Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki
138
BLOG

Czas na "Gorola" (fragm. książki o "Gorolskim Święcie" w Jabłonkowie na Zaolziu)

Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Najczęściej trafia się tu z nawiejskiego dworca. Jedni czekają na autobus, by podjechać te trzy kilometry, ale większość udaje się pieszo. Miną szkołę, urząd gminy, gospodę „U Mrózka”, aż wreszcie przed ich wzrokiem pojawi się tabliczka „Jablunkov/Jabłonków”. Potem miną mostek na Radźwanowie, a po lewej — jeśli podniosą głowy — pobłogosławi ich klasztor Panien Elżbietanek. Dalej znów gospoda, dworzec autobusowy — który specjalnie nie ukrywa swej brzydoty, bo nie wstydzi się epoki, w której powstał — i tu już są dwie możliwości. Jedni skręcą zaraz za nim i zielonym szlakiem turystycznym będą szli wzdłuż Olzy jej prawym nabrzeżem, inni — którzy być może mają do załatwienia jeszcze jakieś sprawy w znajdującej się niedaleko Rynku Mariackiego siedzibie miejscowego koła Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego — przejdą mostem przez rzekę, wnet skręcą w ulicę Bukowiecką i ruszą za autami, które pomykają nie tylko do Bukowca, ale nawet i do Jaworzynki, i do Istebnej, już po polskiej stronie granicy. Tak zatem dwie drogi prowadzą do Lasku Miejskiego — zwanego przez miejscowych sztatwaldym.


A wejścia są trzy. Na oczach tych, którzy szli prawym brzegiem Olzy wyrośnie w pewnym momencie bramka — przez nią wchodzą przede wszystkim zaproszone zespoły folklorystyczne. Można też i z przeciwległej strony, od działkowców. Korzystają z niej przede wszystkim ci, którzy ulokowani są w Szygle, w hotelu „Stara Ameryka”; czyli prominentni goście, „znajomi Królika”, a także i te osoby, które przyjechały na imprezę autobusem z Piosku czy Bukowca.


Ale jest wreszcie i trzecie wejście. Chyba to najbardziej ulubione przez wszystkich i najbardziej nomen omen „wejściowe”. Bo co tu ukrywać — po prostu to główne. Ulokowane w połowie drogi pomiędzy tamtymi dwoma, ale jeszcze na lewym brzegu rzeki. To nim przejdą ci, co szli Bukowiecką. Będą tylko musieli jeszcze minąć rozpędzone i rozhukane karuzele, tymczasowy parking na podmokłej łące i już zaraz dojdą do dwóch strażniczych budek na kładce przez rzekę. „Witómy Was” wołają napisy. Do masztów przywiązane są za krańce flagi, aby nie odfrunęły. Czeska — bo impreza odbywa się na terenie Republiki Czeskiej, a i polska — bo tu spotykają się Polacy mieszkający w jej granicach na tym małym, wąskim skrawku Śląska Cieszyńskiego, który potocznie nazywany jest w terminologii polskiej Zaolziem. Choć tu w Lasku Miejskim to, co Zaolziańskie, ulokowane jest jednak PRZED Olzą.


W centralnym punkcie Lasku ławy ustawione rzędami, na których może się zmieścić z kilka tysięcy ludzi. Ławy drewniane, dechy przybijane do pniaków, najprostsze, wywrotne, nieprzytwierdzane, swojskie i siermiężne. To one dają poczucie imprezy kameralnej, choć wcale taką „Gorolski Święto” nie jest. A skierowane są w stronę sceny. Również skromnej i przez wiele lat niezadaszonej, a potem z przeciekającym dachem, ale przez to bardziej naturalnej, swojskiej, własnej. A wokół tych ław — budy; drewniane domeczki, na wzór pasterskich kolib. Tam sprzedawane jest jadło i napitek. Każda z nich należy do miejscowego koła PZKO działającego w którejś z podgórskich miejscowości położonej na obu beskidzkich stokach, które łączą się w dolinie Olzy — Nawsia, Wędryni, Bystrzycy, Gródka, Milikowa, Koszarzysk, Nydka, ale i ulokowanej nieco ponad, tak jak Mosty, Boconowice, obie Łomne, i jeszcze wyżej, tam gdzie Piosek czy Bukowiec. Nie braknie i położonego w dole Jabłonkowa, bo to on jest głównym organizatorem.


I w takiej to scenerii odbywa się „Gorolski Święto”, niegdyś zwane bardziej po polsku „Świętem Góralskim”, choć przez wszystkich bywalców od lat określane jest swojsko „Gorolem”. To impreza-instytucja, której klimat i charakter prawie że się nie zmienił od samego początku. Nadal jest ono organizowane przede wszystkim przez i dla mieszkańców gór i kotlin, gości z Dołów i z karwińskiego zagłębia, tyle że dość szybko przerodziło się w największą polską imprezę na Zaolziu, dla której uczestników folklor staje się świetnym pretekstem do wspólnego spotkania, do radosnego bycia razem. Ale wszystko zaczęło się siedemdziesiąt lat temu, a dokładnie w 1948 roku od folkloru właśnie

____________


Fragment książki-albumuNie tylko GOROLSKI — więcej niż ŚWIĘTO, jaka ukazała się w tym roku w Wydawnictwie Beskidy w Wędryni na Zaolziu.


image

PS. Z innym fragmentem publikacji można się zapoznać na stronach internetowych Dziennika Zachodniego”.


Wtrynia swe trzy grosze od 26 maja 2009 r. "Hospicjum Zaolzie" - rzecz o umieraniu polskości na zachodnim brzegu Olzy Wydawnictwo Beskidy, Wędrynia 2014 Teksty rozproszone (w sieci) Kogo mierzi Księstwo Cieszyńskie. W poszukiwaniu istoty bycia "stela" (Dziennik Zachodni) Mocne uderzenie (obrazki z Wileńszczyzny) (zw.lt) Wraca sprawa Zaolzia (Rzeczpospolita) Cień Czarnej Julki (gazetacodzienna.pl)   Lubczasopismo   Sympatie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura