Szanowni Państwo, wybory prezydenckie już za pięć dni, tymczasem badacze opinii publicznej alarmują, że wciąż ogromna jest liczba obywateli „niezdecydowanych”. Może jest to spowodowane charakterem kampanii wyborczej? Do kogo właściwie skierowane są filmy i hasła wyborcze? Jakie stoją za nimi wyobrażenia o tym, kim jest współczesny Polak, jaka jest współczesna Polska, kim są wyborcy? Jak należy rozumieć symbole i metafory zawarte w wyborczych materiałach? Czy naprawdę powstaje zlepek, collage i zabawa w przekaz informacji? Jeśli tak, to – gdybyśmy spróbowali dodać kampanie wszystkich kandydatów do siebie – jak wyglądałby ten idealny, polski wyborca? A może to już tylko „frankenstein” przy urnie wyborczej?
Agnieszka Rothert
Spotkanie politycznych dziewic
Zanim nakręcono spoty wyborcze, nasze bogate partie przeprowadziły zapewne badania fokusowe, by określić dokładny target, idealnego przedstawiciela elektoratu, do którego przemawiają. Jeżeli rzeczywiście takie badania zostały przeprowadzone, to ich wyniki – zakładając, że rzeczywiście wpływały na treść spotów – nie świadczą o nas najlepiej.
Dla wyborcy Bronisława Komorowskiego najważniejsze są zatem, jak się okazuje, wartości rodzinne, tradycja i przeszłość kombatancka. I nic więcej.
Jarosław Kaczyński rozmyśla z kolei o dębie Bartku – co zresztą uważam za udaną metaforę przeszłości i przyszłości Polski. Niestety, idąc dalej, napotykamy już starą, dobrą zabawę, czyli biało-czerwony wiec, na którym stanowczo się podkreśla, że Polska jest najważniejsza, Polacy powinni decydować o Polsce, a Niemcy o Niemczech. Nie można tego określić inaczej, jak tylko nacjonalizmem. Brakuje tylko porzekadła „Polska dla Polaków” i bylibyśmy w domu.
Wyborczą trójcę wieńczą spoty Grzegorza Napieralskiego. Jestem osobą niemuzykalną, umiem jednak określić, kiedy piosenka wpada w ucho, a kiedy je najzwyczajniej męczy. Kandydat SLD sądzi najwyraźniej, że jego elektorat nie potrafi nawet tego. Dlatego melomani-wyborcy kończą z takim, a nie innym materiałem muzycznym.
W dodatku wszyscy kandydaci obrali drogę schlebiania gustom publiczności, wyborczego „Tańca z gwiazdami”. W wyniku usilnych poszukiwań „złotego środka”, czy raczej „złotej przeciętnej”, nasze ugrupowania, jedno po drugim, przekształcają się w partie wyborcze typu „catch-all” i moszczą się wygodnie w politycznym centrum. Dlatego oglądając niedzielną debatę czterech kandydatów i chcąc wyłuskać różnice, lub choćby niuanse w poglądach naszych kandydatów, trzeba było siedzieć z uchem i okiem przyklejonym do telewizora. Wszystko przebiegało w dobrze nam znanej, ciotczynej atmosferze: „Właściwie to chcemy dobrze, ale wyjdzie zapewne jak zwykle. Aczkolwiek chcemy, chcemy, żeby Polacy byli szczęśliwi, rozmnażali się w sposób bezstresowy, żyli w przyjaznym i skutecznym państwie”.
Wszyscy kandydaci opowiadali o przyjaznym państwie, o odbiurokratyzowaniu i usprawnianiu usług. Rozumiem to i popieram, ale pozwalam sobie również zauważyć, że wszyscy czterej panowie rządzą albo już rządzili Polską. Ja natomiast miałam w niedzielny wieczór nieodparte wrażenie, że oglądam spotkanie czterech dziewic politycznych, które nie poczuwają się do żadnej odpowiedzialności za swoje rządy. Z ekranu telewizora wyzierało jednoznaczne przesłanie, jakoby Polską od kilkunastu lat rządziły bobry, o których odpowiedzialności sporo ostatnio się mówiło przy okazji powodzi. Niestety, przespałam moment, kiedyśmy te bobry wybierali do Sejmu.
W krajach zachodnich pojawia się dziś refleksja nad tym, jak zmienić sposób działania partii politycznych, żeby mogły powrócić do swoich korzeni społecznych. Utrata takich korzeni ma bardzo negatywne konsekwencje dla mobilizacji wyborczej i uczestniczenia w życiu publicznym. Polacy także szukają swojej reprezentacji politycznej. Szukamy partii, które będą reprezentowały nasze poglądy i interesy, które mają tworzyć na ich podstawie program odpowiadający konkretnym zapotrzebowaniom społecznym i które będą ponosić za niego odpowiedzialność. Na tym, przynajmniej w założeniu, opiera się bycie obywatelem i polityka parlamentarna.
Niestety, to, czyje interesy reprezentują partie polityczne, i w jaki sposób będą o nie dbały, pokazują oglądane dziś przez nas spoty wyborcze. Wykreowany przez nie wizerunek Polaka jest krzywym zwierciadłem, przed którym powinniśmy doznać smutnej autorefleksji. Nie liczmy, że uda nam się od niej odpocząć: wkrótce czyhają na nas wybory samorządowe i parlamentarne.
* Agnieszka Rothert, doktor habilitowana politologii.
** artykuł ukazał się w Temacie Tygodnia w „Kulturze Liberalnej” nr 75 (25/2010) z 15 czerwca 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka