Szanowni Państwo, wybory prezydenckie już za pięć dni, tymczasem badacze opinii publicznej alarmują, że wciąż ogromna jest liczba obywateli „niezdecydowanych”. Może jest to spowodowane charakterem kampanii wyborczej? Do kogo właściwie skierowane są filmy i hasła wyborcze? Jakie stoją za nimi wyobrażenia o tym, kim jest współczesny Polak, jaka jest współczesna Polska, kim są wyborcy? Jak należy rozumieć symbole i metafory zawarte w wyborczych materiałach? Czy naprawdę powstaje zlepek, collage i zabawa w przekaz informacji? Jeśli tak, to – gdybyśmy spróbowali dodać kampanie wszystkich kandydatów do siebie – jak wyglądałby ten idealny, polski wyborca? A może to już tylko „frankenstein” przy urnie wyborczej?
Wiesław Godzic
Nieprzedstawiony świat spotów 2010
Mówi się o kampanii prezydenckiej 2010 roku, że jest „wizerunkowa”. To pogląd fałszywy, bo wizerunek to nie tylko obrazek postaci. W tym, co się dzieje obecnie w naszym życiu publicznym powinniśmy dostrzec raczej kampanię „portretową”: gdy na przykład widzimy twarz kandydata w zbliżeniu, wypełnia ona cały ekran, a kandydat mówi wprost do kamery, czyli do mnie. Tak próbuje przekonać nas do siebie Grzegorz Napieralski. Nachodzi wtedy człowieka refleksja, że najwięcej głosów w takim wyścigu zdobyłby średniej klasy aktor. Taki, którego twarzy z niczym szczególnym nie łączymy. I taki jednocześnie, którego mimika może być powiązana z względnie trwałymi, często rozmaicie pojmowanymi, wartościami.
Jeśli już zza tych twarzy pokazuje się jakaś Polska, to jej adresatem jest raczej stereotypowy i globalny mieszkaniec naszej planety. Rzadko Europejczyk, bardzo rzadko Polak. W konserwatywnej wersji spotów dźwięczał mu w uchu Szopen, zamieszkiwał ów ziomek w szlacheckim dworku i namawiał dąb Bartek do prezentacji historycznych doświadczeń. W wersji nieco mniej konserwatywnej kandydat uczył się, demonstrował przeciwko niedobrej władzy (za co szedł do więzienia) i otoczony był wianuszkiem dzieci. Znamy, rozumiemy, ale nie wiemy, czemu ma to służyć.
Stereotypy są powielane i używane w zdecydowanej większości spotów. Gdy tenże Bronisław Komorowski w odpowiedzi na pytanie „Co w życiu jest najważniejsze” stwierdza, że są to: „odwaga, no i rodzina – pewnie inaczej nie dostałbym kolacji”, to dostrzegam – oprócz średnio zabawnego dowcipu – także próbę pomniejszenia i bagatelizowania roli kobiety w społeczeństwie. Namawiam kandydata, żeby wykazał się superodwagą, postawił się i przygotował kolację dla całej rodziny.
Gdyby kandydat chciał tę rolę zmieniać, to powinien wyraźnie zaznaczyć ten fakt – tym bardziej, że z obrazami kobiet nie w Polsce jest dobrze. Przypominają się tezy feministek o tym, że ekranowa kobieta w filmie hollywoodzkim nie miała prawa przekazywać odbiorcy swojego fizycznego punktu widzenia w przestrzeni ekranowej. W polskiej kampanii nie istnieją takie dylematy: bo nie ma kobiet-kandydatek a panie rzadko goszczą na ekranie. Brakuje (poza tymi, które podają wazę z zupą) matek, żon, kochanek, szalonych dziewic, lesbijek. Żadnej z tych grup nie zobaczymy – no może oprócz śpiewających nastolatek, wielbicielek kandydata lewicy. A jednak kobiety są obecne w tej kampanii. Ot, choćby szefują sztabom wyborczym i kompetentnie wypowiadają się w mediach. Drogie Panie, nie rozumiem, dlaczego pomagacie budować świat prymitywnych podziałów, w którym z góry ustawione zostałyście na straconej pozycji.
Ten prymitywnie mizoginiczny świat zmierza do ślepej uliczki także z powodu formy prezentacji. A tu króluje statyczna gadająca głowa wespół z dynamiczną formułą teledysku: kandydat mówi, a potem kilka szybkich ujęć ZOMO, pałowania, papieża, łanów pszenicy, Krakowa i Warszawy. Nieliczne wyjątki (porównanie powodzi sprzed lat z obecną katastrofą w spocie Kornela Morawieckiego oraz zabawy w piaskownicy Korwin-Mikkego) obrażają intelekt odbiorcy: przekaz miał być prosty, a stał się prostacki.
Obawiam się, że jest tak, jak przed laty u Wojciecha Młynarskiego: te puzzle nijak mają się do rzeczywistości. W piosence istniała jeszcze możliwość wyboru: tworzyć obraz abstrakcyjnej rzeczywistości czy porównywać go ze światem realu. Dla dzisiejszego odbiorcy nie ma już takich wątpliwości. Żadne tam lukrowane obrazki w świecie, w którym każdym może zrobić film aparatem komórkowym i zaprezentować go za darmo milionowej widowni.
Kampania portretowa 2010 roku nie mieści się w dobrze znanym i rozpoznanym kanonie „światów nieprzedstawionych”, gdzie chodziło o zdzieranie zasłon po to, żeby odsłonić „prawdę”. Książka Adama Zagajewskiego i Juliana Kornhausera z lat 70. pokazywała, że fabuła ówczesnych dzieł pozostawiała całe obszary świata nie tkniętego refleksją, a przyczyną tego stanu była cenzura państwo-partyjna (jak i autocenzura twórców). W tegorocznym wyścigu o prezydenturę jest pozornie lepiej, a naprawdę – gorzej. Kandydaci bowiem przybrali maski świętoszków i mizdrzą się do Szarego Wyborcy. A to mówią: jestem jednym z Was i też potrafię wstać o piątek rano, albo kupuję jabłka na straganie (Napieralski). Tylko po co wtedy ubranko sejmowo-kościelne? Albo pretendent do najwyższego urzędu przekonuje, że podróż koleją podmiejską nie jest mu obca (Kaczyński). Wówczas przekornie pytamy kandydata czy jechał w brudnym wagonie na stojąco o siódmej rano; czy wie, w jaki sposób kupuje się bilet i ile kosztuje? Jeszcze inni uwielbiają rezygnować ze swojego hobby i deklarują, że od dziś nie będą strzelać do zwierząt, a niewykluczone, że im pomogą w przyszłości.
Wyborcy zaś na widowni śmieją się w kułak ze scenicznych aktorów. Widzą fałsz iluzji i komedyjek przebierańców. Garnitur od Hugo Bossa zawsze źle ułoży się na topornej sylwetce chłopa, podobnie jak „casual suit” na grzbiecie faceta, który zawsze respektował „dress code”. Chce się krzyknąć: bądźcie sobą, nie udawajcie przed samymi sobą, że pretendujecie do bycia kimś innym; dbajcie o wizerunek, a nie tylko o portret. Ale właściwie nie ma potrzeby krzyczeć: Polska po wyborach nie obudzi się radykalnie inna. Powiększyć się może jedynie dystans między Nami i Nimi; między odległymi politykami, nie wsłuchującymi się w głosy elektoratu a wyborcami, którzy przestaną mówić, a zaczną szemrać lub zamilkną na dobre.
* Wiesław Godzic, medioznawca, wykładowca SWPS w Warszawie.
**artykuł ukazał się w Temacie Tygodnia w „Kulturze Liberalnej” nr 75 (25/2010) z 15 czerwca 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka