Piotr Smolanski Piotr Smolanski
58
BLOG

When the Worlds Collide

Piotr Smolanski Piotr Smolanski Polityka Obserwuj notkę 0

[przeniesione z likwidowanego bloga, środa, 6 grudzień 2006] 

 

Jest taki film - "Lord of Flies", oparty o książkę o tym samym tytule. Więc polski tytuł to pewnie "Władca Much", choć znając nasze tłumaczenia tytułów filmowych może to równie dobrze być "Seks w somalijskim metrze". Uwaga - będę spoilerował, więc jeśli ktoś chce obejrzeć na świeżo, to niech sobie tę notkę odpuści. Widziałem to wieki temu, więc pewnie część pomieszam i gdzieniegdzie nadrobię konfabulacją.


Na bezludną wyspę trafia grupa dzieci. Jakoś tak to im wychodzi, że będą tu żyć do starości i nikt ich nigdy nie znajdzie - nieważne. Zaczyna się tworzyć wyspiarska kultura. Cały film zbudowany jest wokół konfliktu między rozważnym i odpowiedzialnym chłopcem, który chce zawsze pilnować, aby na brzegu palił się ogień wzywający pomocy i maniakiem polowania, którego interesuje wyłącznie.. no polowanie właśnie. Tworzy się plemię. Plemię skupia się wokół polowania. Powstają plemienne rytuały, etos wojownika. Rozważny chłopiec razem ze swoimi dwoma przyjaciółmi (wszyscy trochę nieudaczni) zaczyna być coraz mniej dla plemienia istotny, coraz bardziej niewygodny. Ostracyzm. A powody przynależności do plemienia są bardzo oczywiste - jest się w silnej grupie, obiecującej bezpieczeństwo, jedzenie, zarzucającej jakieś wyższe cele (ratunek) na rzecz celów realistycznych, pragmatycznych. Mistyka współuczestnictwa w wiecznym święcie zabijania, etos siły. Dochodzi do morderstwa a stamtąd już prosta droga do dzikiego pościgu przez dżunglę, w którym wyjące plemię chce zabić tych trochę nieudacznych bohaterów o wyższych aspiracjach. Przerażająca scena, bo wiadomo jak to się skończy, jak skończyć się musi. Wszyscy wypadają na plażę, prosto na... Obcych. Na plaży Zodiaki, z nich wysiadają żołnierze piechoty morskiej, jak owady bojowe w swoim pełnym ekwipunku, obwieszeni bronią. Jeden z nich - dwakroć większy od najwyższego chłopca patrzy na wszystkich zdziwiony i pyta "dzieci, co wy robicie?". Ta scena to szok, który wbił mnie w fotel. Tworzenie się tych odrębnych kultur, wojna między nimi jest tak absorbująca, tak wciąga widza, że ten wnika zupełnie w tworzony świat. I nagle w jednej chwili świat ów jest odsłonięty jako zaledwie światek, zderza się z pełnym impetem z rzeczywistością i zostaje natychmiast zniszczony, a protagonista i antagonista ze swoimi wielkimi zamiarami i namiętnościami w sekundę sprowadzeni są do roli zszokowanych dzieci stojących przed dorosłym. A ja, dzieciak wówczas, niemniej zszokowany przed telewizorem. To jest jak cios w pysk, absolutne mistrzostwo kontrastu.

Na ile jesteśmy sobą sami z siebie a na ile jesteśmy sobą wyłącznie jako funkcja społeczeństwa?

Zawsze kiedy powie się o uczciwym polityku ludzie zaczynają rechotać. To takie modne, to pesymistyczne przeświadczenie, że wszyscy politycy to świnie, że na kogo by się nie głosowało do władzy i tak dojdą kanalie, że wszyscy oni tam zajęci są wyłącznie handlowaniem nami i kręceniem afer. Cyniczny rechot ponad podziałami, coś, w czym zgadzają się i lewacy i prawicowcy.

Nie wierzę w to. Nie wierzę, że wszyscy, nie wierzę nawet, że większość ludzi, idących w politykę idzie tam za zewem własnego portfela albo/i rządzy waaaadzy. Jestem przekonany, że większość z nich czuje jakiś rodzaj powołania, są przekonani, że coś dobrego mogą zrobić a w najgorszym razie uważają, że nie będą gorsi od aktualnie rządzących nieudaczników. Jeśliby im pokazać takiego Nixona, kończącego prezydenturę w skandalach, czy Kwaśniewskiego, tak zaplątanego w kłamstwa z Michnikiem, że nie wiedzą już obaj kiedy sami kłamią a kiedy mówią prawdę, to na pewno reakcją będzie odraza, "mnie to się na pewno nie zdarzy".

Ale na ile jesteśmy sobą sami z siebie a na ile jesteśmy sobą wyłącznie jako funkcja stada?

Polityk trafia w stado, w plemię. Tym plemieniem jest partia, klub parlamentarny, czy po prostu grupa kolegów. I w takiej grupie dowiaduje się, że to a to jest ok, bo robią tak wszyscy. Tak jak dla Greków homoseksualizm był normą, jak dla mieszkańców Pitcairn normą była pedofilia, jak dla mieszkańca więzienia normą staje się zamknięcie. Człowiek jest odizolowany od tego szerokiego świata, trafia w mały światek rządzący się własnymi prawami, wymagający dostosowania się. Kto się nie dostosuje, ten się nie przebije, a kto się nie przebije, ten nic nie zrobi dla kraju. Co jest ostatecznie takiego złego w przyjęciu siostrzeńca innego polityka na posadę sekretarza, jeśli w zamian za to można zablokować poprawki do ustawy, które narażą na naprawdę wysokie koszty starych ludzi? Ten siostrzeniec potrafi pisać na klawiaturze, nada się, a zmodyfikowana ustawa byłaby naprawdę szkodliwa. Czasem trzeba się ubrudzić, czasem trzeba się zadać z nieciekawymi ludźmi, wytrzymać to z zaciśniętymi zębami, bo w perspektywie jest zrobienie czegoś dobrego dla Polski. Więc siadamy po jednej stronie stołu, a po drugiej siada prawdziwe bydlę. Ale nie po to walczyliśmy tyle lat o tę jedną jedyną okazję, możemy to wszystko naprawdę oczyścić, dokonać przełomu, który nie zostawi następcom innej możliwości jak tylko pójść w nasze ślady. Czy naprawdę tak wysoką ceną za to jest danie kanalii kilku stanowisk?

A potem zostajemy złapani w pokoju hotelowym Begerowej z majtkami wokół kostek. Owe majty wokół kostek może zobaczyć każdy Polak na ekranie swojego telewizora. I owe majty i to jak razem z nią szarpiemy się, gryziemy o tę połać sukna, jak traktujemy ją jak kawał śmiecia do dowolnego przehandlowania - mane, tekel, fares, do wspólnego obsrania. Wypadamy prosto z dżungli na zdziwionego Marine. Ten szok musi być miażdżący. Takie chwilowe wynurzenie się z otchłani łajna, w której człowiek się tapla i na sekundę, na dziesięć sekund zobaczenie jej taką, jaką jest - wielką, śmierdzącą breją, na sam widok której uczciwy człowiek otrząśnie się tylko z obrzydzeniem. Jestem pewien że ta chwila jasności nie trwała dłużej - o ile jakaś była.


Więc... na ile jesteśmy sobą sami z siebie a na ile jesteśmy sobą wyłącznie jako funkcja społeczeństwa, będącego uśrednioną sumą skrajnie różnych stad i plemion?


Jestem Quellistą, wierzącym w słowo Adama Smitha i chronienie najsłabszych przed skutkami owego słowa. To chyba czyni mnie centrystą. Niech i tak będzie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka