We wczorajszym tekście Igor Janke tak pomiędzy wierszami zwrócił uwagę na pewnego robaka, który od wielu już lat toczy polskie (ale śmiem twierdzić, że i światowe) dziennikarstwo. Robak ten, bynajmniej nie Soplica, doprowadza do nieuleczalnej choroby zwanej tabloidyzacją mediów, czyli obniżaniem poprzeczki nie tyle do poziomu stałych odbiorców, co do wymagań i oczekiwań odbiorców potencjalnych.
A potencjalny odbiorca to po prostu konsument treści ludycznych, to takie ucieleśnienie huizingowskiego homo ludens. Obcy mu jest wyrafinowany dowcip, więcej - ten jest mu po prostu zbyteczny i źle widziany, bo jemu, temu "ludensowi", zdecydowanie bardziej wystarcza, aby ktoś zamachał członkiem, zrobił na wycieraczce ogromną kupę czy rzucił świńskim ryjem. Vox populi vox Dei. Dziennikarze zatem, mając na względzie swych ewentualnych sowizdrzalskich widzów i czytelników, hołubią wszelkiej maści quasipolitykom. I to obojętnie, czy wyrzucali-ci oni zboże na kolejowe tory, czy też sugerowali permanentny alkoholizm głowy państwa (w kraju - to tak na marginesie - gdzie pomimo genialnych ustaw zapoczątkowanych przez Towarzysza Generała abstynenci stanowią bardzo, ale to bardzo wątpliwy promil).
Dla żurnalistów, nawet tych przez "duże zet z duuużą kropką" (tu, nie ukrywam, piję najbezczelniej w świecie do pewnego sympatycznego ongiś redaktora) odbiorca ich twórczości to Święta Krowa ("niech pani to zrozumie", mówił przed kilkanastoma laty do mojej b. żony jeden z redaktorów nieistniejącego już, a uważającego się podwówczas za niezmiernie wpływowy dziennika, "my robimy gazetę dla kur domowych, proszę pisać prostym językiem").
Bodaj czy nie przed dziesięcioma laty - Pan na niebiesiech świadkiem mi, że nie kłamię - z przerażeniem dostrzegłem, że gazety, które czytałem w latach osiemdziesiątych, te poddawane permanentnej, okrutnej kastracji ze strony słynnego urzędu z ulicy Mysiej reprezentowały zdecydowanie wyższy poziom informacyjny, intelektualny, językowy etc. niż te, których lekturze oddawałem się już w wolnej Polsce. Tu prosze łaskawie rodaków ze stolycy o porównanie leciwych egzemplarzy "Expressu Wieczornego" do chociażby dzisiejszego "Super Expressu", a czytelników z miasta Łodzi prosiłbym uniżenie, aby znaleźli te kilkanaście różnic między peerelowskim "Expressem Ilustrowanym", a tym, który obecnie oferują im na Piotrkowskiej i na Bałutach. Na korzyść tego pierwszego stety-niestety.
Media przestały inspirować, media zaprzestały starania się o prowokwanie intelektualnego fermentu. Wyjątkiem, potwierdzającym tę smutną konstatację, są jedynie media obywatelskie, społecznościowe czy jak je zwał; to bardzo pozytywne, ale fakt, że dostęp do nich jest bardziej niż ograniczony napawa smutkiem. Ale i tam można spotkać bezzębnych starców, którzy ślinią się na widok biłgorajskiej Zuzanny. Co ona powie, jak się poruszy, co odkryje, a co pozostawi zasłonięte. Będzie li ona w kąpieli, czy podda swe ciało promieniom słońca Peru.
Po co, po co, po co? Czy naprawdę aż tak Was to zajmuje o dziennikarska Braci? czy pomiędzy Bugiem a Odrą nie ma ważniejszych tematów tylko jakiś poseł, na dźwięk którego nazwiska mieszkańcy Roztocza czują się z lekka zażenowani (ale najpierw to trzeba by było ruszyć się do tego Biłgoraja, Zwierzyńca czy Szczebrzeszyna; ale komu to się chce, o zacni Reporterzy, Specjaliści od odległych krain i wyimaginowanych tematów). Czyście aby spotkali w Sejmie Rzplitej inkarnację Stańczyka? Śmiem wątpić. Jesteście po prostu leniwi, idziecie na łatwiznę i tyle. Macie materiał, szef wam błogosławi, a wieczorem przy kuflu czy drinku rozprawiacie żeście inżynierami dusz. A tak naprawdę daliście się zwieść wdziękom Zuzanny i nie dostrzegliście, że tuż obok... Ale o tym, co się akurat wydarzyło obok to ja już Wam mówił nie będę - mi nikt za to nie daje złamanego grosza.
Inne tematy w dziale Polityka