Michał Łuczewski
Strach na polskiej trajektorii przekonań
O prawicy, podobnie jak o lewicy, wiadomo tyle, że nie wiadomo, czym jest. Każda definicja pozostaje problematyczna. Podział lewica-prawica nie jest analityczny, lecz polityczny, nie wynika z namysłu, lecz z konfliktu. To wprowadza zamieszanie i nie pozwala ująć rzeczywistości w całym jej skomplikowaniu. Proponuję więc, zanim przejdę do strachów prawicy, o które pyta „Kultura Liberalna”, wyjść na chwilę poza tradycyjną dychotomię i odwołać się do teorii pięciu światopoglądów.*
Moja teoria odwołuje się do polskiego doświadczenia. W szczególności zaś – do okresu po powstaniu styczniowym, który uważam za fundujący dla polskiej myśli politycznej. Krystalizowały się wówczas w Polsce główne opcje ideologiczne: konserwatyzm (stańczycy: Tarnowski, Szujski, Bobrzyński), nacjonalizm (wczesna endecja: Popławski, Dmowski, Balicki) i socjalizm (Krzywicki, Limanowski, Abramowski, Żeromski, Kelles-Krauz). Do tego dochodziły jeszcze prądy neoromantyczne (Brzozowski, Górski, Szczepanowski), oparte na mesjanizmie polskich wieszczów, oraz dekadentyzm, którego najlepszym wyrazicielem stał się Stanisław Przybyszewski.
Od tamtego czasu nieustannie wybieramy między tymi opcjami, lecz nie potrafimy ich przekroczyć. Wyczerpują one spektrum wszystkich dostępnych nam wyborów. Mesjanizm jest wyborem wykluczonych z systemu polityczno-ekonomicznego, socjalizm – tych, którzy próbują na niego wpłynąć na drodze rewolucyjnej mobilizacji. Nacjonalizm wyznają przedstawiciele klas średnich, którzy znajdują się wewnątrz systemu i próbują nim sterować w stronę realizmu i nowoczesności, Konserwatyzm właściwy jest tym, którzy znajdują się na szczycie hierarchii społecznej i próbują chronić system i państwowe instytucje przed jakąkolwiek zmianą. Wreszcie, dekadentyzm uprawiają najczęściej elity artystyczne, którym jest już wszystko jedno.
Dla polskiej myśli politycznej charakterystyczna jest trajektoria wiodąca od romantycznego mesjanizmu przez kolejne stopnie do dekadencji. Mesjanizm opiera się na umoralnieniu własnej tożsamości. „Zanim nawrócę świat, najpierw sam muszę się nawrócić” – mówi romantyk. Ta postawa, przeniesiona z poziomu indywidualnego na społeczny, staje się socjalizmem. Socjalista pragnie chrystianizować nie tylko siebie, ale i politykę. Pragnie uczynić ją moralną. Takie przekonania charakterystyczne były kiedyś w Polsce dla ludzi kojarzonych z lewicą. Za czasów komunizmu odwoływał się do nich na przykład Adam Michnik. Wiele pisał o antypolityczności, która miała polegać na odnajdywaniu godności, prawdy, na rozgraniczeniu dobra i zła. Dziś –paradoksalnie – do tej retoryki odwołują się ugrupowania zwane prawicowymi. O moralnej rewolucji mówiło np. Prawo i Sprawiedliwość.
Zaznaczmy jednak, że od haseł moralnych niedaleko już do kolejnego stadium. Ludzie, którzy próbują mobilizować, szybko przeistaczają się w takich, którzy chcą rządzić w imię nowoczesności, państwa, instytucji czy status quo. Zwróćmy uwagę, że PiS przeszło dokładnie taką drogę. Doszło do władzy pod hasłami moralnej rewolucji, później zaczęło budować instytucje, a gdy już je budowało, musiało iść na różnego rodzaju kompromisy. Rewolucja moralna zeszła na dalszy plan. Im jesteśmy silniejsi, tym dalej odchodzimy od pierwotnego moralnego impulsu. Na tym polega fatalizm polskiej trajektorii.
Rozumiejąc ten mechanizm, możemy następnie zapytać, czego boją się ugrupowania tradycyjnie uznawane w Polsce za prawicowe. Każda opcja polityczna najbardziej boi się tego, że straci władzę albo – że tej władzy nie uzyska. To jest główna motywacja polityczna. Prawica – w postaci PiS – ma dziś jednak inny problem: oto wydaje się, że jej rewolucja moralna niedługo nikomu nie będzie potrzebna. Dotąd jej hasła były potrzebne w imię zmiany systemu. Ale skoro już go zmieniliśmy, skoro możemy wziąć sobie kredyt, kupić samochód itd., rewolucja i mobilizacja nie są już potrzebne. Oto, chyba pierwszy raz w historii od setek lat, Polacy zaczynają żyć w swoim własnym państwie, które jest w miarę sprawne i zaczynają zajmować się swoimi własnymi sprawami. W związku z tym będą przechodzili na pozycje zadowolonej klasy średniej albo wreszcie na pozycje dekadenckie. Polska może powoli wkracza na nową trajektorię, charakterystyczną dla państw Zachodu. Prawicę pozostawia to w obawie o to, że duch dziejów powoli się od niej odwraca.
Na koniec chciałbym jeszcze odnieść się do tego, co pisał Krzysztof Kłopotowski kilka tygodni temu: „Krytyka Polityczna” – argumentował – może być katalizatorem nowej prawicy, która niemrawo tworzy się wokół pisma »44«, próbując odrodzić ideę polskiego mesjanizmu. Wątpię jednak, by wyrosła z »Czwórek« prawdziwa, czyli trzeźwa, rynkowa pracowita prawica, która tworzy bogactwo narodowe”. W gruncie rzeczy zgadzam się z Kłopotowskim. Jako „44” znajdujemy się dziś na etapie mesjanistycznym. W ogóle nie wchodzimy w etap mobilizacji społecznej, a ograniczamy się do pracy intelektualnej czy kulturalnej. Ale, mimo iż spojrzenie Kłopotowskiego wydaje mi się trzeźwe i racjonalne, „44” nie chciałoby iść we wskazanym przez niego kierunku. To by się bowiem wiązało z poważną zmianą: zamiast robić pismo żarliwe, wkroczylibyśmy na instytucjonalną trajektorię. Przestalibyśmy mówić swoim własnym językiem, bo władza zaczęłaby mówić przez nas.
* „Od socjalizmu do konserwatyzmu i dekadentyzmu. Przemiany polskiej lewicy po 1989 roku”, w: Jacek Kloczkowski (red.), „Rzeczpospolita 1989-2009. Zwykłe państwo Polaków?”, OMP, Kraków 2009.
** Michał Łuczewski, doktor socjologii. Związany m.in. z czasopismem „44”, redaktor naczelny powstajacego pisma Instytutu Socjologii UW „Stan Rzeczy”.
*** Artykuł ukazał się w Temacie Tygodnia w "Kulturze Liberalnej" nr 89(39/2010) z 21 września 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka