Nikt nie daje wiary, że kobiety używają przemocy psychicznej wobec mężczyzn, a najmniej wierzą w to sfeminizowane sądy. Mąż bijący żonę jest dla sędziny tak pewny, jak amen w pacierzu, jednakże permanentnie dręcząca męża żona, która doprowadza go do wykończenia nerwowego po prostu nie istnieje. Nie istnieje ona dla sądu, nie istnieje dla "niebieskiej linii", nie istnieje dla wojujących z wszechobecnym patriarchatem feministek. A tymczasem wypierana przez społeczeństwo ta druga, ciemna strona "białej wstążki" ma się w najlepsze...
Banalna historyjka. Byli młodymi ludźmi z wyższym wykształceniem po sześciu latach małżeństwa. Może trochę znudzeni sobą, niezrealizowani, z dwiema córeczkami. Dzieci pojawiły się na studiach.
- Ona miała obsesję posiadania dzieci - tak teraz mówi on. Nieustanne kłopoty z pracą, ciągły brak kasy, małe mieszkanie. Trudno żeby w takiej sytuacji nie dochodziło do konfliktów. Ale za parę dni wszystko wracało do normy. Małżeńska klasyka.
Wreszcie ona zaczyna się znęcać psychicznie, bezbłędnie wchodzi w koleiny wyżłobione przez swych rodziców w rodzinnym domu, z którego jeszcze w liceum uciekała w przypadkowy seks, alkohol, narkotyki. On coraz bardziej zauważa, że małżeństwo było dla niej kolejną formą ucieczki, tyle że zalegalizowaną przez społeczność, zgodną z kulturowym wzorcem. Obydwoje deklarowali się jako wierzący, katolicy, więc nie chcieli życia "na kocią łapę". On dostaje w pewnym momencie pracę, w której może się zrealizować, ale przemoc psychiczna trwa, tylko on nie wie, że to jest przemoc, "po prostu ona już taka jest"
Nagle ona zaczyna opowiadać córkom historie z ich narzeczeństwa, jak to ich ojciec dostał w mordę w jakiejś knajpce. Z rozkoszą mówi mu w twarz, że ma strach w oczach, że się jej boi, więc aż ma się ochotę go zgnoić. Kastrat, mamisynek, wasz popierdolony tatuś - słyszą córki. Wreszcie bez słowa i tłumaczeń przestaje z nim sypiać i ucieka do pokoju dzieci, śpi z młodszą córką. Kompletnie jej nie interesuje, czy ma kochankę, czy chodzi po burdelach, czy inaczej załatwia swoje seksualne potrzeby. Tylko stale mu powtarza, że ma go dosyć, że na czole ma napisane "szukam faceta". Na zewnątrz wobec znajomych cały czas wyglądają na kochające się parę, wzór "katolickiego małżeństwa" - w końcu udzielają się w przyparafialnych wspólnotach.
- Szok przeżyłem na mszy, gdy przekazujemy "znak pokoju", a ona nie odwraca się do mnie. Myślę - przypadek. Nie, ta sytuacja się powtarzała z niedzieli na niedzielę.
Przychodził do domu i nie słyszał odpowiedzi na swoje "dzień dobry", nie słyszał "dobranoc", kiedy przemykała się do pokoju dzieci.
Któregoś dnia mówi mu, że się zakochała w kimś tak na prawdę, tak mocno jak ostatni raz w nim. Ale może to platoniczne, bo tamten ma dziewczynę. No i on nic o tym nie wie. On się nie dziwi, bo ona zachowywała się dziwnie od tygodnia, odkąd wróciła z delegacji.
- Czy była to miłość platoniczna, czy nie - nie wiem. Ale swym zachowaniem doprowadzała mnie do depresji.
Bardzo często w tamtym okresie chodziła na całonocne imprezy, informując go dopiero z rana, że nie wróci do domu na noc. On znowu nie miał pracy. Starał się o pomoc, do przyjaciół, kolegów, znajomych, świeckich i duchownych. Nikt mi nie potrafił pomóc. Zwrócił się o pomoc nawet do teściowej, mówił, że małżeństwo znalazło się na krawędzi rozpadu, że ucierpią na tym dzieci, które chodzą do przedszkola jeszcze. Ta powiedziała, że jest bezradna w tej sprawie.
- Tak. Była bezradna, tak samo jak wtedy gdy jej nastoletnia córka puszczała się i gdy z anoreksją wylądowała w wariatkowie.
Wylewa się z niego żółć. Nie przebiera w słowach. Jest chodzącą nienawiścią, kiedy mówi o matce swoich córek.
- Cały czas zależało mi na odbudowie i naprawie związku. Kryzys małżeństwa jest wpisany w tę instytucję i przypada dosyć często po dziesięciu latach pożycia.
Apele o mediację były przez nią torpedowane. Nie, nie i nie. Argument, że na rozwodzie stracą dzieci jej nie przekonywał. Znalazł kontakt do pewnego zakonnika, który pomaga w ratowaniu małżeństw będących na granicy rozpadu, ale z jej strony spotykał go tylko pusty śmiech. Nie była zainteresowana mediacją ze strony znajomej psycholożki, u której leczyła się z depresji.
Jednocześnie jego żona zawierała przyjaźnie z kobietami, które albo się rozwiodły, albo się rozwodziły, a których sytuacja małżeńska była wręcz patologiczna. Jego zdaniem wyglądało to tak, jakby brakowała jej tego, ty porywał dzieci (najlepiej do swoich rodziców), pastwił się nad nią fizycznie i żeby codziennie interweniowała policja.
- Wiesz i w pewnym momencie trafił mnie szlag. Zwątpiłem we wszystko, w Boga, w Kościół, pw rzyjaciół i znajomych. I dałem się tej k*** sprowokować - stwierdziłem, że p*** to wszystko i wyszedłem. W jedenastą rocznicę naszego ślubu. Wyszedłem do innej kobiety, która objawiła mi się nagle po latach, więc sprawę w sądzie przegrałem.
_______
Na prośbę bohatera tej banalnej historyjki dokonano drobnych zmian i retuszy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości