Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki
137
BLOG

Między bukami [EtnoDziennik łemkowski - cz. 3]

Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki Kultura Obserwuj notkę 6

Idę przez las. Powoli wlokę się pod górę. Wprost na mnie, kołysząc się na boki, zmierza ciągnik z wielkim balem drzewa. Usuwam się na bok. W gruncie rzeczy lepiej spotkać na szlaku drwala w tym cudacznym pojeździe, niż rozbrykanego motocyklistę czy quadowca. Dochodzę do granicy. Przed piętnastoma laty w podobny sposób przekraczałem "zieloną granicę". Też szedłem ze Słowacji, potem maszerowałem z półtorej godziny grzbietem i kiedy graniczny szlak skręcił na północ, poszedłem wraz z nim. Nielegalnie. A teraz, jaka granica, nie ma granic w naszej Unii.

Buki, buki, buki. O niezwykłych kobiecych kształtach. Jeden z nich to stojąca tyłem kobieta - wyraźnie zarysowane pośladki, linia nóg, uda, łydki, plecy. Tak jakby wpadła w to drzewo i zdrewniała. Może żyła sobie kiedyś dziewczyna, a raczej дівчына, bez pamięci zakochana w Buku, który tylko między północą a świtaniem przybierał ludzką postać. I spotykali się co noc i było im dobrze ze sobą, i nazajutrz ona znów wbiegała na górę, aby się spotkać z ukochanym. Aż pewnego razu nie spostrzegła w tym miłosnym uniesieniu rannej zorzy. I tak została z nim na zawsze w drzewnym uścisku. Może bym napisał dla swoich dzieci taką bajkę...

   


Jest i drzewo z tatuażem. Greenawayowski "Pillow Book", a właściwie Buk. Mapka pobliskiego Čertižnégo - droga, domki, w centrum kościół, drogą jedzie samochód, w tle góry, a wysoko nad wioską świeci słońce i ogrzewa ją swymi promieniami. Która to godzina? Włączam komórkę, mój jedyny czasomierz. Za kwadrans pierwsza. Pi-pip, pi-pip, esemes. Esemes od Ka. Więc piszę, że wędruję, a kiedy już tak wędruję, to staję sam na sam ze swoimi myślami, a one są coraz bardziej natrętne i nie można ich zdusić ani zagłuszyć. A nie mam nikogo obok siebie, z kim mógłbym zacząć gadać, gadać, by nie myśleć. A myśli łażą mi po głowie jak wszy i naigrawają się ze mnie. Więc piszę, że momentami to chciałbym wszystkie drzewa spotykane po drodze wykarczować i posiekać na plasterki, porzucać kamieniami na wschód i na zachód, a naraz uspokajam się i raduję się wszystkim, co widzę wokół, a natrętne myśli wycofują się za linię frontu. Więc piszę, że nie wiem kiedy.

Po jednej jak i po drugiej stronie grzbietu położone są cmentarze wojskowe z Pierwszej Wielkiej Wojny. Zawsze robiły na mnie duże wrażenie: gdzieś na zboczu góry, na przełęczy czy niemal na szczycie, w środku wsi, albo gdzieś na polu - niemalże tam gdzie padli, gdzie wrogi pocisk czy szrapnel przeciął nić żywota dwudziestoletniego żołnierza c.k. armii, czy też wojsk его императорского величества. "Ostatnia wojna dżentelmenów", podczas której mimo wszystko zachowano szacunek do ludzkich szczątków. Bo wroga trzeba było zabić, strzelić mu z manlichera lub przekłuć bagnetem, ale nie unicestwić. Nie pamiętam już, na którym to z cmentarzy spotkałem się z inskrypcją, że za życia stali przeciwko sobie, a teraz połączyła ich śmierć. Żołnierze wrogich armii spoczęli obok siebie. Gdzieś padli w polu, mówiono potem w rodzinach, nie wiemy nawet gdzie spoczywają. Polegli za państwa, które w trzy lata później przestały istnieć.

 


Na górze Kamień w promieniu kilkuset metrów znajduje się kilka cmentarzy, zarówno po "węgierskiej" jak i po "galicyjskiej" stronie. Nad skromną bramą na jednym z nich inskrypcja głosi, że "Każda wojna jest ostatnia. Z nadzieją czekając na Stwórcę". Obok do drzewa przymocowana tabliczka: "Podzwoń - nam poległym w walce i cierpieniu. Na Kamieniu powstała sława naszego życia i śmierci". Podzwoń. Czym? jak? o co chodzi? Nagle dostrzegam zwisający sznurek z pętlą - stryczek? Podnoszę głowę - na konarze, na łańcuchu wisi coś na kształt rondla, zardzewiałego mocno. W środku serce. Dzwoni. Rzeczywiście dzwoni jak tylko pociągnąć za sznurek. No to dzwonię za zmarłych, za poległych, za tych, którym ziemią przysypano nie tylko ciała ale i imiona. Śpijcie zaklęci rycerze, może przyjdzie kiedyś Ktoś i Was obudzi. Ale póki co niech nikt nie zakłóca Waszego snu. Strząsam na kopczyk parę kropel wódki. Śpijcie Chłopcy. Amen.

Dochodzę do Lipowca. Tu nie ma dwujęzycznych tablic. Tu nie ma żadnych tablic. Dacze postawione przez państwo z miasta, działki letniskowe i bungalowy. Konny ośrodek turystyczny, a poza tym pustka i spokój. Jak wcześnie zapada mrok, cóż, to koniec września. Rozstawiam pałatkę zaraz pod lasem. Ale nie mogę zasnąć, coś chrupocze nieopodal, coś spada, trzeszczy, jelenie ryczą, no i samochody, których bym się tu nie spodziewał. Wydawałoby się, że tędy nikt nie będzie jechał poboczną, opuszczoną drogą w środku tygodnia, a tu przez całą noc zasuwają auta. Wizja spokoju była zdecydowanie na wyrost. Niech to szlag. Wreszcie zasypiam. Budzą mnie strzały, jeden po drugim. Jelenie milkną i już do brzasku jest w miarę spokojnie. Ale tylko w miarę - wstaję, kiedy po raz kolejny słyszę odgłos silnika. Zwijam majdan i znów idę przed siebie. Idę drogą, a las, bukowy las mam po obu stronach w słusznej odległości. Na tyle jednak blisko, by się jeszcze spotkać. Za dwie, trzy godziny.

[wrzesień/październik MMIX]
 

Wtrynia swe trzy grosze od 26 maja 2009 r. "Hospicjum Zaolzie" - rzecz o umieraniu polskości na zachodnim brzegu Olzy Wydawnictwo Beskidy, Wędrynia 2014 Teksty rozproszone (w sieci) Kogo mierzi Księstwo Cieszyńskie. W poszukiwaniu istoty bycia "stela" (Dziennik Zachodni) Mocne uderzenie (obrazki z Wileńszczyzny) (zw.lt) Wraca sprawa Zaolzia (Rzeczpospolita) Cień Czarnej Julki (gazetacodzienna.pl)   Lubczasopismo   Sympatie

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Kultura