Wielokrotnie pytana o to, co cenię w mężczyznach, jaki rys osobowości najbardziej mnie uwodzi - kreślę szkic mego apetytu na męskość...
Że jeśli mężczyzna to...jego:
- Błyskotliwość, precyzja myślenia, poczucie humoru, wielkiej klasy ironia, logika, klarowność, szacunek i do rozmówcy, i do tych, o których mówi. Jego się nie tylko słucha, ale chcąc nie chcąc, podejmuje z nim dialog.
Coraz rzadziej zdarza się spotkać kogoś takiego. Kto mówi, pobudzając do myślenia. Nie plotkuje, ale opowiada historie.
- Jest tu i teraz, a jednocześnie wyprzedza cię o trzy kroki.
- Nie zostawia obojętnym, bo na obojętność szkoda czasu.
- Z kim nie można się doczekać kolejnego spotkania właśnie dlatego, że tak dużo siebie daje.
- Kto chętnie flirtuje z obcymi światami, ale nimi nie nasiąka, nie traci ostrości spojrzenia ani siebie.
- Zachowuje dietę od luksusu, mimo że przebywa wśród ludzi, dla których to jedyna dieta, na jaką nigdy by się nie zdecydowali.
Mogłabym powiedzieć - to moje słowa - choć powyżej to cytat. Jednak ci, którzy mnie znają od lat osobiście i czytają tego bloga - wiedzą, że to kalka mego wyznania a propos mężczyzny skrojonego na mnie.
Powyższe wyliczenia traktuję zawsze jako przęsła charakterologiczne - bo reszta ma już mniejsze znaczenie - choć owa reszta to też spory ładunek osobowościowy.
Cytat dotyczy Jerzego Kosińskiego.
Nie chcę pisać o jego warsztacie pisarskim.
Nie chcę też pisać o dramatycznych okolicznościach jego śmierci.
Jestem po lekturze artykułu Joanny Rachoń: Jerzy Kosiński: more than life.
Kilka fragmentów:
Dwa miesiące po ślubie niewierzący w miłość Kosiński zakochał się po uszy w Urszuli Dudziak.
Stała się najważniejsza. W czasie mniej lub bardziej oficjalnych spotkań potrafił powiedzieć: "Przepraszam, za pięć minut muszę wyjść. Nie chcę się spóźnić do Uli". Spędzał z nią i jej córkami coraz więcej czasu.
– Kiki musiała czuć się zawiedziona i zaniepokojona – mówi Wojciech Fibak.
– Dotąd myślała, że jest najważniejszą kobietą w jego życiu. Mimo, a może właśnie dlatego, że ta relacja była całkowicie pozbawiona erotyzmu.
A tu nagle pojawiło się takie uczucie do Uli. (...)
Nie było łatwo nikomu z tej trójki. Ula spotkała Kosińskiego niedługo po tym, jak zostawił ją Michał Urbaniak.
– Przez Jurka ja się bardzo zmieniłam – mówi. – Czułam, że ta znajomość mnie uzdrawia. Na wielu płaszczyznach. Ja zawsze przed nim myślałam o sobie jak o jakiejś szkaradzie. Na scenę wychodziłam zasłonięta włosami, musiałam zacząć śpiewać, żeby uzasadnić swoją obecność. To był czas, kiedy potrafiła iść ulicą za przypadkową piękną dziewczyną i przyglądać się spojrzeniom ludzi, którzy patrzyli na tamtą. Niekoniecznie mężczyzn. A potem wyobrażała sobie, że tak samo patrzą na nią.
– Jurek się na mnie zapatrzył. Z tego zapatrzenia on widział mnie zupełnie inaczej niż inni – Urszula Dudziak patrzy mi w oczy, jakby sprawdzała, czy rozumiem, o czym mówi.
Chyba rozumiem. Czy nie na tym polega zakochanie? Cytując Chandlera, Jerzy powtarzał jej: "Ja jestem ledwie pierwszorzędnym drugorzędnym pisarzem" i dodawał zaraz: "A ty jesteś geniuszem".
– Czułam, że przy nim rozkwitam. Podświadomie czułam, że on we mnie odkrywa to, co we mnie wprawdzie było, tylko ja o tym nie wiedziałam. I że bez niego nigdy bym się nie dowiedziała.
Czy nie to stanowi o sile spotkania kobiety i mężczyzny? Że ona nie chce przestać się zmieniać, ale do tego potrzebuje głosu, spojrzenia, stanowczości tego, a nie innego mężczyzny. I że on rośnie, widząc, jak ona pięknieje pod jego dotykiem. Nie trzeba mi dłużej wyjaśniać, co znaczy, kiedy Ula mówi, że ten związek to było "piekło i niebo". Miał taką intensywność, że nie było stanów pośrednich. Dla niego też.
Zastanawiające jest, że wszyscy, z którymi rozmawiam, pamiętają Kiki wyłącznie w kontekście Kosińskiego. Że była elokwentna, inteligentna, na poziomie i bardzo oddana, wręcz posłuszna. Że wykonywała wszystkie jego polecenia. Cała była nastawiona na niego. Jakby to jego życie było sensem jej istnienia. Wszystko notowała, zawsze była pod ręką, na przyjęciu, zanim ktoś się zbliżył, ona podpowiadała mu, z kim będzie rozmawiał, bez przerwy robiła zdjęcia.
W rozmowie z Johnem Taylorem Kiki von Fraunhofer powiedziała: "Jerzy zrobił to, co zrobić musiał. Czuł, jakby wszystkie drzwi zostały zamknięte". Może to zbyt śmiałe, ale aż chce się zapytać: chyba nie przed nim?
W jednym ze swoich tutaj tekstów napisałam: bo ludzie spotykają się albo za późno, albo za wcześnie, rzadko w optymalnym dla siebie czasie.
Historia miłosna Kosińskiego dokumentuje tę prawdę.
Kilka dekad żył z kobietą, by zaraz po ślubie zakochać się w innej. Jednak nie było to szybkie, samcze odkochanie się w żonie. Nigdy jej nie kochał, asystowała jego życiu. Jak relacjonują ich przyjaciele, w ogóle nie było tam erotyzmu. Po prostu po tylu latach razem, a nie kochał nikogo - postanowili zalegalizować związek.
Ktoś powie - gdyby data ślubu była za 3 miesiace...
Ale życie to nie bajka - szansa na szczęście drwi z nas, z miejsca życia, w którym akurat jesteśmy.
Ten fragment z życia Kosińskiego to tylko przykład dla szerszej refleksji.
I nie jest tak, że otwierająca te wpis charakterystyka pisarza ma mnie uspokoić, że tacy też się rodzą, istnieją.
Bo ja to doskonale wiem.
Tacy mężczyzni nie są cudem, choć są zbawieniem dla takich kobiet jak ja.
Nie kalka biografii Kosińskiego - ale podobna wyrazistość, owa bystrość, owa precyzja myślenia - wieloletni jego cynizm w credo - że miłość nie istnieje, by ostatecznie - jej doświadczyć.
Żaden ideał, bo nie o doskonałość chodzi.
Nie chodzi też o to, by wyśnić takiego mężczyznę.
Oniryczne propozycje są uboższe od potencjału tak skrojonego pana.
Ten wpis nie jest moim hołdem dla Kosińskiego.
Inne tematy w dziale Rozmaitości