Pragnę w życiu spotykać, poznawać ludzi - podobnie skrojonych, jak bohater filmu "K-Pax".
Móc pogadać z Kevinem Spacey to wielka gratka, ale nie o tym myślę.
Gdy wchodził na ekrany naszych kin w 2002 roku anonsowano go tymi słowami:
Odpowiedzi na pytania.
Zmień sposób patrzenia na siebie.
Zmień sposób patrzenia na innych.
Zmień sposób patrzenia na świat.
Tylko dziwnie się stało, że ten obraz wpisał się idealnie w moje widzenia świata, ludzi i siebie.
Ekonomia słowa, ważenie słowa, wartość słowa.
Pięknie sfilmowana opowieść, cudownie... opowiedziana.
Tło muzyczne uzupełnia niecodzienny klimat, codziennych zdarzeń. Bo nie jest to sf story.
Narracja dotyczy życia tutaj, na naszej planecie. Dotyczy relacji międzyludzkich, jak łatwo je zniszczyć, jak łatwo spartaczyć nawet to, co świetnie do siebie pasuje. Co jest rokujące.
Jeff Bridges w roli psychoterapeuty przekornie pyta bohatera, czy może zwiedzić K-Pax? Kevin odpowiada mu:
- Musisz zwiedzić najpierw swój własny świat, swoje życie.
Czyli umierające już drugie małżeństwo, utraconą więź z dorosłym synem.
Ten film jest dla mnie przypowieścią o miłości, empatii, wartości słowa.
Bohater - od pierwszych kadrów filmu - zdiagnozowany - jako niegroźny idiota - wydobywa z niebytu - nie tylko pacjentów sanatorium dla zdenerwowanych - w którym i jego zamknięto. Ale wskrzesza do życia samego terapeutę.
Czyni to nienachalnie, nie gwałci intymnego świata innych, nie mędrkuje. Cudownie wolny od protekcjonalizmu i bufonady.
W ekonomii słowa, bliskiej gatunkowo formie aforystycznej - pokazuje wyjście z trudnej sytuacji.
I znakomita scena, w której zostaje poddany konfrontacji ze specjalistami astronomii.
Najlepsze zaczyna się w ok 5 minucie...
I drugi film...Szósty zmysł...
Dla mnie miernikiem dobrego kina jest fakt, że uwierzyłam w story. Że nie czuję ekipy pracującej w strefie invisible dla widza.
Dobry scenariusz to taki, którego kolejne strony mnie zaskakują. Nudzę się, gdy nie znając wcześniej obrazu, nawet wiem jaka za chwile padnie kwestia, w jakim sztampowym kierunku potoczą się losy bohaterow.
Tutaj - nie dość, że uwierzyłam, to udało się mnie zaskoczyć. Po pierwszym oglądnięciu pomyślałam -spokojnie kolego, sprawdzimy czy są jakieś niekonsekwencje.
Bo często zdarzało się tak, że reżyser funduje zaskakujący finał opowieści, ale potem okazuje się, że kilku pułapek nie udało mu się ominąć. Że zburzył logikę prowadzenia linii fabuły.
Tak więc odpaliłam ponownie film/DVD/....i szacunek. Nie potknął się, nie oszukał widza prostymi manipulacjami.
To jedna z wartości tego filmu.
Kolejna - to gra tego chłopca - scena szpitalna - majstersztyk.
Moment zdradzania tajemnicy i kiedy już zna się finał - dodatkowy element grozy emocjonalnej, iż teraputa nie pojął, iż mały pacjent mówi też o nim.
Od strony warsztatowej trudno zagrać aktorowi ową niewiedzę, gdy zna całość scenariusza. Bruce Willis doskonale poradził sobie z tym zadaniem aktorskim, choć chłopak i tak był lepszy o niebo od niego.
Andrzej Zwaniecki w " Machinie" napisał: Kreacja młodego Osmenta zaś przebija wszystko, co dotąd udało się osiągnąć dziecięcym aktorom.
Mała symulacja.
Gdyby zdarzyło nam się widzieć zmarłych, ilu by to ujawniło, bez lęku że zacznie się pukanie w czoło przez odbiorców tego zwierzenia?
W filmie mamy wyższe piętro - chłopiec zwierza się, że widzi zmarłych - też z odległych epok - mężczyźnie, który też nie żyje - ale nie jest tego świadomy.
Skłamałabym mówiąc, że adekwatnie przeżyłam ten moment. Nie miałam na to szans, dzięki świetnemu scenariuszowi.
Dopiero gdy zna się finał - i wraca się potem do zwierzenia chłopca - ciary takie, że na gęsiej skórce można wieszać ozdoby choinkowe:-)
Sam film jest opowieścią o udręce wrażliwości. I co ważne - w filmie próby walki z wrażliwością kończą się fiaskiem - obiera się więc inny kierunek. Należy ją oswoić i sprawić, by dzięki niej się uwolnić, i by stała się drogą do spokoju wewnętrznego. By wyrugować lęki i blokady.
A ja?
I see dead people...
Są to ludzie z wysoką dynamiką życia, z zaplanowanym każdym detalem na jutro - a jednak są martwi. Wakacje w egzotycznych miejscach - a podsumowanie - nuda...
Co dziwne, znam też takich, ktorzy czują się martwi - a są przypowieścia o istocie czucia, rozumienia, są definicją życia... Ich wrażliwość - dobrze rozumiana - to kwintesencja czucia.
O Tobie mówię...
Także o Tobie...
Inne tematy w dziale Rozmaitości