TEMAT TYGODNIA: Postęp? Postęp! …czyli jaka modernizacja (cz. I)
Robert Krasowski
Polska antypolityczna polityka
Redakcja „Kultury Liberalnej” zapytała mnie o aktualność publicystycznego konceptu „modernizacji jako ciepłej wody w kranie”, którego przez kilka lat używałem. Moim zdaniem pozostał trafny, bo nadal pełnić może swoją funkcję: chronić politykę przed niemądrymi roszczeniami ze strony publicystów, ideologów oraz elit akademickich.
Ale po kolei. Zacznijmy od tego, że w polskich dyskusjach politycznych z reguły nie rozumie się, czym w ogóle jest polityka. A jest ona mniej więcej tym, co politycy robią. Może nie w tym sensie, że podejmowane na bieżąco działania wyczerpują pulę możliwych decyzji, dobrze jednak pokazują pole możliwości, jakie ma polityka. A jest to pole raczej małe. I wypełnione prozaiczną treścią – głównie są to decyzje administracyjne, personalne oraz pisanie ustaw. Jednym słowem: chlebem powszednim polityka jest moderowanie spraw drobnych, a nie inicjowanie wielkich.
Natura polityki wyznacza ramy refleksji politycznej. Jeśli zatem zaczniemy rozmowę o polityce z mieszkańcem Zachodu, uzyskamy odpowiedź z poziomu empirycznego. Jeśli trafimy nawet na politycznego filozofa, nie będzie on mówił o modelowaniu wspólnoty politycznej ani o ochronie wartości, ale o Obamie, o wyborach do Kongresu, o pomysłach na pobudzenie gospodarki. Będzie więc mówił o tym, co jest w polu działania i w polu widzenia samych polityków.
W polskich dyskusjach o polityce, przez politykę rozumie się coś zupełnie innego: polityką jest zdolność zaprowadzenia zupełnie nowego ładu, kształtowania dużych parametrów społecznych, na przykład szerzenia ducha republikańskiego albo społecznej solidarności. Tak rozumiana polityka pracuje na wyżynach ludzkiego ducha: albo chce umacniać w ludzkich duszach wiarę w Boga, albo chce ją wykorzenić.
Oczywiście takiej polityki w rzeczywistej praktyce nie ma. W całych dziejach ludzkości zaledwie kilka razy pojawili się władcy, którym dana została możliwość budowania tak wielkich projektów. Nawet wielka władza okazywała się za mała, by rzeźbić nowe społeczne kształty. Posiadacz jednej z większych porcji władzy w ludzkich dziejach, Józef Stalin, szybko zrozumiał, że jedyną metodą budowania nowego człowieka o pożądanej przez władzę mentalności, jest pozostawienie przy życiu tych, którzy taką mentalność już mają, i wymordowanie reszty. I nie jest to anegdota o okrucieństwie Stalina, ale o bezradności polityki. Dlatego normalna polityka, także współczesnych demokratycznych państw, nie stawia sobie wielkich celów.
Panujące w Polsce maksymalistyczne rozumienie polityki zrodziła wyjątkowa sytuacja braku dostępu do polityki. W czasach antykomunistycznej opozycji z braku możliwości prowadzenia realnej polityki uprawiano antypolitykę, a zatem uciekającą w sferę moralności retorykę. Nic dziwnego, że pierwszą reakcją na uzyskanie możliwości prowadzenia polityki okazała się seria księżycowych wyobrażeń na temat jej roli i celów. Pierwszą ofiarą złudzenia padli sami politycy, którzy szukali celów co najmniej w połowie tak wielkich, jak wolność i niepodległość, więc bronili chrześcijaństwa albo wykorzeniali endeckość z polskiej duszy. Intelektualiści zareagowali nie lepiej. Oni też pozostali w obszarze antypolityki, myląc recenzowanie realnej polityki z projektowaniem społeczeństw idealnych. Do dziś zamiast analizy politycznej dostajemy prace na temat: jakie formy społeczne należycie uświetniają posiadanie politycznej wolności.
Szczególnym przejawem antypolitycznego maksymalizmu okazał się spór o polską modernizację. A zatem spór o cywilizacyjny kształt Polski, udający, że taki kształt może być wynikiem politycznego projektu. Nie ma sensu przypominanie wszystkich wizji modernizacji, jakie się w Polsce pojawiły, bo włącznie z najsławniejszą z nich – ideą IV RP – żadna się nie powiodła i powieść się nie mogła. Bo polityka nie ma takich możliwości. Modernizować można co najwyżej armię, a nie cały społeczny świat.
Na dobrą sprawę nie wiemy nawet, czy kiedykolwiek doszło do tak rozumianej modernizacji. Owszem, pojawiło się kilka prób – Meiji, Bismarck czy reformy Piotra Wielkiego – ale nawet te najbardziej udane wysiłki w ostateczności ujawniały fałsz siłą wymuszonej modernizacji. A przecież wszystkie one pojawiły się w warunkach zupełnie szczególnej politycznej mocy, w despotycznych ustrojach i skoszarowanych społeczeństwach. Póki co jedyną udaną modernizacją pozostaje więc ta zachodnia, która nigdy nie była projektem. Nigdy nie była politycznym celem. Ona się dokonała żywiołowo, bezwiednie, bez planu, stworzył ją boom gospodarczy, za którym poszły olbrzymie społeczne i kulturowe skutki.
W takim właśnie kontekście proponowałem hasło ciepłej wody w kranie, które miało być próbą ochrony polityki przed maksymalizmem ideologii oraz modernizacyjnych utopii. Obrony polityki przed publicystami i akademickimi elitami. Ciepła woda w kranie – jako polityczny cel – jest sprowadzeniem polityki tam, gdzie jej miejsce. A zatem na ziemię. Jest skupieniem się na celach realnych, które akurat polska polityka zaniedbuje. Oderwana przez wieki od państwa, nie ma naturalnych odruchów władzy, nie dba o siłę państwa ani o zamożność obywateli, bo to wydaje się jej zbyt trywialne. Tymczasem jest to jedyne miejsce, gdzie polityka coś może, i gdzie odniesiony przez nią materialny sukces może mieć modernizacyjne skutki. Może, choć nie musi.
P.S. Ponieważ tekst ukazuje się w piśmie młodej uniwersyteckiej elity, chciałbym się podzielić depresyjnym dla wielu Czytelników przekonaniem. Otóż w polityce, zwłaszcza takiego małego kraju jak nasz, nie ma nic więcej, jak ciepła woda. Nie znajdziemy tu żadnej głębi ani żadnej finezji. Państwo, które nie radzi sobie z krzyżem na ulicy, nigdy nie wdroży w życie wielkiego marzenia. Zresztą podobnie jest wszędzie: przecież dla Amerykanów, mieszkańców supermocarstwa, największym modernizacyjnym projektem pozostaje ustawa o ubezpieczeniach zdrowotnych. Młody polski inteligent, który spóźnił się na upadek komunizmu, musi się liczyć z tym, że być może największym wydarzeniem politycznym w jego życiu okaże się reforma pomostówek. I z tym się warto zacząć godzić. Zwłaszcza że polityka, wbrew temu co sądzili Schmitt czy Heidegger, nie służy dostarczaniu egzystencjalnych wrażeń. Problemu trywialności życia w świecie bez Boga czy nudy pracy na uniwersytecie demokratyczna polityka nigdy nie rozwiąże. A niedemokratycznej nie warto chcieć.
* Robert Krasowski, redaktor naczelny „Europy – miesięcznika idei”, szef wydawnictwa Czerwone i Czarne.
**„Kultura Liberalna” nr 91 (41/2010) z 5 października 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka