Zawsze miałam do niego słabość. Tu nawet nie chodzi o bohaterów, w których się wcielał. Bo zaliczył rewelacyjne kreacje, jak i położył rolę...
Nawet tembr głosu trudno zaliczyć do szalenie męskiego.
No ale, coś facet ma w sobie.
Zawsze czymś emanował - czymś zdecydowanie poza opanowanym scenariuszem, charakteryzacją etc.
W maju ukaże się w Polsce jego książka "Koleś i mistrz zen."
Anonsowana jest odpryskami jego refleksji o miłości, lęku przed nią...I fajna rzecz...
Gdy poznał swoją życiową miłość - ona akurat miała złamany, zmasakrowany nos.
Defekt czasowy - ale mocno zmieniający aparycję.
Jednak nie dla urody zakochał się.
Walnęło go tak, że aż się przeraził.
Prawda, że norma?!?;o)
Już wtedy był gwiazdą kina, fanek bez liku - a tu go szarpnęło na amen.
Kiedy jeszcze mocował się z pytaniem, czy ją kocha, czy o tę kobietę chodzi...wziął ją na koleżeńskie - jeszcze wtedy - oglądanie wystawionej do sprzedaży posiadłości.
I kiedy tak sobie oglądali - jego jaźń bombardowały słowa: "To jest twoja żona, ta kobieta będzie twoją żoną".
Spokojnie, wtedy jeszcze bardziej się przeraził.
Balansował między właściwie pewnością, że ona, ale i miłością samczej wolności.
Jednak postawił na nią.
Za co? Za autentyzm.
I już wiem dlaczego ten facet od dekad był mi bliski...
Też mam ostrą fiksację na punkcie autentyzmu.
Niech będzie szorstki, z tatuażami męskich blizn doświadczeń, nieogolony, waleczny, przegrany.... cierpki. Ale autentyzm.
Jego autorska definicja wyboru miłosnego:....Zamykasz jedne drzwi - do wszystkich kobiet świata, ale otwierasz drugie, a za nimi jest długi korytarz.
W których ciągnie się mnóstwo innych drzwi - także te z głęboką intymnością ich dwojga, budowania bliskości, otwierania serca. Bez lęku, jakże ufnie...
Będę szukać jego książki...
Scena, którą kocham od lat - kiedy Jeff Bridges uwalnia kobietę z poczucia winy i lęków. Poezja...
Inne tematy w dziale Kultura