Pociecha jest balsamem na głęboką ranę. Jest oazą w bezkresnej pustyni. Pociecha jest jak łagodząca dłoń na twojej skroni. Pociecha jest niczym bliska, przyjazna twarz. To obecność kogoś, kto rozumie twoje łzy, przysłuchuje się twojemu utrudzonemu sercu, w smutku i nieszczęściu pozostaje przy tobie i pomaga dojrzeć parę gwiazd. Phil Bosmans
Nie chcę pisać o powieści Marii Koncewiczowej, ani też o książce Grażyny Borkowskiej "Cudzoziemki. Studia o polskiej prozie kobiecej (1845-1914)".
Cudzoziemki jako kobiety, mieszkające w swoim kraju, w swoich rodzinach, w swoim domu.
Często wybór mężczyzny wiąże się z migracją zarobkową kobiety, choć wciąż na polskiej ziemi, ze swoim rodakiem. Kładą na ladzie życia swoją wolność, energię, płodność i desperację. Z musu stosują dumping, by inna nie położyła atrakcyjniejszej oferty.
Ale to skrajne wypadki.
Bo może się zacząć od wielkiej miłości, dobrze przemyślanego wyboru bez kasy fiskalnej w oczach. Ale po latach ona czuje się jak cudzoziemką we własnym domu, przy swoim kochanku. Jej zdanie przestaje mieć własną wagę, jej plany sygnowane zostają terminem "fanaberie", jej ciało już nie należy do niej, bo dawniej zakochany mężczyzna z czasem zamienił się w sutenera własnej przyjemności.
Trudno ustalić konkretną datę tych zmian, bo i one nadchodziły etapami. Makijaż jej potrzeb nakładała sprawna dłoń opiekuna, który oszpacał ją sądząc, że podnosi walory jej poczucia własnej wartości.Wygnana z kraju własnych wyborów, dawnej miłości, wygnana z własnego ciała, z własnego ja.
Cudzoziemką można się stać na własne życzenie bez ingerencji innych. Kobieta żegna się ze swym światem już na banalnej płaszczyźnie mówienia "tak", gdy wewnętrznie cała pulsuje od słowa "nie".
Gdy jednym gestem gasi siebie, by przyjąć role nie swoją. Gdy jak mantrę powtarza słowa innych, czyniąc z niej swoją modlitwę. Gdy krzyczy całą sobą o swej niezależności, odporności na nurty i blichtr cekinowanych emocji - a tak naprawdę wciska się w suknię prawd nieswoich.
Cudzoziemka to kobieta, która sosem szyderstwa obleje fakt, a im więcej mdłej mazi - tym jawniej widać prawdę jej odczuć. Cudzoziemki, gdy zobaczą uśmiech na innej twarzy, przypomną od razu, śpiesznie, z oddaniem przypominającym przyjacielskie słowo, że nie ma co się śmiać.
Gdy trafią na chwilę szczęścią bliźnich - wykażą błąd w budowaniu takich emocji, proponując coś, co wali się w prostej i bardzo logicznej ocenie. Dlaczego? Jest tylko jedna prosta odpowiedź. Szczęśliwi nie "prostują" szczęścią innych, nie bawią się w usłużną korektę.
Zamknięte w ubogim świecie nienawiści, gdzie skrępowane stopy szczerości krwawią. Ale ból przegrywa z chęcią wyuczenia się scenariusza napisanego dla suflera.
Niestety łatwiej być cudzoziemką, niż prawowitą obywatelką swego świata. Często trudniej naszkicować własne emocje, suwerenne zdanie, niż przyjąć wygodny rytm pieśni z nie swojej bajki.
A jeśli już świadomie ją zasymilować, to warto wybić momentę ze swoim wizerunkiem i puścić ją w obieg przynależności oficjalnej.
Jakże często mężczyzna pokochany chce wykraść paszport, dokumentujący przynależność kobiety do samej siebie. Kobieta wyrywa mu z dłoni - a to mnoży rany.
Bo czymże jest oddech, gdy nie swój tlen wypełnia płuca? Czymże jest atut seksu w każdej zapragnionej chwili, gdy partner dotyka ciała, ale już nie jej duszy? Czymże jest smakowanie kolejnych dni, jeśli dokonano transplantacji czytnika zmysłów na dekoder innej osoby?
Cudzoziemki wypierają w zdrowym odruchu cierpienie, akceptując nowy wymiar ich bytu, jako rzecz naturalną i konieczną. A jeśli już cierpienie wypełni pierś, to jest już ono zdecydowanie z przeceny. Cierpienie z przeceny jest bardzo kosztowne.
Dumping samej siebie - czy wobec partnera, czy bez patronatu innych - prowadzi do jednej konkluzji: dumping siebie wystawia najwyższe rachunki.
Może łatwiej być cudzoziemką...
Ja wolę zostać na własnej ziemi.
Inne tematy w dziale Rozmaitości