Że Prezydent Lech Kaczyński spotykał się za życia z niechęcią, to mało powiedziane. Z Prezydenta wprost kpiono, Prezydenta obrzucano słownym łajnem. Buńczuczny kurdupel, przez którego Polska musi się wstydzić w Europie.
Czytelnik nie wierzy? Czytelnik zapomniał? Zapraszam na żeglugę po bezkresnych wodach internetu, wiele epitetów i przaśnych multimedialnych żarcików na śp. Prezydenta Rzeczypospolitej wisi tam do dzisiaj. Do dzisiaj, choć spojrzenie na Prezydenta uległo radykalnej zmianie - w obliczu śmierci, nagłej i niespodziewanej śmierci, pojawił się żal, rozpacz, smutek i łzy, nawet u tych, którzy jeździli sobie po Nim ile wlezie, kiedy jeszcze tu był.
Kondolencje napływające od wielkich tego świata wprawiają w osłupienie: oto zginął "waleczny Europejczyk" (Angela Merkel), "zdeterminowany polski patriota, który był jednocześnie bardzo oddany sprawom Unii" (José Manuel Barroso) i "był podziwiany w USA jako przywódca oddany sprawie postępu, wolności i ludzkiej godności" (Barack Obama). Kim zatem był do jasnej cholery ów nieszczęsny Kaczyński?
A raczej kim my jesteśmy. Bo śmierć Prezydenta Rzeczypospolitej sporo nam powiedziała o nas samych. O naszym zacietrzewieniu, o nienawiści jeden do drugiego. Sam, przyznaję, odczuwam w sobie wiele zajadłości wobec kilku osób i sam nie wiem co z tym począć. Otrzeźwienie przychodzi zwykle za późno, więc pewnie przyjdzie mi płakać na ich pogrzebie. Nad sobą. Z moralnym kacem.
Inne tematy w dziale Polityka