Szanowni Państwo,
w ostatnich tygodniach jednym z najczęściej słyszanych w polskiej sferze publicznej apeli jest wezwanie do jedności. Czy rzeczywiście jedność jest nam potrzebna i dlaczego? Czy miałoby to może oznaczać, że Polacy nie dorośli do systemu wielopartyjnego, pluralizmu opinii i prowadzenia demokratycznego sporu? Albo jeszcze inaczej – dlaczego jest tak duży popyt na retorykę jedności? Spory w demokracji niosą ze sobą przecież korzyści fundamentalne i wydawałoby się oczywiste: choćby jawność. Może więc marzenie o jedności jest pojęciem zafałszowującym polską politykę – w tym sensie, że wzywanie do jedności – używane jako rodzaj szantażu – to hasło-wytrych, zastępujące cywilizowanie kultury sporów?
Bronisław Łagowski
Polacy w procesie mentalnej kolektywizacji
Upraszczając zagadnienie, można powiedzieć, że Państwo jest z istoty jednością, a społeczeństwo z natury wielością. Państwo musi się przystosowywać do zróżnicowanego społeczeństwa, a społeczeństwo pod pewnymi względami podlega unitarnemu państwu. W sytuacjach niebezpieczeństwa zagrażającego wszystkim społeczeństwo łączy się w sposób spontaniczny i wówczas jedność staje się zarazem postulatem moralnym i dyrektywą pragmatyczną. Możemy wówczas mówić o społeczeństwie w stanie wyjątkowym. Taki stan nie sprzyja wolności ani wielu innym prawom człowieka.
Jedność jest bezwzględnie pożądana w jednej postaci – jako powszechna zgoda na obowiązywanie reguł gry czy reguł współżycia. Jeździć można lewą lub prawą stroną, przechodzić na zielonym lub czerwonym świetle, ale po ustaleniu reguły wszyscy muszą postępować tak samo. Stałość sprawiedliwych reguł jest warunkiem wolności. Polacy nie są jednak społeczeństwem, które charakteryzowałoby się jednością pod względem poszanowania reguł.
Tyle, jeśli chodzi o jedność formalną. Co do treściowej strony życia, naturalne i owocne jest pozostawienie swobody wyboru – pod tym względem jednostkę należy traktować jako podmiot inicjatywy i odpowiedzialności. Oczywiście w ludziach istnieje silna skłonność do konformizmu, imitowania zachowań większościowych i zbijania się niejako w jedną masę ludzką. Popychanie ludzi w tym kierunku za pomocą propagandy lub edukacji powinno być traktowane podejrzliwie. Trzeba w takich razach stawiać pytania: o co chodzi, co się za tym kryje, jakim i czyim celom ma to służyć. Może się za tym nie kryć żaden świadomy cel, a jedynie splot takich lub innych obiektywnych przyczyn.
W Polsce obecnie ludzie znajdują się pod naciskiem wymagań, aby stanowili wspólnotę – które dodają się do dziedzicznego kolektywizmu duchowego. W języku publicystyki słowo „społeczeństwo” jest wypierane przez słowo „wspólnota”. Zaimek „my” jest używany również tam, gdzie chodzi o czyny lub skłonności łatwo identyfikowalnych osób lub grup, do których mówiący nie należy. Najlepiej wspominane są wydarzenia dające ludziom „poczucie” bycia razem. Przy okazji zdarzeń nieszczęśliwych, jak ostatnia katastrofa pod Smoleńskiem, a przedtem śmierć papieża czy śmierć dziecka, media wymuszają na widzach określony sposób przeżywania żałoby, co jedne osoby skwapliwie przyjmują, a inne z tego powodu cierpią, bo odczuwają tę presję jako gwałt na autentyczności swoich uczuć.
Do mentalnej kolektywizacji bardzo przyczyniły się praktyki religijne o rozmiarach masowych, a zwłaszcza pielgrzymki papieskie, które pozostawiły w psychice wiernych przekonanie, że modlitwa jest tym ważniejsza, im więcej tysięcy ludzi bierze naraz w niej udział. Trzeba też uwzględnić idee, które dominowały w dawnej opozycji demokratycznej i ruchu solidarnościowym. Kluczowe pojęcie to podmiotowość społeczna, które wcale nie jest takie niewinne, jak wygląda, deprecjonuje bowiem odpowiedzialność indywidualną i podmiotowość w sensie ścisłym. Hasło „solidarność”, które było przystosowaniem inteligenckiej podmiotowości społecznej do potrzeb ruchu masowego, także popycha myślenie i odczuwanie w tym samym, kolektywistycznym kierunku. Mieściło ono w sobie żądanie jedności w walce z ludźmi panującego wówczas systemu. Tak postulowana solidarność nie miała nic wspólnego z solidaryzmem narodowym, przeciwnie, przypominała idee Abramowskiego, który głosił solidarność jako „straszną broń klasy robotniczej”. Otóż obecne wezwania do wspólnoty czy jedności mają również, mimo odmienności warunków, intencje zwalczania czegoś czy kogoś.
Dziwnych treści nabrał także ostatnio usilnie zachwalany patriotyzm. Domaga się on z jednej strony jedności przeżywania – do rzeczywistego działania się nie odnosi – a z drugiej dokonuje dyskryminacji i tych innych, nie-patriotów, z góry piętnuje. Ten typ patriotyzmu występował już nieraz w polskiej historii intelektualnej – tym gorzej dla teraźniejszości, że nie potrafi się od niego uwolnić.
Wszystko razem wziąwszy, widzi się jakiś strach w Polsce przed zróżnicowaniem poglądów, obawę, że inni mogą inaczej myśleć i inaczej odczuwać niż my. Nie sprzyja to oczywiście kulturze liberalnej.
* Bronisław Łagowski, profesor filozofii, historyk idei, publicysta.
** artykuł ukazał się w Temacie Tygodnia„Kulturze Liberalnej” nr 70 (20/2010) z 11 maja 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka