„ Ale ja, zanim będę mógł żyć w zgodzie z innymi ludźmi, przede wszystkim muszę żyć w zgodzie z sobą samym. Jedyna rzecz, jaka nie podlega przegłosowaniu przez większość, to sumienie człowieka.”
Nelle Harper Lee
“Letting go doesn't mean that you don't care about someone anymore. It's just realizing that the only person you really have control over is yourself.”
Deborah Reber
Dwie myśli. Niby mówiące o różnych aspektach - ale z jednym wektorem - do siebie.
Spójność wewnętrzna jest jak morska latarnia na klifie.
Nas samych chroni przed sztormem, uderzeniami wiatru okoliczności. Ale jest też miarodajnym azymutem dla innych. Bo cokolwiek pod banderą spójności - jesteśmy czytelni, wiarygodni.
Walor spójności wymaga niełatwego wglądu w samych siebie. Bez antraktów, bez samooszukiwania siebie.
Męczące? Na pewno trudne....ale o wiele łatwiejsze od noszenia na sobie kilogramów autokreacji - czy to na potrzebę relacji interpersonalnych, czy tak w ogóle dla świata. Z tzw "ostrożności procesowej".
Bywa, że odchodzimy od siebie, od prawdy co w nas. Mniej lub bardziej świadomie - ale jednak. To nie grzech...To naturalny element procesu i poszukiwania siebie w sobie, ale i przymiarki z dystansem wobec siebie. Pytanie - na jak długo?
Czym innym jest programowy fałsz.
Zakłamanie ma specyficzny zapach, który przebije się przez markowe pozy autentyzmu.
Dyfuzja silniejsza od wybranej roli.
Spośród całego pakietu ludzkich wad i słabości - zakłamanie dyskfalifikuje od startu. Bo detonuje wszystko - czy strefę zawodową, czy więzi międzyludzkie.
Ludzie nie kłamią, bo tak bardzo chcą kopulacji z fałszem. Klamią, bo zakładają, że ze swoją prawdą nie mają szans.
Klamią, bo najzwyczajniej nie znają swej prawdy.
Nasiąkają prawdami innych i te wystarczą. Jeszcze tylko wykuć na pamięć... i nie pomylić fraz.
Za chwilę obce wdrukowania staną się osoczem - ten rodzaj ciała obcego z czasem prowadzi do zatoru w arteriach życia - ale to potem. Teraz wygodna podróż na nie swoim paszporcie.
Nieczynne światło latarni w nas to nie tylko rozbite okręty intencji innych, ale to nasze życie po omacku - bo przypadkowe świece z dna szuflady mają krótki żywot.
Nie rozświetlimy ciemnością innych, nie oświetlimy traktu do nas dla tych, którzy potrafią nachylić się nad drugim człowiekiem.
I jeśli zapytać o fundament takiej latarni autentyzmu, spójności - to będzie zawierać się w terminie POTRAFIĘ, a nie w roszczeniowym CHCĘ.
Bo milość to zdolność. Bez owej zdolności pomykamy po wszystkich piętrach farsy miłości.
Wielu odchodzi od swego autentyzmu - bo nadzy są bardziej narażeni na obrażenia, siniaki na duszy.
Zakłamanych chroni gipsowy gorset absencji siebie w sobie.
Dlatego, gdy rozpoznaję na horyzoncie mruganie latarni czyjegoś autentyzmu - jest to święto. Prawdziwe, rzadkie święto. Latarnia nie niesie obietnicy, nie jest gwarantem pieszczoty naszych oczekiwań. Parametry światła autentyzmu innych nie muszą być podobne do naszych.
Ale to inne światło skutecznie chroni przed rozbiciem się o szpetny fałsz.
Sumienia sfilcowane od uczciwego ich używania.
Czyste, nienaruszone, takie z metką - zatopią w oceanie podłości.
Moje źrenice kochają spotkania ze światłem.
Nawet epizodyczne - na styku fal przypadku.
Inne tematy w dziale Rozmaitości