Kultura Liberalna Kultura Liberalna
129
BLOG

CHMIEL: Kwesia kobieca nieobecna w kampanii

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Polityka Obserwuj notkę 7

Szanowni Państwo, parytety, kongresy, uprzejmości… Miło, sympatycznie, ale czy rzeczywiście płeć ma znaczenie podczas wyborów?Oczywiście, kandydaci na wyścigi przypominają, że kobiety to bardzo ważny elektorat. Co wcale nie oznacza to, że zagadnienia związane z parytetami, równouprawnieniem płci, są czymś więcej niż tylko powierzchownym motywem w kampanii. Warto tu jednak uważnie obejrzeć nie tylko polityczną podaż, ale i popyt. Pytamy dziś zatem zaangażowane w debatę publiczną Kobiety: jeśli nie mają możliwości głosowania na kobietę, ale mogą głosować na mężczyznę, to którego poprą i z jakich powodów? Co liczy się w ich wyborze najbardziej?Krótko mówiąc, czy płeć to temat drugorzędny czy może raczej papierek lakmusowy promodernizacyjnych postaw kandydatów?

Beata Chmiel

PiS straszy po nocach

Kwestia kobieca jest dla mnie – zaraz obok kultury i jakości państwa – najważniejszym nieobecnym zagadnieniem, o którym w obecnej kampanii prezydenckiej powinna być mowa. Od zeszłorocznego Kongresu Kobiet toczy się w Polsce głęboka debata o parytecie. Tymczasem – paradoksalnie – w trwającej kampanii temat ten po prostu nie istnieje. Znakomicie było to widać (czy raczej nie widać) w trakcie niedzielnej debaty między Jarosławem Kaczyńskim a Bronisławem Komorowskim, prowadzonej notabene przez trzy dziennikarki. Na temat równouprawnienia kobiet nikt się w niej nawet nie zająknął. Chyba że za kwestię kobiecą będziemy uważać problem finansowania zapłodnienia in vitro, co oczywiście jest niesłuszne, gdyż dotyczy polityki rodzinnej, społecznej i stosunków państwo – Kościół.

Co prawda przed pierwsza turą wyborów kilku kandydatów wzięło udział w Kongresie Kobiet. Czyli uznało wagę kobiecego elektoratu. Ale dopóki politycy traktują obywateli i obywatelki jako elektorat, a nie partnerów, żadnej zmiany i tak nie będzie. Bronisław Komorowski wprawdzie zadeklarował, że jeśli parlament uchwali odpowiednią ustawę, on nie odmówi jej podpisania. Mowa wciąż jednak przede wszystkim nie o 50, ale 35 procentach czyli proponowanej przez PO kwocie bezpiecznej dla dotychczasowych zasad konstruowania list. Bo choć na szczeblu krajowym parytety zaczynają być oczywistością, w tzw. dołach partyjnych wciąż toczy się prawdziwa walka o to, by nie zaburzać układów lokalnych. Nieobecny na Kongresie Kobiet Jarosław Kaczyński snuje może i odważniejsze deklaracje. Cóż z tego skoro równocześnie mówi o prawach „kobiet” i „ludzi”.

To, że kwestie parytetu i równouprawnienia nie stały się ważkim tematem w kampanii wyborczej, świadczy o jakości debaty publicznej i samych kandydatów. Zarówno Kaczyński, jak i Komorowski są typowymi dla swoich formacji białymi konserwatywnymi mężczyznami, a ich programy w tych kwestiach – czy w ogóle w kwestiach związanych z prawami i wolnościami – w gruncie rzeczy niewiele się różnią (z pewną przewagą ostatnio zademonstrowaną przez Komorowskiego). Odmienne są ich umiejętności i zaplecze. To ostatnie jest tym ważniejsze, że tegoroczne wybory prezydenckie są w zasadzie plebiscytem. Głosujemy raczej przeciwko niż za reprezentowanym przez danego polityka ugrupowaniem. Gdybym miała zatem powiedzieć, kogo ostatecznie poprę w zbliżającym się głosowaniu, powiem tak: mimo różnych deklaracji ze strony Jarosława Kaczyńskiego, nie utraciłam pamięci. Oparta na osobistej przemianie kampania wyborcza prezesa PiS jest zbyt mało przekonująca, bym uwierzyła w przemianę całej partii, która dyszy mu za plecami i naprawdę straszy po nocach. I nie pomogą pacyfistyczne happeningi z gitarą i kwiatami we włosach.

Wracając do kwestii kobiecej. Ważne jest, że przez najbliższe półtora roku będziemy świadkami i uczestnikami kolejnych kampanii wyborczych. Wybory prezydenckie podporządkowane są logice zabetonowanej sceny politycznej, ale w zbliżających się wyborach samorządowych, a później parlamentarnych będzie – jak sądzę – możliwość znacznie konkretniejszej i mocniejszej dyskusji. I rozliczenia z dotychczasowej praktyki. A w międzyczasie – jako obywatelki i obywatele – powinniśmy zmuszać polityków do realizowania zobowiązań i poważnego traktowania istotnych kwestii społecznych. Zarówno jeśli chodzi o kwestie kobiece, jak i inne publiczne wyzwania, o których lubią zapominać na co dzień. Społeczeństwo obywatelskie nie jest bez szans na odzyskanie państwa od polityków. Wystarczy tylko skorzystać ze swoich praw.

* Beata Chmiel, menedżer kultury, animatorka ruchu społecznego Obywatele Kultury www.obywatelekultury.pl

** artykuł ukazal się w Temacie Tygodnia w„Kulturze Liberalnej” nr 77 (27/2010) z 29 czerwca 2010 r.

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka