Według autora Społeczeństwa spektaklu, Guy Deborda, struktury współczesnego świata cywilizacji technicznej zmuszają ludzi do udziału w nieskończonym przedstawieniu, w którym towar odgrywa główną rolę.
Aby odegrać w tej wiecznej tragifarsie swoje epizody, ludzie muszą zrezygnować z własnego pomysłu na dramaturgię życia, muszą porzucić prawdę swojej roli dla kostiumów, w które je przebiera wielki mechanizm.
Rodząc się - opuszczamy biologię łona matki, by wejść w łono cywilizacji szeroko rozumianej.
Porodówka jest cywilizacyjnie przygotowana na nasz pierwszy krzyk, albo jego brak - inkubatory.
My - z latami - musimy budować symbiozę z cywilizacją.
Cywilizacja nie jest pojerotywem.
Ale może nim być.
Mężczyzna, który powie:
- Nie jestem w stanie zaufać istocie, która krwawi 5 dni i nie umiera... - neguje prawdę biologizmu na rzecz odhumanizowanych realiów - przypominających bohaterów z komputerowych gier.
W nich kobiety nie mają menstruacji, zabity wróg ma kilka żyć - sprawnie zdobytych dzięki kodom.
Nie dziwi fakt, że gry komputerowe są towarem - bo są.
Tylko, że gracz z latami staje się mentalnym towarem.
Przecież on jest bohaterem, bogiem, demiurgiem na kolejnych poziomach gry.
Skrajnym przypadkiem była informacja w światowych newsach, że dziecko wyskoczyło z okna, bo bohater gry komputerowej spokojnie latał i przeżywał te peregrynacje.
Umysł dorosłego gracza też nie jest bezpieczny. Oczywiście nie stanie ufnie na parapecie, ale stylistyka idealnie skrojonych postaci, nieograniczone ich możliwości - rozciągają jak gumę jaźń gracza - zacierając subtelne granice pomiędzy wartością a jej brakiem.
Tak bardzo obawiamy się manipulacji wszelakiej. Spodziewamy się jej ze strony istot żywych.
Ale towar - już sam przedmiot - też ma te możliwości.
Muzea przypominają smutną prawdę, że jesteśmy jedynie epizodem w życiu przedmiotów.
Moja banalna szczotka do włosów - przeżyje mnie na pewno - nawet jeśli w oceanie śmieci.
Tego nie zmienimy.
Jednak w ramach danego nam epizodu na osi diachronii - można uratować hierarchię: Ja - a potem świat nieożywiony.
Jakże często mamy do czynienia z rewersem tej kolejności, łudząc się - że jesteśmy piętro wyżej od kultu materii.
Te z najszpetniejszych emocji: zazdrość, zawiść, nawet życzenie śmierci - dotyczą nie poziomu szczęścia drugiego bliźniego, ale jego statusu materialnego.
I paradoks - bywa, że wysoka stopa życiowa nie odhumanizuje bogatego - ale zawiść tych, co obok niego - poczyni z nich karły mentalne.
Bogactwo nie jest gwarantem szczęścia, tak jak bieda - nieszczęścia.
Ale niżej sytuowany materialnie dokarmi swoje poczucie porażki życiowej - zestawiając swe dokonania z tymi, co sprawniej, skuteczniej.
Bogactwo zdobyte bez grzechu nieprawości - nie może być klasyfikowane jako przewinienie wobec tych, co mniej. A taka krzywa aksjologia często ma miejsce.
Naiwnością byłoby stwierdzić, że szeregi społeczeństwa spektaklu zasilają jedynie majętni.
Nic bardziej mylnego.
Cywilizacyjnym towarem mogą być bardzo ubodzy.
To nie skala majatku decyduje, czy jesteśmy sobą, czy lennikami religii posiadania.
Zakochani w posiadaniu - mają apetyt na zawłaszczanie także żywych bytów.
Od partnerów, po zwierzęta domowe.
Daleko szukać - w mej klatce mieszka pani, którą czeka sprawa sądowa za złe traktowanie pupila.
Moi nowi sąsiedzi - bo świeży budynek - zaniepokojeni jej postawą, zgłosili sprawę na policję.
Znęcanie się nad psem to tylko jeden z elementów mocno pofalowanej osobowości tej kobiety.
Ciągle z nienawiścią w oczach, zacięte usta w pogardzie dla każdego etc.
Sięgam po ten przykład, bo nie jest tak, że świat towarów ma taką niezwykłą moc uwodzenia, deprawowania ...wyjaławiania duszy.
To dusze jałowe są najczęstszymi klientami Domu Uciech z gadżetami.
Towar jako proteza wobec mentalnej pustki.
I zaspakaja tak jak dziwka - szybko, mechanicznie, z kuponem w portfelu.
Dojmujący smutek po ejakulacji nabycia - zniesmacza, ale jednocześnie chce się possać pierś silniejszego bodźca. To naturalna eskalacja.
Gdy w czyimś życiu towar odgrywa główną rolę, on będzie towarem dla bliskich, a bliscy dla niego.
Atrapa więzi realizuje się wtedy na zasadzie wymiany.
Handlu, w którym małżeński seks też jest towarem.
Cywlizacja nie jest pejoratywem, do chwili - gdy własnego człowieczeństwa nie przelicytujemy na giełdzie towarów.
Zainfekowani merkantylizmem, choćby nie wiem jak majętni - są szalenie ubodzy.
Nie przeżywają wzruszeń, a jedynie krótką ekscytację aktem nabycia.
Drugi człowiek jest dla takich invisible, jeśli jego przydatność równa się zeru.
Własna latorośl zaskuje faktem, że jeszcze chwilę temu plątała się raczkując, a teraz zabiera kluczyki od samochodu.
Okres pomiędzy - przeoczony...pominięty...
I tylko martwa konstatacja: ależ te dzieci szybko rosną...
Jednak, gdy dorosłe dziecko już ma własne kluczyki, taki rodzic zostaje w niebycie jego potrzeb emocjonalnych.Spłaca w ten sposób dług ...pominięcia...
Tragifarsa spektaklu towaru - nie jest ani oczywistością, ani koniecznością, ani wyrokiem - wobec którego, nie mamy nic do powiedzenia.
Inwestowanie we własny kapitał człowieczenstwa nie oznacza bankructwa materialnego, choć może nie dać takich wyników, jak w chwili - gdy człowieczeństwo żegnamy na rzecz kopulacji z materią.
Rosnąca lista posiadania jest surogatem pomysłu na siebie.
Bo nie jest łatwo osadzić siebie w sensie dni nam danych.
Ani trudna sytuacja materialna, ani bogactwo nie usprawiedliwiają zdrady wobec siebie.
Owodnia cywilizacji jest oczywistością. Bez startowego znaku: in minus lub in plus.
Jednak rodzimy się dla nas samych, nie dla spektaklu materii.
Inne tematy w dziale Rozmaitości