Zmiany, które od objęcia władzy w roku 2010 wprowadza prawicowy rząd premiera Viktora Orbána, nie uszły uwadze zagranicznej prasy piszącej o demontażu demokracji, osuwaniu się w autorytaryzm i konstytucyjną autokrację. Nowa fala zainteresowania przyszła wraz z początkiem roku, gdy zaczęła obowiązywać nowa konstytucja, przeciw której niedawno w Budapeszcie protestowały dziesiątki tysięcy obywateli. Nie jest to jednak żaden sztucznie rozdmuchany przez dziennikarzy skandal. Patrząc na treść i metodę wprowadzania zmian, obawy o demokrację na Węgrzech są całkowicie uzasadnione.
Demontaż demokracji
Rząd Orbána usuwa mechanizmy, które w sprawnie działających demokracjach służą równoważeniu władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej. Wiele z nich ma formę ustaw konstytucyjnych, które będą trudne do odwrócenia nawet w wypadku powyborczej zmiany rządu. Równocześnie rząd Fideszu poczynił kroki w kierunku umocnienia swojej pozycji przed następnymi wyborami, czemu służyć mają zmiana ordynacji wyborczej i korekta mapy okręgów, a także obsadzenie swoimi ludźmi kluczowych stanowisk w licznych instytucjach, których kadencja jest dłuższa od kadencji urzędującego parlamentu. Dochodzą do tego próby manipulowania mediami, wliczając w to niedawną decyzję o zamknięciu popularnej, ale otwarcie niezależnej stacji radiowej. To właśnie przeciw tym ograniczeniom mediów skierowana jest trwająca od grudnia głodówka dziennikarzy(głównie pracowników telewizji – przyp. red.)
Długo ignorowane i wywołujące jedynie słabą reakcję wydarzenia wreszcie przebudziły lub przebudzają instytucje międzynarodowe – Komisję Europejską, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Radę Europy. Póki co brak jednak mocnej i jasnej odpowiedzi . Tymczasem na Węgrzech wrze. Intensywność akcji protestacyjnych opozycji wciąż rośnie, czego przykładem były zeszłotygodniowe wielotysięczne protesty przeciw konstytucji.
Wszystko to jednak zdaje się spływać po urzędującym rządzie niczym woda po kaczce . Przeświadczony o swoim silnym mandacie społecznym i uzbrojony w większość konstytucyjną z uporem maniaka pracuje nad przemianą Węgier i przeprowadzeniem prawdziwej transformacji kraju po epoce komunizmu. A wszystko to zgodnie wyborczymi obietnicami Viktora Orbána. Jednocześnie węgierski rząd nie wspomniał, że wzorem tego, jak stać się krajem z rządem skutecznym, a przy tym na tyle sprawnym, by podołać globalnej konkurencji, dla jego gabinetu mogą być na przykład Chiny, które Orbán bardzo chwalił podczas wizyty premiera Państwa Środka na Węgrzech.
Kryzys ekonomii
Jak idzie rządowi Orbána na polu ekonomii, skoro sam określa własną politykę gospodarczą jako nieortodoksyjną?
Dziś uwagę przykuwa przede wszystkim sytuacja makroekonomiczna, która jest, mówiąc eufemistycznie, krytyczna. Kurs wymiany forinta od dłuższego czasu spada, przekroczył już swoje historyczne minimum w stosunku do euro. Ma to nie tylko katastrofalny wpływ na wielu ludzi, którzy ostatnich latach zaciągnęli kredyty hipoteczne w euro i frankach szwajcarskich, ale i na dług publiczny, którego lwia część jest denominowana w euro, i który pikujący forint powiększa. Na dodatek w kilku ostatnich emisjach państwowych obligacji, mających refinansować zadłużenie (sięgające już około 80 proc. produktu krajowego brutto), rząd nie był w stanie znaleźć na rynkach kapitałowych wystarczającej liczby zainteresowanych inwestorów – oprocentowanie obligacji dziesięcioletnich wzrosło do 11 proc., a trzymiesięcznych do 7,67 proc. Jest to poziom, przy którym Grecja, Irlandia i Portugalia zwróciły się o pomoc do Unii Europejskiej, ponieważ nie były już w stanie same obsługiwać swojego długu. Rating Węgier późną jesienią spadł do poziomu wysokiego ryzyka kredytowego – junk (Ba1 według agencji Moody’s – przyp. red.).
Rząd Orbána zaczął wreszcie szukać pojednania z UE i Międzynarodowym Funduszem Walutowym, ale obie instytucje zerwały rozmowy dotyczące pakietu pomocowego dla Węgier. Zrobiły to w proteście przeciwko zmianom legislacyjnym, które według nich naruszają niezależność węgierskiego banku centralnego, oddają go pod kontrolę władzy wykonawczej, dając premierowi możliwość decydowania o rezerwach walutowych. Mogą się one rządowi przydać, jeśli nie będzie w stanie znaleźć na rynkach finansowych środków na refinansowanie długu publicznego.
