozie, że w Polsce tej wartości brakuje. Jednak z prowadzonych przeze mnie analiz porównawczych wynika, że społeczeństwo polskie nie jest mniej spójne wewnętrznie od innych społeczeństw pod względem zgodności między jednostkami co do podstawowych wartości i norm. Przy czym nie uważam, aby nawoływanie do jedności było szkodliwe. Tyle że ma ono taką moc perswazyjną, jak przekonywanie, żeby ludzie stali się lepsi.
* Henryk Domański, profesor socjologii, dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk.
** artykuł ukazał się w Temacie Tygodnia w„Kulturze Liberalnej” nr 70 (20/2010) z 11 maja 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka