Los obłaskawia uśmiechem, niespodziankami, ale i bólem, bezradnością.
Modlitwa dziękczynna w splocie warkocza - z modlitwą błagalną, bo coś....
Nie dziwi nic.
Rytualny taniec słońca - odbywa się nawet wtedy, gdy ołowiane niebo.
I właśnie dzisiaj, pod sinym niebem - w drodze, bo coś - zatopiona w myślach - nie rozpoznałam.
Nawet wyraźne gesty z daleka pominęłam, bo przecież nie do mnie....
No i spadła na mnie męska reprymenda:
- No nie poznaje mnie, nic a nic!!!!
Podniosłam głowę, bo o wiele wyższy ode mnie - i uśmiechem daję znać - teraz już tak!
Nie poznałam, bo oddana myślom.
Nie poznałam, bo witał się z oddali.
Nie poznałam, bo wyraźnie schudł.
Nie poznałam, bo puchowa kurtka, a na głowie bejsbolówka.
Na powitanie zamknął mnie w ramionach żelaznym uściskiem.
Nasza 7 letnia znajomość to historia pełna cichej, ale szczerej atencji.
To jego męska pomoc, gdy awaria u mnie.
To dialogi o najtrudniejszych sprawach. Bez ważenia słów i wątków.
To jego nienachalne wsparcie, gdy tsunami w mej biografii.
Znajomi widzieli w nas parę. Nigdy nie byliśmy razem - choć jest to bardzo smaczna, dobra znajomość. On żonaty, więc wzajemna sympatia to maksimum. Wystarczające.
I dzisiaj mówi do mnie z dumą w głosie:
- Urodziła mi się córka!
Tym razem moja reprymenda:
- I nic nie mówisz!?!
Pogratulowałam, zapytałam o datę, imię...
Jest to stosunkowo późne ojcostwo - ale pierworodna - więc tym bardziej cudowny dar Niebios.
Bardzo śpieszył się - zapalone auto mruczało niepodal.
Tym bardziej wzruszył mnie fakt, że znalazł chwilę, by podzielić się nowiną, przywitać się.
Podkreślił na pożegnanie, że pamięta o mym zaproszeniu - ma obejrzeć moje nowe mieszkanie.
Zrozumiałam, dlaczego nie miał do tej pory czasu, możliwości.
Pamiętam jak kilka lat temu dezerterowałam z imprezy sąsiedzkiej, bo nadciągała ogromna burza.
I jakby kalka dzisiejszego spotkania. Nie rozpoznałam go nocą - pomimo iluminacji nieba. Ale dziwiły mnie szeroko otwarte ramiona faceta z vis a vis, jak u rodzica czekającego na biegnące maleństwo.
Był z żoną - pierwszy raz miałam okazję ją poznać.
Pomyślałam wtedy - to dobry, dojrzały uczuciowo związek, jeśli mąż - tak radośnie i spontanicznie - może powitać koleżankę.
Bo i ona wobec mnie była ciepła, serdeczna. Żadnych dąsów, min etc.
I jak to jest?
Nie moje życie, a ich - a wiadomość o dziecku - niesie mnie przez kolejne godziny w nieskrywanej radości.
Nowe życie rozświetla - nawet tych co obok.
Ale rozświetla też fakt, że witana jestem tak szczerze, z prawdziwością gestów, atencji i szacunku.
To wiele dla mnie znaczy.
Uśmiech losu w czyjejś biografii - refleksem rozświetla niebo w innej biografii.
Na tym polega uroda życia.
Na tym polega piękno i wartość drugiego człowieka.
Inne tematy w dziale Rozmaitości