Kolejnym prawem, które wzbudza wątpliwości instytucji europejskich, jest konstytucyjna ustawa o stabilności budżetowej. Zakotwicza ona mocno niektóre ekonomiczne posunięcia rządu, czyniąc je niemal nieodwracalnymi – wliczając w to liniowy podatek dochodowy. Ogranicza to znacznie pole manewru kolejnych rządów po stronie wpływów do budżetu. Zmiany w stawkach podatkowych uderzają przy tym nieproporcjonalnie silnie w najuboższych, bo oprócz podatku liniowego rząd Orbána wprowadził także najwyższy w UE podatek od wartości dodanej (VAT). Równocześnie, pod pretekstem tzw. specjalnych podatków kryzysowych, rząd nałożył specjalny (czasowy) podatek na banki i inne korporacje.
Wątpliwości i protesty wywołały już niektóre wcześniejsze kroki rządu Orbána. Mowa przede wszystkim o „nacjonalizacji” funduszy emerytalnych, które Węgrzy umieszczali na prywatnych lokatach, oraz prawie umożliwiającym posiadaczom kredytów w walutach zagranicznych spłacanie ich na warunkach ustanowionych przez rząd, wygodniejszych niż te dyktowane przez rynek. Biorąc jednak pod uwagę bardzo trudną sytuację osób obciążonych tymi kredytami oraz fakt, że o plusach i minusach dawnego systemu emerytalnego dyskutowano już od dłuższego czasu, nie należy tych kroków jednoznacznie potępiać. Poważniejszą zmianą było ograniczenie kompetencji Trybunału Konstytucyjnego, które poprzez zablokowanie jego nadzoru nad nowymi ustawami podatkowymi ma wpływ na budżet państwowy. Znika w ten sposób kolejne zabezpieczenie przed niesprawiedliwymi posunięciami rządu w dziedzinie polityki fiskalnej.
Kontrowersyjna jest także polityka rządu w dziedzinie zatrudnienia. Stanowi ono ogromny problem na Węgrzech, mających jeden z najniższych poziomów zatrudnienia w całej Unii (wg. Eurostatu 5 proc. w 2010 roku). Rząd próbuje walczyć z bezrobociem poprzez zmniejszanie obciążeń pracodawców oraz wprowadzenie obowiązkowych robót publicznych. Te ostatnie mają mieć przede wszystkim postać pracy fizycznej, niewymagającej skomplikowanej technologii (choć dwie trzecie rynku pracy na Węgrzech stanowią teraz usługi). To raczej nie pomoże Węgrom powrócić na szlak prowadzący do nowoczesnej i sprawnej gospodarki, mogącej konkurować w sektorach o wysokiej wartości dodanej. Rozwiązania, które miałyby prowadzić w tym kierunku, nie są obecnie dyskutowane.
Dotyczy to i nas
Można zadać pytanie, na ile owe 53 proc. głosujących w poprzednich wyborach na Fidesz (których głosy arytmetyka wyborcza przemieniła w 67 proc. miejsc w parlamencie, czyli większość konstytucyjną dwóch trzecich) właśnie tak wyobrażało sobie kroki rządu w sferze polityki i ekonomii. Wielu pewnie nie, tym bardziej że spora część wyborców głosując na Fidesz, chciała wyrazić sprzeciw wobec poprzedniego, skompromitowanego rządu Ferenca Gyurcsányego („kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem”), jednocześnie nie chcąc oddawać głosu na inną alternatywę – radykalnie nacjonalistyczną partię Jobbik, która i tak zebrała 16 proc. głosów. Poparcie dla Fideszu systematycznie spada, wciąż jest jednak silne i daje partii przewagę nad konkurentami. Coraz niższe poparcie dla rządu i rosnące niezadowolenie społeczne wykazują także inne statystyki. Oprócz ulicznych demonstracji, głosy protestu przyniósł też list dawnych dysydentów węgierskich i środkowoeuropejskich (także apel noworoczny, opublikowany wraz z poprzednim Tematem Tygodnia – przyp. red.).
Co na to przedstawiciele innych krajów środkowoeuropejskich? Przede wszystkim, w dziedzinie zagrożenia dla demokracji, przez wzgląd na naszą historię powinni być bardziej zaniepokojeni i dać temu wyraz. Podobnie my, obywatele tych krajów. Osiągnięcia i metody Viktora Orbána z pewnością znajdą pilnych naśladowców. Pozostaje nam wierzyć, że więcej będzie tych, którzy z Węgier zaczerpną inspirację przede wszystkim co do tego, jak wytrwale można wyrażać sprzeciw wobec zmian naruszających zasady demokracji i jak aktywne jest węgierskie społeczeństwo obywatelskie.
* Kateřina Svičková, doktorantka na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim (CEU) w Budapeszcie, zajmuje się ekonomią polityczną. Obecnie pracuje dla Komisji Europejskiej, wcześniej w sektorze pozarządowym. Stale współpracuje z czeskim dziennikiem „Referendum”. Tekst ukazał się także na łamach słowackiego „Je to tak” i „Referendum”.
Przeł. Kacper Szulecki
** Tekst ukazał się w ramach Tematu Tygodnia Kultury Liberalnej nr 157 (2/2012) z 10 stycznia 2012. Więcej tekstów Michala Havrana i Gabora Gyoriego - CZYTAJ DALEJ
Inne tematy w dziale Polityka