Argumenty o ewentualnej kompromitacji przed "Andżeliką Merkel" czy zażenowaniu sprzed czterech lat wobec prezydenta Kohlera z powodu "buczenia" są tak niewiarygodne, że zmuszają do domyślania się ukrytych przyczyn ucieczki "chemicznego Donalda" do mysiej dziury na Wawelu.
Mam poczucie, że, wobec strachu Lecha Wałęsy przed dotrzymaniem placu stoczniowcom, premier uznał, że jest, w sensie historycznym, zbyt nikim, by odgrywać głowną rolę pod pomnikiem Poległych Stoczniowców.
Ale najważniejszą trzymaną w tajemnicy przyczyną przyczyną ucieczki z Gdańska jest wiedza rządu, że w czerwcu Komisja Europejska może ogłosić nakaz likwidacji Stoczni Gdańskiej. Program naprawczy Ministerstwo Skarbu musi wysłć jeszcze dzisiaj, a zdaje się, że nie ma w nim odpowiedzi na warunki postawione przez Komisję.
W tej sytuacji 4 czerwca Stocznia nie będzie już tylko upominać się o pomoc rządu, a odwrotnie - tysiące zrozpaczonych ludzi z rodzinami może zamienić Gdańsk w ognisko antyrządowego protestu. Dlatego nawet przeniesienie się do Warszawy nie zabezpieczy Tuska przed demonstracjami i azyl zorganizować można tylko na Wawelu.
Wszystko pięknie, 4 czerwca jakoś przeżyjemy, ale Tusk zamknięty na Wawelu może podzielić los Popiela w Kruszwicy.
