Taka sobie przypowiastka...
Pewna starsza pani mieszkała za miastem wraz z córką i wnuczkiem.
Mijały lata, a jej ręce stawały się coraz słabsze i słabsze, podobnie jak jej wzrok i słuch. Bardzo chciała być użyteczna, ale choroby i starość spowodowały, że miała niezręczne i niepewne ruchy. Tak więc babunia tłukła naczynia, gubiła sztućce, rozlewała wodę i potrawy.
Pewnego dnia jej córka, rozdrażniona tym, że matka zbiła jeszcze jeden cenny talerz, posłała chłopca, by kupił drewniany talerz dla babci.
Chłopiec ociągał się, ponieważ wiedział, że to upokorzyłoby jego babunię. Głucha na jego wywody matka zmusiła go do posłuszeństwa.
Ale chłopiec wrócił do domu nie z jednym, lecz z dwoma drewnianymi talerzami.
- Przecież ci mówiłam, żebyś kupił jeden! - zgromiła go matka - Czy nie zrozumiałeś?
- Owszem - odrzekł chłopiec - ale drugi kupiłem dla ciebie, kiedy będziesz stara.
Tyle przypowieść....
Wpis nie będzie o starości...
Nie będzie też o porcelanie...
Tematem jest - godność.
Zakładamy z całym spokojem duszy, że posiadamy godność. Zakładamy, że ta ma się całkiem dobrze z naszym jestestwem.
Pytanie - czy na pewno?
Ileż to razy powtarza się, że można nas okraść, zdradzić na wszelkie sposoby, ale godności nam nikt nie zabierze.
Pobudka!
Godność można nam odebrać, jak wszystko inne.
Największym złodziejem naszej godności jesteśmy my sami.
Sa różne sposoby autolikwidacji.
Albo koroduje od kupczenia nią na rzecz zysków, nie tylko materialnych.
Więdnie, bo szacunek do siebie samych wysłaliśmy na egzotyczne wakacje. A ta nie zawsze wraca.
Bo przy braku innych satysfakcji życiowych, znajdujemy fun w deprecjonowaniu innych.
Naiwny jest ten, który zaklada, że jego manifestacja braku szacunku odbiera komuś godność. Nic z tych rzeczy.
Taranując drugiego człowieka - własną godność sadzamy na elektrycznym krześle.
Wyrokiem śmierci na naszą godność jest nasz udział w nieprawościach - autorskich, albo życzliwa pomoc nieprawym.
Nawet z Bogiem na ustach - nieprawość zawsze będzie nieprawością.
Doskonale pamiętamy ów napis na klamrach niemieckich żołnierzy.
Nasze klamry są wolne od tekstu - ale usta już nie, czyny już nie.
Ranimy z całą intencją zranienia, ale ranimy też bez takiej intencji...
Jeśli jednak otrzymujemy komunikat, że to kogoś rani, nasza postawa - warto poczynić korektę, by nie fundować kolejnych zranień.
Z latami możemy przypominać elewację budynku ze śladami działań wojennych.
Jednak ten sam gmach naszego jestestwa, możemy wyremontować.
Wyleczyć z dziur po kulach. Nowy tynk, bez pozbycia się dziur - nic nie da.
Pozostanie mniej lub bardziej bolesna pamięć o otrzymaniu kiedyś strzału, lub nawet rykoszetu - ale tak samo krwawimy jak od wycelowanej w nas kuli.
Ale przepracowany ból, proces wybaczenia czyni z nas zdrowy gmach, będący azylem dla nas samych, jak i dla tych, którzy nas kochają.
Przez całe nasze życie spotkamy takich, którzy będą chcieli z nas poczynić ser szwajcarski, jesień średniowiecza.
Trzymając się porównania do gmachu - my nie jesteśmy statycznym budynkiem, martwą tarczą do strzałów.
Mamy możliwość obrony, czy nawet odejścia.
Przypowieść jest adresowana do raniących, by mieli świadomość dewastacji jaką czynią.
Moje zaś do niej rozwinięcie jest adresowane do zranionych, by wiedzieli że trajektoria kuli nie zawsze musi sie na nich kończyć. Ale by mieli też świadomość, że jutro nie musi oznaczać drogi z przeciągami po kulach w naszej duszy.
Zaś blizny to świetny uniwersytet wiedzy jak rozpoznawać snajperów - obu płci - i jak nie zakochiwać się w poligonach.
Jednak o wiele gorzej jest - gdy to my tworzymy katalog dewastacji innych.
W niemieckojęzycznej przysiędze małżeńskiej osoby przyrzekają sobie: lieben, achten und ehren.
Co można przetłumaczyć na: kochać, zważać/uważać na drugą osobę, szanować. Szacunek jest jedną z piękniejszych rzeczy jakie można dać partnerowi.
Dzięki szacunkowi twój partner będzie czuł się przez ciebie doceniony, spełniony. Pięknie jest kochać i być kochanym. Ale nawet najgorętsze uczucie miłości może sprawić drugiej osobie ból, jeżeli związek nie będzie opierał się na szacunku.
Kto nie był dzieckiem, nie potrafi być dorosłym, to słowa, które powiedział Charles Chaplin – człowiek, który od dziecka był sam i nie przeżył beztroski, spokoju i bezpieczeństwa. Nikt go nie zapewniał o miłości i o tym, że niezależnie od tego, co zrobi, zawsze będzie kochany.
Żeby szanować samego siebie trzeba być wiernym swoim wartościom, osądowi, moralność nie może się domagać samopoświęcenia, ofiary z czegoś bardziej cennego na rzecz mniej cennego lub pozbawionego wartości - ofiary ze szczęścia, nie można się poświęcać dla czegoś co jest sprzeczne z naszymi pragnieniami, potrzebami życiowymi, czegoś co ucina nam skrzydła całkowicie przecząc naturalnemu porządkowi rzeczywistości.
Uczciwa zdolność do pielęgnacji godności swej i innych - nie jest oznaką bezsilności lecz wielkim osiągnięciem moralnym i psychologicznym.
Po amputacji chirurgicznej długo utrzymują się bóle fantomowe. Pacjenci czują odjęte członki - choć doskonale wiedzą, że są już poza nimi.
To samo z godnością.
Można ją przelicytować, rozmienić na drobne. Spopielić od płomienia egotyzmu, bo nie miłości.
Handlujemy godnością dla spraw banalnych, miałkich, które w niezrozumieniu prawdziwego sensu życia - nominujemy na istostne.
Potem marzy nam się życie w estetyce porcelanowych emocji, postaw bliskich.
A lądujemy z drewnianym talerzem, którym to chcieliśmy obdarzyć życie innych - bo przecież nie swoje.
Inne tematy w dziale Rozmaitości