Pojęcie pomost interpersonalny najczęściej kojarzy się z wyjściem do innych.
Ale, by takie wyjście było wolne od naddanych obciążeń, dobrze jest poprawnie skonstruować pomost interpersonalny z naszym dzieckiem wewnętrznym, którego banalizowanie bywa jądrem naszych wszystkich chorych zachowań, uzależnień, nałogów oraz powodem nieumiejętności rozwiązywania większości problemów.
Powinniśmy się z nimi uporać, a tym czasem w konfrontacji z ich zaplątaniem, bezradnie rozkładamy ręce, odreagowując nasz toksyczny wstyd i gniew na sobie /autodestrukcja/ lub na otoczeniu ....
Takie odwołanie się do dziecka wewnętrznego określa się procesem odsłonięcia.
Często jest po prostu uwolnieniem się od bólu pierwotnego. Odblokowaniu wszystkiego tego, co wyparło się w lęku przed próbą analizy. To wejście w kontakt z własnymi uczuciami.
Przypomnienie sobie zdarzeń z dzieciństwa, niesprawiedliwe traktowanie przez bliskich może napawać smutkiem, ale to dobry sygnał. Nie chodzi o kategorię winy, ale zasymilowanie faktu, że coś było niewłaściwe. John Bradshaw w edycji: Powrót do swego wewnętrznego domu pisze:
Idealizowanie rodziców stanowi rdzeń mechanizmów obronnych ego i musi teraz ulec zmianie. Wasi rodzice nie byli źli, oni także byli skrzywdzonymi dziećmi.
Taką samą tezę opisuje Alice Miller w swej książce Mury milczenia.
Bradshaw napisał: Jednakże w przypadku żalu z powodu porzucenia / fizycznego, czy tylko mentalnego/ w dzieciństwie musicie pomóc swojemu skrzywdzonemu dziecku wewnętrznemu dostrzec, że niczego nie mogło ono zmienić. Cierpienie jest skutkiem tego, co jemu się przydarzyło, nie zaś czegoś co było jego winą.
Szalenie ważna myśl, dla mnie kapitalna i rozstrzygająca. Poczucie winy, które nosi się w sobie wobec rodziców, nawet będąc już dorosłą osobą. Za poczuciem winy zaraz pojawia się wstyd. A wstyd to uwertura do blokad, do braku wiary w siebie, do braku umiejętności zawalczenia o siebie.
To jest z definicji toksyczny wstyd. Rozliczano nas z bycia sobą, z dołączoną twardą sugestią bycia innym. I nie dlatego, że kradliśmy, wąchaliśmy klej - ale dlatego, że nie mieściliśmy się w ramach oczekiwań rodziców.
Ileż razy pojawiała się konkluzja w małej duszyczce - to ja nie jestem w porządku, a nie oni. To, że dziecko nie jest świadome swych potrzeb rozwojowych, nie oznacza, że ich nie ma.
Tak więc zawalczenie o ciepło, przytulenie, ukojenie gdy coś boli, gdy zerwał w nocy koszmar - jest prawie dla dziecka niemożliwe. Dziecko jest odbiorcą gestów bliskich. Jego postawa roszczeniowa pojawia się prędzej wobec zakupu zabawki czy słodyczy. Gdyby uświadomić sobie ile razy byliśmy tuleni, zapewniani o miłości otrzymalibyśmy odpowiedź, czy byliśmy dziećmi swych rodziców, czy sierotami emocjonalnymi.
Od lat jestem świadoma istnienia malutkiej ladynoprofit w sobie.
Pamiętam jak jeszcze podczas wykładów na studiach machinalnie ja rysowałam wśród notatek. Malutką, najczęściej głodną utulenia, tęskniącą, nieporadną. Gdy zdarzał mi się oczyszczający emocje płacz, miałam wrażenie - iż to ona pomogła mi w tym. Trudno to opisać, wskazać mechanizm. To raczej intuicyjne odczucie, choć jak najbardziej prawdziwe. I to paradoksalne poczucie winy... Obecnie już wiem, że moja świadomość obecności mego wewnętrznego dziecka była niepełna, źle ukierunkowana.
Wypracowane przymierze z naszym dzieckiem wewnętrznym to budowanie mostu do drugiego człowieka - łączący jego stronę brzegu z naszą.
A nie irracjonalny trud budowania mostu wzdłuż nurtu.
Inne tematy w dziale Rozmaitości