ladynoprofit ladynoprofit
291
BLOG

Bycie talibem...

ladynoprofit ladynoprofit Kultura Obserwuj notkę 2

Zanim moja refleksja - oddam głos jemu. Polecam też zamykający wpis clip.

Melancholię da się odkupić tworzeniem. Poza tym pomaga mi samokontrola, rodzaj silnej homeostazy, którą mam. Kiedy się coś niebezpiecznie przechyla, uruchamia się we mnie mechanizm równoważenia - mówi pisarz Marek Bieńczyk.

Marek Bieńczyk - Prozaik, eseista, tłumacz Kundery i Ciorana, historyk literatury w Instytucie Badan Literackich PAN. Jest członkiem International Federation of Wine and Spirits Journalists and Writers (F.I.J.E.V.) i współautorem pierwszego polskiego przewodnika enologicznego „Wina Europy”. W 2012 roku otrzymał Nagrode Literacka Nike za esej „Ksiazka twarzy”.

 

Jak radzi sobie z melancholią?

Pisaniem głównie. Stara prawda czy stary banał - melancholię da się odkupić tworzeniem. Poza tym pomaga mi samokontrola, rodzaj silnej homeostazy, którą mam.

Kiedy się coś niebezpiecznie przechyla, uruchamia się we mnie mechanizm równoważenia. Nie potrzebuję żadnych proszków, bo sam siebie nastawiam: jak mam spotkanie o siedemnastej, to będę w umówionym miejscu o siedemnastej, a jeśli tekst mam oddać dziewiątego września, to oddam, nawet jeśli jeszcze kilka dni wcześniej wydaje mi się, że nigdy go nie napiszę, i smęcę po kątach, i klnę na czym świat stoi.

Jak w każdym, działają we mnie dwie odrębne siły: nicościująca i witalna. Ta pierwsza jest dosyć mocna, lecz ta druga - gorzej sobie uświadamiana, czasami sam się dziwię, że tyle jej mam - też jest nielicha.

Wątpię, czy to jest jakieś sensowne wyjaśnienie, ale dodam, że jestem zodiakalnym Rakiem, czyli znakiem saturniańskim, tyle że ze względu na ascendent w lwie wykonuję krok do tyłu lub atakuję. Albo prowadzę stado, albo jestem z tyłu, odchodzę. To idzie fazami, chociaż na pewnym poziomie jest tym samym, tworząc rewers i awers tego samego.

Rewersem melancholii jest łaska. Czym ona jest?

Kiedyś myślałem, że odpowiedź na to pytanie jest dosyć prosta: chodziłoby o rodzaj niespodziewanego natchnienia - i przy pisaniu, i w ogóle, na przykład w chwili marszu, gry w tenisa, a nawet degustacji wina. Mówiąc po proustowsku: widzieć jasno w zachwyceniu. Ale to jednak za mało powiedzieć. Bo wcześniej nie zastanawiało mnie, skąd to przychodzi.

Raczej myślałem o dobrych bioprądach, dobrej pogodzie, dobrze przespanej nocy i tak dalej. A teraz pytanie o to, skąd się bierze, bardziej mnie interesuje.

Myślę ostatnio sporo o Prouście, geniuszu jakże często natchnionym. Czy łaska przychodziła do niego przez typ doświadczenia egzystencjalnego, jakie sam opisywał w powieści? Przez doświadczenie szczególnego stanu? Nie był, rzecz jasna, człowiekiem religijnym, ale w jego przypadku nie da się tu obejść bez pojęcia świętości.

W każdym razie - mówię to raczej metaforycznie - łaskę widzę po pascalowsku, jansenistycznie: Bóg ją rozdaje, jak chce i komu chce. Jeździ na pstrym koniu, wiadomo. Rzadko przychodzi i prawie zawsze jest niezrozumiała. Zdarzało się to w niektórych momentach pisania, czasami miałem poczucie, że jest, nagle przychodzi. Nie ma sensu z tym negocjować, a czasami tak robiłem, przerabiałem na swoją formę, a to nie jest potrzebne.

Ale łaska przychodzi na teren, który trzeba sobie przygotować. Taki teren przygotowują uczucia, otwarte serce, oczekiwanie. Trzeba dać coś czystego, żeby zostać usłyszanym. Wie pan, nawet w sytuacjach banalnych o tym myślę. Na przykład grając w ping-ponga. Nagle wiem, czy moje ciało wie, że wygram, że nie ma siły, żebym przegrał dzisiaj, chociaż do końca meczu jest daleko.

Ciało wie i koniec. I się wygrywa. A później przez miesiąc się przegrywa, łaska nie dochodzi do rakietki. Najciekawsze jest w łasce może to, że pan się w niej nie odnajduje. Bo ona jest spoza; ona do pana nie należy, ale przez chwilę pan z nią, w niej jest. To, że można być przez chwilę poza sobą, w ekstazie czy nie w ekstazie - bo to nie musi być ekstaza, to może być zdziwienie, poczucie wręcz obcości wobec siebie - jest upajające.

Nie jestem człowiekiem euforycznym; niektórzy ludzie z namiętnością opowiadają o tym, że pół godziny czekali na spóźniony tramwaj, są oburzeni, że to skandal, są pełni emocji, uniesienia, machają łapami. Mam wtedy wrażenie, że zbyt dokładnie w swoim czasie istnieją, zbyt dokładnie przyklejają się do teraźniejszej chwili. Melancholia odkleja. Ale też niszczy tkankę codzienności, a przecież nic nie mamy poza chwilą.

Z czego się bierze ta dyscyplina?

Nie wiem. Czasami myślę, że ta dyscyplina, o której mówię, to rodzaj antynarcyzmu. Bo każda skrajność egzystencjalna: melancholia, rozbicie, zapaść - to perwersyjna forma narcyzmu. Nie mówię o rozpaczy, gdy zdarzyło się coś strasznego, ale o takiej „zwykłej” dekonstrukcji ja, gdy bez powodu („nic, które boli”) rozpadamy się, że powiem to Stasiukiem, w drobne chujki.

Poza tym znaczenie ma tu kwestia odpowiedzialności, obowiązku wobec innych, wobec bliskich. Mój rytm życia bardziej wyznacza obowiązek niż pierwotne, dość katastrofalne poczucie siebie. Mówię o obowiązku wobec konkretnych ludzi, o miłości, której trzeba dać szansę, by żyła. A szansą drugiej osoby na życie jest to, że ja żyję. Gdybym był sam, nie byłoby mnie tutaj, pewnie bym teraz szedł jakąś ścieżką w Górach Skalistych albo zżerał jagody na dalekiej północy.

Samotność jest - myślę niekiedy - fałszywym bożkiem, bo likwiduje ideologicznie kontakt z życiem. Sam nie lubię w sobie tego pędu, a jest mocny, do samotności. To jest rodzaj ekscesu, który jest fałszywy, dlatego że będąc samemu, neguje się udział we wspólnym życiu, a wspólnota jest czymś pierwotnym, najważniejszym, nawet wspólnota dwóch osób.

Oczywiście trudno mi w życiu społecznym, wspólnotowym uczestniczyć, uciekam w samotność, nie jestem jednak z tego dumny. Lubię wybrać się sam w miasto, ale zarazem coś mnie ciągnie do ludzi, jakiś głos mi mówi, że samotność nie może być prawdą, że jest wyłącznie rodzajem reżimu, który sobie narzuciłem. Samotność to niekiedy bycie talibem własnego ja.

Czy samotność jest reżimem, do którego się ucieka?

Czy reżim może wabić, być dopalaczem eksapizmu, dezercji?

"Reżim, także reżym[1] (fr. régime – porządek) – rygor, popularnie używany w znaczeniu pejoratywnym rząd, władza, system władzy, zwłaszcza nielegalny, nieuznawany, bezprawny, pochodzący z uzurpacji."

Reżim w  takiej błogiej codzienności -  kojarzy mi się z koniecznością /splot okoliczności/ bywania z innymi. Z takich czy innych powodów. Nie ma w tym niechęci, mizantropii - ale naprawdę nie zawsze chce się innych.

Jak rozumieć słowa, że samotność to bycie talibem własnego ja?

Pierwotne znaczenie przed 11 września - to uczeń.

Byś uważnym uczniem samego siebie - to walor,. to bycie Kolumbem stref do przepracowania, a to zawsze kapitał, wygrana, progres.

Po dramacie w NY...

Autofanatyzm, chora stronniczość mentalna emocjonalna siebie?

Bieńczyk komfortowo czuje się w samotności - tu nie mam wątpliwości - ale odcina się od jej piękna, inspiracyjnego posmaku.  Dlaczego?

Dlatego, że kulturowo samotność jest na stosie? Dlatego, że utażsamiają ją z piekłem?

Piekłem jest konieczność bycia z tymi, którzy nas ograbiają, okaleczają a w najlpszym razie wyjaławiają swą obojętnością i programem a priori -  premedytacji niezrozumienia nas..

Jakże często samotność nią nie jest ...w tym powszechnym samotności pojmowaniu.

To złożone historie - tak łatwe do wyprowadzenia pod pręgież śpiesznej oceny, aksjologicznie wydętych warg.

A clip?

Doprawdy nie wiem dlaczego -  ale w takich sytuacjach jak na filmiku doświadczam absolutu wolności.

 

PS. Wpis opublikowalam wg zegara na kompie o 16:58.

Zakochana w suwerenności. Smakoszka autentyzmu. Ze słabością do erekcji intelektu. ministat liczniki.org

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura