Wzruszam się ilekroć dochodzą mnie wieści, że pewne toposy kulturowe nie pokryły się kurzem zapomnienia, lecz trwają sobie w najlepsze zgodnie z tezą Fernanda Braudela. Oto w Północnej Nadrenii, niedaleko prowincjonalnego miasta Bonn pojawił się Robin Hood. Cóż robił? To, co zwykle - zabierał bogatym a oddawał biednym. I na tym właśnie wpadł.
Ów Robin Hood miał 62 lata i był kobietą, pracowniczką banku, która wzruszała się nad debetowymi kontami i bilansowała ich stan korzystając z zasobów co bogatszych klientów. Bez pomocy Małego Johna, a korzystając jedynie z Klawiatury Komputera i Klikającej Myszki "Robin" przelała w ciągu półtora roku ponad 7,6 milionów euro i jak każe dobry obyczaj - nie przywłaszczyła sobie ni złamanego centa. Sąd skazał ją na 22 miesiące w zawieszeniu, bank wywalił z pracy i zajął większość emerytury.
Oczywiście pojawiły się głosy oburzenia, że to zwykła kradzież, że tak nie można i takie tam chore mieszczańskie ględzenie. A przecież kobiecie należy się dotacja w ramach programu "ginące zawody". Ponadto mam nadzieję, że o Robin Hoodzie w Spódnicy będą układane pieśni, co prawda już nie przez wędrownych dziadów, ale przez tych, którzy kontynuują ich dzieło - internetowych blogerów.
Inne tematy w dziale Rozmaitości