Kultura Liberalna Kultura Liberalna
825
BLOG

MICHALSKI: Prawdziwa diagnoza lewicy

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Polityka Obserwuj notkę 7

Szanowni Państwo, zamykamy dziś temat o strachach lewicy, który rozpoczęliśmy kilka tygodni temu tekstami między innymi Michaela Walzera, Michaela Hardta, Józefa Piniora i Tadeusza Szawiela. Dziś oddajemy najpierw głos tym środowiskom, które w dwóch poprzednich odsłonach były szczególnie krytykowane.

Cezary Michalski

Prawdziwy kłopot lewicy

Zarzuty pod adresem nowej polskiej lewicy sformułowane przez polskich uczestników ankiety „Kultury Liberalnej”, a także w komentarzu odredakcyjnym otwierającym cały blok, są następujące: nowa polska lewica jest słaba i nierozwojowa, ponieważ jest kulturowa i obyczajowa, a nie społeczna; jest salonowa, a nie antyestablishmentowa; jest wyobcowana i imitacyjna, kopiuje zachodnie języki i teorie, zamiast interesować się tradycją lokalną.

Te zarzuty nie są zbyt aktualne, mówiąc bez ogródek – są anachroniczne. Nowa polska lewica, konkretnie, środowisko „Krytyki Politycznej”, które mam okazję obserwować bardziej regularnie, i to już od blisko dekady, odpowiedziało na zarzuty formułowane trochę mechanicznie przez polskich respondentów ankiety „Kultury Liberalnej” parę lat wcześniej zanim zostały one po raz kolejny na portalu KL powtórzone. Odpowiedziało, uzupełniając diagnozy i postulaty lewicy obyczajowej czy kulturowej szerokim pakietem postulatów i diagnoz społecznych i ekonomicznych. Aby się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć na portal KP, przeczytać kolejne numery pisma, a także wydawane przez to środowisko książki. KP od dawna nie zadowala się już także „imitowaniem” lewicy zachodniej, podejmując badania nad lokalnymi ruchami społecznymi, nad tradycjami i postaciami polskiej lewicy, a nawet polskiego liberalizmu. Jacek Kuroń i Henryka Krzywonos, Boy i Krzywicka… to tylko parę nazwisk z bardzo długiej listy postaci, którym młodzi lewicowcy z KP poświęcili naprawdę rzetelną pracę. Jedne z tych nazwisk (Krzywonos) mogą mnie osobiście fascynować bardziej, inne (Kuroń) nieco mniej, ale to wszystko są zainteresowania bardziej lokalne niż np. czysto imitacyjne zainteresowania, jakie zapanowały na polskiej prawicy w czasach wielkiej neokonserwatywnej imitacji, dzięki takim konsekwentnym imitatorom jak Ryszard Legutko, Zdzisław Krasnodębski czy Bronisław Wildstein. Także Stanisławem Brzozowskim (to chyba nie jest jakiś kontrkulturowy lewak z Paryża?) „Krytyka Polityczna” zajęła się bardziej na poważnie, niż zajmuje się nim dzisiaj polska prawica, która go albo nie rozumie, albo go nienawidzi, albo o nim zapomniała. „Krytyka Polityczna” przygotowuje książki i teksty poświęcone wydarzeniom 1905 roku, prowadzi własne badania nad tradycją solidarnościową… Czyli robi to wszystko, czego nasi prawicowi imitatorzy Tea Party Movement nie robią już od dawna, no chyba że w jednym tylko lustracyjnym wymiarze. Nowa polska lewica zaczyna także podejmować temat słabości polskiego państwa w procesie globalizacji, temat zupełnie niezrozumiały dla prawicowców w rodzaju Marka Jurka, uważających, że polskie państwo nadaje się wyłącznie jako instrument do obrony krzyża w Unii Europejskiej i z tego powinno być rozliczane w pierwszej kolejności. Także na ostatniej „manifie” hasła płacowego równouprawnienia kobiet czy obrony praw pracowniczych dominowały nad hasłami równouprawnienia par lesbijskich. A pielęgniarek było tam więcej niż studentek Marii Janion, choć obie kategorie rozumieją już konieczność połączenia postulatów społecznych i obyczajowych w jeden spójny lewicowy język. Tylko Bronisław Wildstein tego wszystkiego zauważyć nie mógł, bo nie pasowałoby mu to do portretu „antycywilizacyjnej, społecznie wyobcowanej, kontrkulturowej nowej polskiej lewicy”.

Zarzuty formułowane pod adresem nowej polskiej lewicy, a w szczególności pod adresem „Krytyki Politycznej” przez Wildsteina, Szawiela, a także niektóre uwagi Józefa Piniora są zatem anachroniczne, a mimo to problem politycznej i społecznej słabości polskiej lewicy pozostaje realny. Można bowiem nauczyć się sensownego i kompletnego lewicowego języka, a mimo to być zablokowanym politycznie i społecznie. Taka właśnie jest sytuacja polskiej lewicy, warto by ją zdiagnozować, ale z tego punktu widzenia czytanie rytualnego tekstu Bronisława Wildsteina jest po prostu stratą czasu.

Zachodnia lewica – od Trzeciej Drogi miliardera Blaira i dyrektora Gazpromu Schroedera po „postkomunistyczną” Die Linke – nie tylko łączy w różnych proporcjach dyskurs obyczajowy i społeczny, ma także trwały społeczny elektorat w swoich krajach. W Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Francji istnieją lewicowe związki zawodowe i lewicowa klasa średnia, podobnie jak istnieją prawicowe związki zawodowe i prawicowa klasa średnia… W Polsce potencjalny społeczny elektorat lewicy jest trwale związany przez nielewicowe partie i języki, co jest konsekwencją zarówno naszej historii dalszej, jak i tej po roku 1989.

Zacznijmy od historii dalszej. W Polsce kontrreformacja ostatecznie i nieodwracalnie zwyciężyła w momencie, kiedy kończył się nasz Złoty Wiek, a rozpoczynał się kryzys polskiego państwa i polskiej wspólnoty politycznej. Kontrreformacyjny Kościół skorzystał z tego kryzysu. Im bardziej świecka Polska słabła, tym bardziej kontrreformacyjny polski Kościół stawał się silniejszy, pocieszając Polaków po klęskach, wchłaniając i przekształcając, odpolityczniając i „umaryjniając” postulaty polityczne, społeczne, świeckie… Od czasu zwycięstwa kontrreformacji w Polsce, pogłębiającego się równolegle do klęski naszego kraju we wszystkich jego świeckich wymiarach, polskie społeczeństwo jest pozbawione potencjału świeckiej polityczności: republikańskiej, demokratycznej, liberalnej… właściwie każdej z nich. Kontrreformacyjny Kościół jest przeciwieństwem republikanizmu, demokracji, liberalizmu… Nigdzie tam, gdzie on był silny, takich brewerii nie było. Chyba że nagle się pojawiały, ale wtedy władza kontrreformacyjnego Kościoła była obalana, nieraz bardzo brutalnie. Polska to dzisiaj najwierniejsza w Europie córa kontrreformacji (inne „kontrreformacyjne mocarstwa”, takie jak Hiszpania, Włochy czy Austria, przeszły proces sekularyzacji, pod jego wpływem trwale się podzieliły. Wyodrębniły silną lewicę i nurty liberalne, nawet jeśli w krajach „postkatolickich” i „postkontrreformacyjnych” liberalizm i lewicowość bywają czasami głupio i zbyt radykalnie antyklerykalne). Radykalny antyklerykalizm, radykalna antyklerykalna sekularyzacja to jednak naturalna odpowiedź na długotrwałą dominację kontrreformacyjnego Kościoła, który w swojej istocie też jest instytucją skrajnie zeświecczoną, upolitycznioną, skupioną na władzy i coraz bardziej pozbawioną religijnego „słuchu”.

Polska pozostaje jednak kontrreformacyjnym trupem. Niezdolnym do zachowań republikańskich, gdzie skrajnie kontrreformacyjny Kościół wychwytuje wszystkie słabości świeckiego społeczeństwa i buduje z nich swoją siłę. I rzadko robi to na sposób Wojtyły czy – nieco inny – Popiełuszki. Zwykle robi to na sposób Sławoja Leszka Głódzia, o. Rydzyka, abp. Wielgusa czy abp. Paetza. Kontrreformacyjny Kościół skolonizował Polskę jako prawdopodobnie ostatnią swoją tak silną twierdzę w Europie. Ma potencjał do tego, aby ukołysać każdą świecką klęskę Polaków. Ukołysał pierwszą „Solidarność”, wchłonął i ukołysał jej roszczenia społeczne, przełożył jej postulaty społeczne na postulaty „maryjne”.

Sanacja mogła stabilnie rządzić Polską dopiero po zwrocie na prawo i „ułożeniu się” z polską kontrreformacyjną zachowawczością. Podobną lekcję „odrobili” schyłkowi komuniści, postkomuniści, a ostatnio także PiS i PO. PRL, mimo że rządzona przez środowisko rytualnie definiujące się jako lewica, raczej polskiej lewicy zaszkodziła, osłabiła jej legitymizację, utrudniła jej odbudowę po roku 1989. Definiująca największy „lewicowy” elektorat, jakim jest elektorat SLD, nostalgia za Gierkiem (Gomułką, stalinowską „heroiczną choć nieudaną” modernizacją itp.) to dziś raczej jeden z nurtów zachowawczych, pełen niechęci i resentymentu wobec liberalnych przemian, wynikających z nich nowych zjawisk i tożsamości… niechęci i resentymentów nie mniej żarliwych niż te, jakie wyraża polski kontrreformacyjny katolicyzm.

Może właśnie dlatego ten „lewicowy” elektorat postpeerelowskiej nostalgii został w znacznej części przejęty i trwale politycznie związany przez Jarosława Kaczyńskiego. Jarosław Kaczyński chętnie i coraz jawniej wykorzystuje peerelowskie nostalgie. Jego „antykomunizm” zawsze celował nie w komunistów czy nawet postkomunistów, ale w Wałęsę, w ludzi dawnej Unii Wolności, ostatnio w polityków PO – zwykle nieporównanie bardziej od niego zasłużonych w walce z komunizmem, bez porównania ostrzej represjonowanych, ale po roku 1989 będących jego konkurentami do władzy nad solidarnościową inteligencją, konkurentami, którzy zwykle go politycznie ogrywali i marginalizowali. Jawna sympatia dla „gierkowskiej mocarstwowości”, celowe i konsekwentne korzystanie z gomułkowskich tropów „naturalnej” antyniemieckości, obrony „ziem odzyskanych”, niechęci do „wyobcowanych elit”… to wszystko nie są przy tym u Kaczyńskiego jedynie tropy cyniczne. Jarosław Kaczyński jest szczerym wyrazicielem nostalgii wielu naszych rodziców i dziadków za „uporządkowanym”, purytańskim, pozbawionym zbyt jaskrawych różnic społecznych, estetycznych, ideowych… PRL-em. W ten sposób Kaczyński osłabia lewicę postkomunistyczną, wchłania jej elektorat, jednoczy resentymenty postkomunistyczne z resentymentami kontrreformacyjnego katolicyzmu. A jednocześnie blokuje lewicy dostęp do tego elektoratu.

Co jest jednak bardziej niebezpieczne z punktu widzenia wszelkiej przyszłej lewicy społecznej w Polsce, Kaczyński nauczył się przekładać diagnozy, postulaty i interesy społeczne „wykluczonych” na zachowawczy język PRL-owsko-kontrreformacyjnej nostalgii i resentymentu. Brudziński publicznie besztający Sikorskiego za to, że ten chce zburzyć Pałac Kultury, podczas gdy „mała córeczka” Brudzińskiego, kiedy po raz pierwszy zobaczyła tę budowlę, zapytała tatusia: „Czy to jest Kościół, bo jest taki piękny?” – to estetyczny skrót tego połączenia, które zapewniło Kaczyńskiemu panowanie nad masowym elektoratem PRL-owsko-kontrreformacyjnej nostalgii. Nowa polska lewica, nawet po uzupełnieniu postulatów lewicy kulturowej postulatami lewicy społecznej, i nawet po dostosowaniu języka uniwersalnej lewicy do tradycji lokalnych, jest zbyt słaba wobec tego PRL-owsko-kontrreformacyjnego walca. Ale „Kultura Liberalna” jako ostatnia powinna odczuwać satysfakcję z tej dysproporcji sił, bo podobnie bezbronni są wobec niego także polscy liberałowie. Łatwiej jest stąd wyjechać, niż z tym przez całe życie walczyć. Łatwiej jest być Januszem Lewandowskim, z goryczą obserwującym tryumf zachowawczego populizmu z Brukseli, niż Donaldem Tuskiem, który musi tym zarządzać, z tym negocjować i temu ulegać, próbując sprawować władzę w Warszawie. Upiornie zachowawczy Komorowski, upiornie spolegliwy stosunek PO do tych nielicznych biskupów, jacy jeszcze w politycznej wojnie PO-PiS zachowują sympatię dla PO albo przynajmniej neutralność… wszystko to są narzędzia walki o masowy elektorat zachowawczy. Bo masowego elektoratu lewicowego czy liberalnego ciągle w Polsce nie ma. Albo jest o tyle słabszy, że nie warto o niego walczyć, jeśli chce się być partią władzy albo pretendującą do władzy. Tym elektoratem zainteresuje się dziś co najwyżej Janusz Palikot albo kucharz Taras.

„Krytyka Polityczna” prowadzi pracę organiczną na zupełnie podstawowym poziomie, chcąc tę dysproporcję sił zmienić, chcąc dowieść, że Polska nie musi być „albo katolicka, albo barbarzyńska” (smutna diagnoza Marcina Króla), że można tu już dzisiaj zbudować przestrzeń świecką, która jednak „barbarzyńska” nie będzie. „Kultura Liberalna” swoją pracę organiczną prowadzi na poziomie jeszcze bardziej podstawowym. A jednak oba te kierunki pracy są konieczne, jeśli diagnoza Marcina Króla nie ma tutaj obowiązywać wiecznie. Zresztą nawet ta diagnoza nie jest zbyt ścisła, gdyż Kościół kontrreformacyjny, jeśli rzeczywiście będzie miał monopol jako jedyna forma organizacji polskiego społeczeństwa, sam stoczy się w barbarzyństwo. Czego zapowiedzią już jest abp. Wielgus celebrujący mszę w intencji Popiełuszki, abp. Paetz występujący na uroczystościach Niepokalanego Poczęcia, a wreszcie abp. Głódź wypowiadający się w sprawach publicznych.

Kontrreformacyjna zachowawczość polskiego społeczeństwa sprawia, że napięcia i postulaty społeczne – postulat sprawiedliwości, postulat równości szans, postulat obrony słabszych… – są łatwo przekładalne na język kulturowego neotradycjonalizmu. Co także zresztą blokuje możliwość rozwoju nie tylko lewicy, ale także liberalizmowi czy nawet odrobinę przynajmniej świeckiemu i nowoczesnemu konserwatyzmowi. Łatwiej tutaj o „neokonserwatywne” przeformułowanie i polityczne przechwycenie roszczeń społecznych, znane z USA, opisywane zarówno przez Franka („Co z tym Kansas”), jak i przez Kepela (w poświęconej Ameryce części „Zemsty Boga”). Neokońscy miliarderzy, lobbyści kongresowi i gwiazdy konserwatywnych mediów (bo nie wszystkie media są „lewicowo-liberalne”) mobilizują bezrobotnych albo pracujących za pensję minimalną „rednecków” ze Środkowego Zachodu czy Południa USA przeciwko „liberałom pragnącym podnosić podatki, promować gejów i niszczyć religię”, mimo że to miliarderzy, konserwatywne gwiazdy medialne i kongresowi lobbyści mają dochody, które od podnoszenia podatków mogłyby ucierpieć, a „redenecki” są zazwyczaj beneficjentami redystrybucji, nawet jeśli o tym nie wiedzą albo sami przed sobą nie chcą się do tego przyznać. Polska wersja tego zjawiska to Bronisław Wildstein, Rafał Ziemkiewicz, Jan Pospieszalski czy Wojciech Cejrowski montujący pod hasłami niższych podatków i szacunku dla wiary koalicje „społecznego konserwatyzmu” z obrońcami krzyża, których dochody nigdy nie weszłyby w jakąkolwiek wyższą stawkę podatkową, z jaką Cejrowski, Ziemkiewicz, Wildstein czy Pospieszalski muszą się borykać na co dzień. Kontrreformacyjna zachowawczość, obawa przez „nihilizmem idącym z Zachodu”, wrogość do świeckiego liberalnego ładu… odcina wychowywany w taki sposób lud od lewicy, bez względu na to, z jakim zapałem „Krytyka Polityczna” będzie drukowała swoje manifesty na rzecz redystrybucji. Pewne błędy zostały popełnione przez nową lewicę na początku lat 90. Pamiętam, jak Kazimiera Szczuka dyskutowała wówczas w świątecznej „Gazecie Wyborczej” z Agnieszką Graff na temat pornografii przyjaznej i nieprzyjaznej kobietom, a Jacek Żakowski (dziś sensownie krytykujący zresztą „neoliberalnych populistów”) brał udział w delegitymizacji wszystkich krytyków Leszka Balcerowicza, podczas gdy ojciec Tadeusz Rydzyk siedział wówczas w likwidowanych zakładach Tormięs wśród strajkujących robotników i robotnic, budując swój wizerunek jedynego obrońcy polskiego ludu. Teraz te błędy są trudne do odkręcenia, a i one być może nie były decydujące. Nawet związkowcy są na razie głównie teoretycznym przedmiotem uwielbienia nowej lewicy (podczas gdy np. prawicowy Ziemkiewicz uważa związkowców zazwyczaj za łotrów, chyba że akurat po Smoleńsku mogą bronić jego pasma w TVP S.A., wówczas życzy im nawet zwycięstwa nad liberalną Platformą). „Solidarność” jest roszczeniowa, ale kontrreformacyjna i umaryjniona. OPZZ-ty są ideowo martwe. Powstały w latach 80. do tłumienia „Solidności” i ta ich genealogia „żółtych związków” (łamistrajków, związkowców wspierających rząd…), ciąży na ich ideowym obliczu.

Polska lewica musi zatem odpowiedzieć na trudniejsze wyzwania niż radzenie sobie z anachronicznymi zarzutami „kontrkulturowości”. Jednak przyznam, że na emocjonalnej barwie mojej polemiki z blokiem „Kultury Liberalnej” poświęconym polskiej lewicy zaważyła figura „salonu” i „establishmentu” pojawiająca się szczególnie mocno w tekście Bronisława Wildsteina. Z jej użycia mogłoby wynikać, że lewica jest w Polsce jedynym establishmentem i „salonem”, podczas gdy na przykład Bronisław Wildstein czy jego koledzy z „Rzeczpospolitej” są niepokorni, antyestablishmentowi, antysalonowi… To raczej nieprawda. Prawica jest częścią establishmentu III RP tak samo jak lewica. Od 2005 roku prawica stała się jednak jedynym establishmentem mainstreamowym, bez względu na to, czy przez prawicę rozumiemy Gowina czy Wildsteina, Rasia szukającego dojść do Dziwisza przez brata księdza czy Macierewicza mającego nieograniczony wstęp do Radia Maryja. Sławomir Sierakowski nigdy nie był szefem Telewizji Publicznej z politycznego nadania, Wildstein był. Ludzie KP z politycznego nadania nie dostawali głównych pasm mediów publicznych do promowania własnej osoby i własnych resentymentów. Wildstein, Ziemkiewicz, Janke, Pospieszalski… takie pasma mają. Większość młodych lewicowców z „Krytyki Politycznej” zarabia dziesięć razy mniej niż Wildstein, Ziemkiewicz, Cejrowski, Pospieszalski… ma mniejszy wpływ na język publiczny, pracuje w mniej wpływowych mediach czy instytucjach. Kto jest zatem częścią establishmentu? Dla mnie Wildstein, Ziemkiewicz, Pospieszalski, Cejrowski… W jakiejś części zresztą zasłużenie, bo np. Ziemkiewicz umie pisać felietony, a Cejrowski robi programy podróżnicze cieszące się ogromną popularnością… Odwoływanie się do „antysalonowego” resentymentu przez polemistę należącego do jednej części establishmentu, mającego swój własny salon, w którym jest on okadzany innym rodzajem kadzidła, to intelektualna pułapka. Sam w nią wpadałem. Dlatego dzisiaj zawsze wolę argumenty merytoryczne od argumentów z „antysalonowego” resentymentu.

Piszę tę obronę KP jako człowiek, który jest współpracownikiem, ale nie członkiem redakcji tego pisma. Jestem bardziej liberalno-konserwatywny od Kingi Dunin czy Michała Sutowskiego. Moją macierzystą redakcją jest „Europa” kierowana przez Roberta Krasowskiego. Moja polemika to nie jest samoobrona, nie jest to „imperatyw moralny wierności bratowej i bratu”. Jest to apel o pewną podstawową choćby uczciwość w formułowaniu politycznej i społecznej diagnozy. Uczciwość i merytoryczność dyskusji o problemach stojących przed polską lewicą opłaci się „Kulturze Liberalnej” w sposób szczególny. Ponieważ młodzi polscy liberałowie stoją przed wieloma problemami podobnymi do problemów lewicy, z którymi także nie dają sobie dzisiaj rady.

* Cezary Michalski, eseista, prozaik i publicysta. Członek redakcji miesięcznika „Europa”, publicysta „Krytyki Politycznej”.

** ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W TEMACIE TYGODNIA W KULTURZE LIBERALNEJ NR88 (38/2010) z 14 września 2010 r.

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka