Kultura Liberalna Kultura Liberalna
193
BLOG

KRASNODĘBSKI: Dyskusja o Smoleńsku do tej pory stłumiona

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Polityka Obserwuj notkę 49


Szanowni Państwo, wybory prezydenckie rozstrzygnięte, lato w pełni, a mimo to gorące spory o to, co wydarzyło się 10 kwietnia nie ustają. Podejście „sine ira et studio” wydaje się nie do osiągnięcia. A jednak wszystko wskazuje na to, że już gorączkowo spisujemy nową wersję najnowszej historii Polski. Czy w liberalnej demokracji jest jednak w ogóle sensowne oczekiwanie jednej interpretacji wydarzeń? Co kryje się za propozycją, by utworzyć wspólną komisję, badającą przyczyny katastrofy? Jak długo jeszcze będzie to temat ostro dzielący polską scenę polityczną i niemal całkowicie przesłaniający inne problemy kraju?

Zdzisław Krasnodębski

Stłumienie, ograniczenie, reglamentacja

Dyskusja o tym, co stało się 10 kwietnia 2010 roku, była dotąd stłumiona, ograniczona, reglamentowana przez obóz rządzący. Brakuje dostępu do oficjalnych informacji na temat katastrofy (pod naciskiem opinii publicznej zorganizowana została bodajże jedna rządowa konferencja prasowa). Dodatkowo narzucono pomysł, by kwestia katastrofy nie była tematem kampanii prezydenckiej – choć przecież dla Polski nie było ważniejszego politycznie tematu. Dlatego dyskusja nad tragedią smoleńską odbywała się w zasadzie poza oficjalną sferą polityczną, przede wszystkim w internecie, w rozmowach prywatnych, dosłownie na ulicy. Dyskurs był tym żywszy, im bardziej starano się go ograniczyć. Tak Z tego zrodził się między innymi film Jana Pospieszalskiego i Ewy Stankiewicz. To on dopiero wywołał publiczną dyskusję, która od razu przekształciła się w nagonkę na jego twórców. Była więc to raczej meta-dyskusja niż dyskusja. Chodziło o to, czy w ogóle jakakolwiek dyskusja jest dopuszczalna, czy można formułować hipotezy inne niż te, które sugerowano od początku.

Polacy, którzy interesują się sprawami publicznymi, są w ocenie katastrofy podzieleni na dwie grupy, zależnie od tego, za którą wersją wydarzeń się opowiadają. Pierwsza grupa jest przekonana, że jedyną bądź główną przyczyną katastrofy była mgła i błąd załogi, która działała pod naciskiem prezydenta. Ta wersja, oficjalnie forsowana zaraz po wypadku, obecna była podskórnie w kampanii prezydenckiej, była rozpowszechniana za pomocą przecieków i służyła poniekąd uspokojeniu i wzmocnieniu elektoratu PO o Bronisława Komorowskiego.

Druga część Polaków odrzuca tę kanoniczną interpretację, najwygodniejszą z możliwych. Tutaj mamy całą gradację różnych wersji, od złego przygotowania wizyty, przez błąd czy nawet świadome działania rosyjskich kontrolerów lotu, aż po zamach na samolot, którym leciał prezydent. Przyjmuje ona, że znaczną część odpowiedzialności za katastrofę ponosi obóz rządzący z premierem na czele, za przygotowanie wizyty. Przypomina się niewybredne ataki na Lecha Kaczyńskiego za jego życia.

Oba podejścia ujawniają się do pewnego stopnia w prasie i telewizji, z wielką dominacją tego pierwszego. Im dłużej trwa blokada komunikacyjna, tym ostrzejszy jest konflikt. Zwolennicy wersji oficjalnej starają się – zgodnie z wypróbowaną od 2005 roku metodą – ośmieszyć tych, którzy powątpiewają w wersję kanoniczną, przedstawić ich jako „oszołomów” ulegających teoriom spiskowym. Chcąc nie chcąc, wzmacniają tym samym ich podejrzenia.

Przejdźmy teraz do sfery politycznej. Z jednej strony natychmiast pojawiła się retoryka zgody narodowej, która miała opierać się na cierpliwym czekaniu na zakończeniu śledztwa, które – jak nas uprzedzono od razu – będzie trwało latami. Jak zwykle pojawiły się głosy, że nie należy zbytnio rozpamiętywać przeszłości i patrzeć w przód. Jednak z drugiej strony politycy obozu rządzącego nie rezygnowali z wpływania na opinię publiczną. Od samego początku pojawiały się różnego rodzaju komunikaty i przecieki, często następnie dementowane, mające świadczyć o „winie” pilotów, a tym samym Lecha Kaczyńskiego.

Choć tragedia smoleńska dotyczyła wszystkich środowisk politycznych, uważa się, że została „zagarnięta”, „zawłaszczona” przez prawicę i ludzi o prawicowych poglądach. Mówienie o „zagarnięciu” jest oczywiście samo w sobie częścią walki o dyskurs smoleński. Dowodem na to ma być fakt, że w czasie żałoby tak wiele było symboliki religijnej. Ale nie ma nic dziwnego, że w naszym kręgu cywilizacyjnym w obliczu śmierci odwołujemy się do symboliki chrześcijańskiej, dotyczy to także ludzi niewierzących. Nawet w kraju o tak wysokim stopniu zlaicyzowania jak Niemcy, pogrzeby żołnierzy poległych w Afganistanie mają charakter chrześcijański i państwowy. Biorą w nich udział najważniejsi politycy. Podaję Niemców jako przykład, ponieważ był to kraj, który miał poważne problemy z ustaleniem formy ceremonii państwowych. Jest też niewątpliwie bardziej zsekularyzowany niż Polska. Stąd trzeba uznać za oczywiste, że i w Polsce po tragedii smoleńskiej symbole chrześcijańskie były obecne także w czasie ceremonii państwowej.

Trzeba jednak się zgodzić, że w poruszeniu, które nastąpiło po 10 kwietnia, to przede wszystkim ludzie o poglądach „prawicowych” podjęli wątek katastrofy. Jeśli jednak w ogóle doszło do jakiegoś „zawłaszczenia”, wynika ono z zaniedbania drugiej strony. To zastanawiające. Na przykład SLD straciło swojego kandydata na prezydenta, Jerzego Szmajdzińskiego i parę innych wybitnych postaci. Dlaczego SLD nie uczyniło z katastrofy smoleńskiej ważnego tematu? Jest to przecież partia mająca duże doświadczenie w kontaktach – najpierw ze Związkiem Radzieckim, a teraz z Rosją. I myślę, że zdająca sobie sprawę, jak działa to państwo.

Podczas pierwszego okresu żałoby mówiono, że pod Pałac Prezydencki przychodziły także takie osoby, które nie identyfikowały się z Lechem Kaczyńskim, nie popierały jego programu, ale oddawały mu szacunek jako prezydentowi państwa, a jego śmierć uznawały za tragedię ich samych. Dlaczego na tym gruncie, ale też z powodu ofiar z innych środowisk politycznych, nie pojawił się żaden ruch, np. młodych lewicowców, który domagałby się wyjaśnienia śmierci Jerzego Szmajdzińskiego i innych polityków lewicy? Ruch, który patrzy władzy na ręce i kontroluje rząd? Dlaczego ludzie o poglądach lewicowych i liberalnych nie mieliby zachowywać krytycznego dystansu wobec „wersji kanonicznej”?

Podobnie się sprawy mają w wypadku partii rządzącej. Przecież nie musiało stać się tak, że rząd stawia siebie na pozycji przeciwnej tłumom zebranym pod Pałacem Prezydenckim. Łatwo można sobie wyobrazić sytuację, w której gabinet Donalda Tuska, wyciągając należyte konsekwencje z przeszłości, stara się pękniętą polską wspólnotę skleić, doprowadzić do rzeczywistej zgody. Można było wyjaśnienie przyczyn katastrofy uczynić bezwzględnym priorytetem. Jednym z niezbędnych gestów w stosunku do drugiej strony powinno być wykluczenie Janusza Palikota z szeregów PO, co już dawno powinno się stać, gdyby partia zachowała cywilizowane standardy. Ministrowie Klich i Sikorski mogli honorowo podać do dymisji lub oddać do dyspozycji premie. A on się zastanowić, czy ich zatrzymać w rządzie. Rząd mógł zająć wyraziste stanowisko wobec Rosji – niekoniecznie wrogie, lecz stanowcze i konsekwentne. Byłby to sygnał dla społeczeństwa, że obóz rządzący wyciąga konsekwencje z przeszłości, widzi błędy po swojej stronie, postanawia się zmienić. Niestety, nic takiego nie nastąpiło, mimo że jest to rząd wyjątkowo sprawny w kreowaniu swojego wizerunku.

Negatywną rolę w tej mierze odgrywa także prezydent elekt. Media skupiają się na Jarosławie Kaczyńskim, zarzucając mu, że po wyborach zmienił znowu swój język polityczny na konfrontacyjny. Ale działania Bronisława Komorowskiego żadną miarą nie zmierzają do zgody. Nie tylko natychmiast zadbał o swoich przedstawicieli w KRRiT, ale rozpoczął wojnę o krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego. To problem nie tyle religijny, co polityczny. Komorowski powinien najpierw rozmawiać ze wszystkimi środowiskami, wyjść do opinii publicznej, szukać jakiegoś kompromisu. Prezydent, który zajmuje stanowisko po tragicznie zmarłym poprzedniku, powinien nawiązać do dziedzictwa poprzednika, przyjąć postawę, która uspokoi tych obywateli, którzy go nie wybrali, którzy mają minimalne zaufanie do niego oraz do instytucji państwowych i mediów; powinien zwrócić się do obywateli o odmiennych poglądach. Teraz zaś jego przesłanie można odczytać następująco: „zgoda buduje, ale to ja ustanawiam jej warunki, a wy mnie tak naprawdę nie obchodzicie”.

Niepokojąca jest również postawa obozu rządowego wobec Rosji. Zawsze byłem krytykiem uprawiania polityki skwapliwej uległości wobec Zachodu, bezkrytycznej zwłaszcza wobec Niemiec. Oczywiście Polsce powinno zależeć na dobrych stosunkach z Republiką Federalną, ale powinny to być stosunki partnerskie, a nie oparte na podległości i braku ambicji. Ale Niemcy to kraj „zachodni”, demokratyczny, praworządny. Teraz ta sama postawa skwapliwej usłużności, zwana „pojednaniem”, pojawiła się wobec Rosji, państwa, do którego nie można zastosować żadnego z tych przymiotników. Choć więc uważam, że bardzo ważne są dobre stosunki z Rosją, nie powinniśmy się rzucać w jej ramiona, dopóki nie będą tam przestrzegane podstawowe prawa człowieka, nie zapanuje praworządność, dopóki nie zostaną wyjaśnione zagadnienia związane z komunistyczną przeszłością i nie zostanie w Rosji zbudowane społeczeństwo obywatelskie. Problem wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej mógł być tematem dla różnych środowisk, które przywiązują wagę do przejrzystości procedur, do sprawiedliwości, która jest kwestią kluczową dla każdego liberała. Dlatego, że – przypomnijmy jeszcze raz – śledztwa w sprawie Smoleńska nie prowadzą Stany Zjednoczone, Francja czy Niemcy – państwa, do których moglibyśmy mieć zaufanie. Katastrofa nie wydarzyła się na terenie obszaru cywilizacyjnego, do którego aspiruje Polska, ale w Rosji, państwie, któremu daleko do praworządności, w którym zdarzają się zabójstwa polityczne. Sięgnąłem niedawno do książki Anny Applebaum „Gułag”. Na jej końcu znajduje się charakterystyka współczesnej Rosji jako kraju, w którym ciągle pokutuje mentalność „Gułagu”. Zastanawiam się, czy Radosław Sikorski zagląda jeszcze czasem do książki swojej żony?

Z tych wszystkich względów popieram ideę powstania sejmowej komisji śledczej do spraw wyjaśnienia tragedii smoleńskiej, nawet jeśli Polacy nie mieli z nimi ostatnio najlepszych doświadczeń. Komisja przyczyni się jednak do pewnej przejrzystości, a to jest wartość sama w sobie, co szczególnie powinny doceniać środowiska liberalne.

Pojawiają się głosy, że posłowie nie mają odpowiednich kompetencji, by zajmować się taką tematyką. Komisja może jednak odwołać się do ekspertów i zbadać działanie instytucji państwowych i kontekst polityczny. Powinna zostać powołana w celu odzyskania zaufania dla podstawowych instytucji państwa polskiego, zaufania dużej części naszego społeczeństwa, bo sprawa wyjaśnienia przyczyn tragedii jest – moim zdaniem – szczególnym zobowiązaniem moralnym wobec prezydenta i ludzi, którzy zginęli wraz z nim.

* Zdzisław Krasnodębski, profesor Uniwersytetu w Bremie.

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (49)

Inne tematy w dziale Polityka