Rzeczownik „konfuzja” ma trzy znaczenia : zażenowanie, zawstydzenie, zakłopotanie. Wszystkie są trafne, co w nadmiarze odczułem na posiedzeniu Komisji Mniejszości Narodowej i Etnicznej, na której odbyło się pierwsze czytanie poselskiego projektu ustawy uznającej mowę śląską za język regionalny. Po raz pierwszy Komisja zajęła się z urzędu prawną problematyką Górnego Śląską, bo dotąd omawiano [zgodnie z prawem] wyłącznie problematykę mniejszości niemieckiej. Teraz na tapetę wniesiono interesy Ślazaków-Polaków, którzy domagają się wsparcia swojej inności; ratowania i pielęgnowania swojej regionalnej kultury. Śląszczyzna jest kulturą staropolską, z naleciałościami kultury czeskiej i niemieckiej. W Europie jest takich kultur wiele, zwłaszcza na pograniczach , i dziś są przez prawa unijne szczególnie chronione. Nasza ustawa z 2005 roku o mniejszościach narodowych i etnicznych, językach regionalnych, jest taką ustawą i funkcjonuje całkiem nieźle, ale pominięto w niej odmienność etniczną Śląska i jego mowę. Jest pytanie – dlaczego? Dlatego, że aktualna racja stanu państwa polskiego zajmuje negatywne stanowisko do śląskiej tożsamości ; jest mechanicznym przejęciem asymilacyjnych praktyk II RP. Przedwojenne państwo [po zamachu majowym] przybrało charakter autorytarny, i w konstytucji z 1934 roku zlikwidowano wszystkie etniczne i prawne aspekty autonomii śląskiej. Co to w praktyce oznaczało? A no to, że Ślązaków nie dopuszczono bezpośrednio do ojczyzny tylko ich polonizowano, jakby byli obcym, zgoła germańskim szczepem. Ów przedwojenny „autorytaryzm” znacznym stopniu trwa do dziś, czego dowodzi ustawa o mniejszościach narodowych i etnicznych, i potwierdza go – o zgrozo! – nie tak dawny komunikat Jarosława Kaczyńskiego o „zakupturzonych Niemcach”.
W zaistniałej sytuacji posiedzenie Komisji stało się więc testem na aktualny stan rzeczy, czyli rząd. Odpowiedź jest jedna, i jest wyrokiem : nadal niema woli politycznej, aby uznać tożsamość śląską i dać Ślązakom co w dzisiejszym świecie najważniejsze – poczucie, że są u siebie. A przecież w tej prostej konstatacji mieści się najważniejszy obowiązek Państwa! Zwłaszcza państwa demokratycznego – czyli prawnego – za jakie Polska uchodzi. A jest inaczej, bo mamy przecież do czynienia z zakamuflowaną formą dyskwalifikacji paru milionów obywateli tylko dlatego, że urodzili się tym a nie innym miejscu. Dziś nie jest to już sprawa kompleksów, takich czy innych krzywd , a domaganie się konieczności uregulowania istniejącej egzystencji. To jest ważne dla wszystkich mieszkańców Śląska, skąd by nie przybyli, a się tu zakorzenili. Tu idzie o kondycję duchową obywateli. Powiem więcej : to jest dobry interes dla wszystkich mieszkańców Górnego Śląska w jego dzisiejszych granicach . I jest do załatwienia! Nawet jak na placu boju zostanie Marek Plura, Danuta Pietraszewska i ja, to jeśli wejdziemy do przyszłego parlamentu, będzie to priorytet naszego działania.
Spójrzmy na sprawę szerzej. Górny Śląsk ma w Warszawie bardzo słabych reprezentantów we wszystkich ogniwach władzy i administracji. Ma tylko jednego ministra [wspaniałą minister Bieńkowską] i jednego wiceministra, a wielka grupa parlamentarzystów, największa w Polsce, nie stworzyła regionalnej grupy lobbingowej. Nic, i mierzwa . Zalogowani w partyjnych koneksjach, nie przejawiali zorganizowanej i realizacyjnej grupy interesów swoich wyborców. Mógłbym z biedą podać 5 posłów, którzy zasługują na miano aktywnych dla Śląska. A przecież jest parę spraw, które mają wielkie znaczenie dla wszystkich mieszkańców, takich jak metropolia, rewitalizacja przestrzeni industrialnych, walka z biedą, kultura wyższa czy ochrona wielkich talentów. A także nowelizacja ustawy „etnicznej”, bo to gwarancja 5o milionów rocznie na edukację i kulturę, i pobudzenie instynktów społecznych ! Dlatego każda droga, która prowadzi do poprawienia egzystencji człowieka na Górnym Śląsku jest na wagę złota. Dla mnie, posła niezależnego, pozapartyjnego, przestrzeń do działania w sejmie jest bardzo ograniczona. W bezmożności działań posłów na rzecz Śląska , poseł Marek Plura [PO] uzyskał zgodę swojej partii na podjęcie szczątkowej nowelizacji ustawy dotyczącej języka regionalnego. Poseł zadał sobie wiele trudu, a trwało to długo, by rzecz przygotować rzetelnie.
Niepotrzebnie, bo przedstawiciel ministra spraw wewnętrznych, który w zgodnie z procedurą zabiera na Komisji głos jako pierwszy, radykalnie projekt odrzucił. Rząd poszedł na głupiego, powiedzieć można, i wystrychnął nas na dudka. Albowiem zwrócił się o opinię do językoznawców Polskiej Akademii Nauk, a ci autorytatywnie orzekli, że niema czegoś takiego jak śląski język . I szlus! Zostały całkowicie zlekceważone opinie zamówione przez Biuro Analiz Sejmowych u autorytetów naukowych problematyki śląskiej - prof. Jolanty Tambor [UŚ], prof. Marka Szczepańskiego [UŚ] i prof. Bogusława Wyderki [UO]. Pani profesor Jolanta Tambor interpretując „ Europejską Kartę Języków Regionalnych lub Mniejszościowych” [która wprowadziła pojęcie „języka regionalnego”], stwierdza – „Język regionalny jest kategorią prawno-polityczną, nie mają wobec niego w pełni zastosowania ustalenia językoznawczego. Językoznawcy i ich stwierdzenia mogą pełnić wyłącznie funkcję pomocniczą.”Albowiem za „językiem regionalnym” stoi olbrzymi kontekst społeczny i historyczny regionu, jego etnicznej odmienności, którego częścią składową jest język „używany na terytorium danego kraju tylko w pewnych sytuacjach…stanowiących integralną część każdego państwa. Nie są w żadnym wypadku zagrożeniem dla języka oficjalnego, urzędowego, państwowego.”
Ślązacy od średniowiecza, przez wieki, i dziś znów muszą postawić dramatyczne pytanie - KAJM MY TO SOM ? !