Trafiłam na wywiad z Esther Perel, autorką "Inteligencji erotycznej".
Na pytanie - co najbardziej odpala pożądanie, posługuje się ona odpowiedziami ludzi, których spotykała podczas podróży po świecie.
Ich słowa o partnerze:
- kiedy robi coś z pasja;
- kiedy mnie czymś zaskakuje;
- kiedy mnie czymś rozbawia;
- kiedy patrzę jak robi coś dla siebie;
- kiedy wychodzimy z domu.
Czyli wychodzi na to, że pożądanie rodzi nic innego jak - dobrze rozumiany dystans.
Pożądanie potrzebuje przestrzeni, napiecia, dystansu. Erotyzm żywi się tym, co nieprzewidywalne, nieznane.
Ta teza bardzo trafia w moją seksualność.
Bo seks nie ratuje związku, nawet taki, o jakim marzy większość populacji.
Kluczem jest pasja.
Nie ta erotyczna, ale ta życiowa.
Nigdy nie podnieci mnie mężczyzna bez pasji. No nigdy.
Jeśli ma pasję, pomogę mu wtedy wejść w taką strefę seksu, o jakiej istnieniu nawet nie myślał.
I wspomniane dawniej poczucie humoru. Facet legitymujący się takowym ma 10 cm więcej pod pępkiem. Tak z automatu.
Sowicie obdarzony przez naturę malkotent, smutas - może iść swoją drogą i uprawiać ...rękodzieło...
Wilgotnieję od sensownych niespodzianek.
Ale nie od niespodziewanych ciosów.
Erozja pożądania nie spada z nieba.
Bierze się - albo z grzechu zaniechania, albo z iluzji ...że samo jestestwo to wystarczający bodziec erotyczny. O ciosach - nie wspominając...
Tak...
To pasja, smaczny dystans, poczucie humoru wiąże me nadgarstki dla rozkoszy i oddania się, i zmaltretowania własną chucią....partnera...gdyby tylko istniał....
Ktoś kiedyś poradził:
Bądź jak teflon - pozwól by sprawy spływały po tobie. Zrozum, że zawsze będą ludzie zezłoszczeni, chamscy, mający zły dzień.
Nie chcę ubierać się w teflon, w życiową prezerwatywę - by mniej czuć, bo więcej czuć - to jest dopiero życie, a nie jego iluzja.
Ekonomiczno-giełdowa zasada:
Gdy wszyscy wokół mówią, że warto coś kupić, należy to sprzedać - dziwnie realizuje się w mym życiu - i to w totalnym odejściu od rynku finansowego.
Odrzućmy takie pojęcia jak: kupić i sprzedać - zostawiając: wszyscy - ja.
Czy to masowy zachwyt, czy masowe malkontenctwo - mnie tam po prostu nie ma. I nawet w sprawach dotyczących mej branży.
Zostanę jednak przy ważniejszej dla mnie myśli - że mijana przez innych - nie spopielam ich jestestwa, czasem...wręcz przeciwnie. Budzę ze snu....sama zostając w letargu.
Nawet nie nazwę tego jaskółką lepszych dni dla mnie. Okrzepnięci w sławie, popularności - podali mi dłoń, moje marzenie zamienili w fakt. Dotykalny, rzeczywisty, na pewno dający mi radość.
Jednak moja intymna modlitwa nadal trwa.
Żaden sukces, ot świetlik w ciemnym lesie. Ucieszy zmęczoną mrokiem źrenicę, ale rozbyłyśnie kolejny raz już wg własnego kaprysu.
Jest w tym szansa, by wejść na polanę światła, rozpoznać siebie zagubioną w erze niebytu.
Ja gotowa, chętna, choć czasem gorset braku wiary w siebie.
Urodziłam się z genem wiary. Dojrzewał, rozkwitał, karmił się mniejszymi i większymi sukcesami.
Otulam się szalem atencji doświadczanej, takiej ze znakiem wodnym.
A może inaczej.
Nieprawi stają się dla mnie invisible. Tak po prostu, tak ostatecznie. Nigdy się nie narodzili.
Wstyd mój, choć nie ja jestem winna.
Uczynię więc z tego wstydu katedrę z wbitą tam nauką dla samej siebie.
Obrzezać siebie z ufności ?
Nigdy!
Szalupą z toni mych pomyłek - jest dostrzeżona twardość w cięciu, by infekcja nie rozprzestrzeniła się na moje kolejne dni, lata...
Rozglądam się, jestem jeszcze w ciemnym lesie. Na szczęście nawiedza ten mroczny świat mały świetlik. Może będzie ich więcej...
Będę pracować na to, by więcej ich ogrzało mnie incydentalnym, ale jednak światłem.
Ono zawsze jest warte pielęgnacji...
Z jednej strony zadawalamy się etykietą słow, czynów - a przecież ich główny nerw, znak minus lub plus - to często głęboko ukryta intencjonalność.
W tym procesie jesteśmy nadawcami i odbiorcami.
Tylko jak rozpoznać motywacje innych, gdy często nasze są dla nas invisible.
Jedynym GPS-em jest wysoka świadomość siebie. To punkt wyjścia. Dlatego ważny - bo rozumienie mechanizmów co w nas - jest o dziesiątki pięter trudniejsze, od skanu intencji innych.
Tak jak wiadoma sprawa z bohaterem powieści, który nigdy nie będzie mądrzejszy od autora, który powołał go do życia. Może być głupszy - ale nigdy mądrzejszy.
Dlatego optyka wglądu w siebie jest zawężona wobec możliwości dokonania tego wobec bliźnich.
Nie tylko lubię, ale wręcz uwielbiam - gdy ktoś ujawnia jak mnie odbiera.
Nie spinam się przed potencjalną krytyką - co więcej, ona bardziej do mnie przemawia.
Ale i tu czujność wobec intencjalności - musi być stale odpalona.
Prawda innych o nas - nie wymaga życzliwości wobec nas, ale nieżyczliwość zdecydowanie ruguje prawdę. Stronniczość to kat sensu, wiarygodności.
Ktoś kiedyś powiedział, że gniew jest owocem lęku i niepewności. Nie ma konkretnego powodu, faktu, by zakwitł gniew. Ale już sama niepewność jest jak warunki szklarniane dla chwastu gniewu.
A gdyby tak odejść od nominacji wszystkich dusz jako złowrogich bytów.
A gdyby tak założyć - że słowo oznacza fakt, a nie jest odwrotnością intencji własciwej.
Wybrałam model spaceru po życiu - z ufnością - ale i bez czyraka naiwności.
Wiele razy mnie pytano, czy nie mnoży ma ufność siniaków na duszy.
Otóż nie.
Nie boli mnie wstępna ma ufność, która musiała odejść, bo taki czy inny dowód dotyczący gwałtu na niej.
Biorę to w rachubę i wciąż komfort, że bazowa ufność nie skorodowała wobec takich wywrotek.
Wielu potrzebuje czasu, by obdarować ufnością.
Ze mną jest tak, że pierwotną ufność można mi jedynie odebrać.
Tak jestem skrojona i krojczy mnie - sensownie to ustawił.
Nie napinam się widząc nowe twarze. Choć mogą stanowić uwerturę i do dobrego przymierza, jak i uwerturę do symfonii bólu rozczarowania.
Ufność jest jak szal chroniący przed igiełkami mrozu. A szal ten jest niczym innym jak sposobem. Jeśli sposób jest kojący - agonia celu nie zgasi przyjemności dni na trakcie do stacji założonej.
Anything...
Little Wing moich myśli. Nie z Jimmy Hendrix'em. Tym razem rozbrzmiewa koncertowa wersja w wykonaniu The Corrs.
Tańczę obok mistrza Michaela Flatley'a...
Siła jego ud, precyzja stóp, wytrzymałość oddana pasji, zrodzona z pasji. Wbija w ziemię prawdę o miłości. Może ona obudzona urodzi nowy, gorejący krzew uczucia...
Lord of the Dance....opowiada ciałem o miłości.
To mój z nim seks. Nie musi mnie dotykać. Nie musi rzucać ubrania na podłogę. Wszedł we mnie poezją rytmu, w którym jest jego seksualny profesjonalizm.
O tak....każdy profesjonalizm sprawia, że wilgotnieję. Lubię gdy mężczyzna wie więcej i potrafi więcej niż ja. Jego pot i moje łzy...krople rozkoszy ... to nowe wino.
Kiedyś je spiję z torsu innego. To będzię sacrum. Nasienie wzruszenia tamtego spijane z ciała już innego. I moja cicha podróż spragnionych ust za każdą kroplą...i jego słowa...
It's all right, It's all right,
Take anything you want from me...
Anything.
Inne tematy w dziale Rozmaitości