Właściwie nie powinnam jej zdejmować, ale mogłoby to być poczytane za niedbalstwo, więc w końcu ją zwinęłam. Ale dla mnie żałoba trwa, i z biegiem dni wcale nie jest lepiej, wręcz przeciwnie. Wydarzenia ostatnich tygodni pokazały mi, że suwerenność mojego kraju jest na poziomie Białorusi. Brakuje w zasadzie tylko sfałszowania wyborów prezydenckich.
W każdym suwerennym państwie taka katastrofa wywołałaby natychmiastowy kryzys. U nas żadnego kryzysu nie ma, „państwo zdało egzamin”, nie doszło do ani jednej dymisji, wszystko jest OK. Premier na konferencjach prasowych znów się uśmiecha i dowcipkuje, a p.o. prezydent ze spokojem sugeruje, że Lech Kaczyński mógł zza grobu skierować ustawę o IPN-ie do Trybunału. Głównym tematem w niektórych opinio-tfu-rczych mediach staje się od razu incydent w Gruzji, zaraz potem polsko-rosyjskie pojednanie, następnie dyskredytowanie filmu Solidarni 2010, a w końcu dyżurni dziennikarze wierni Partii Miłości rozpoczynają wyborczą kampanię nienawiści i odwracania kota ogonem. Po jej początkach widzę, że ośmieszanie i wyszydzanie Lecha Kaczyńskiego to pikuś w porównaniu z tym, z czym będziemy mieć do czynienia teraz.
Zresztą niektóre fora internetowe buchnęły nienawiścią również do zmarłego prezydenta, znacznie większą niż za jego życia. A może tylko wydaje mi się większa, może teraz to po prostu bardziej boli i jest już całkiem nie do zniesienia.
Jestem młoda, powinnam należeć do tych, którzy jako pierwsi przejdą do porządku nad tym, co się stało. Ale na razie nie potrafię. Daleka też jestem od optymizmu licznych blogerów z s24, że ta wściekłość w mediach to wrzask tonącego i że wygramy. O nie, tu bliska jestem raczej gorzkiemu Przesłaniu Pana Cogito.
W tym co piszę, bardzo chciałabym uniknąć egzaltacji, ale to trudne, brakuje mi talentu. Poszukuję tu choćby wirtualnego zrozumienia, bo ludzie wokół mnie na wieść o tym, że wciąż się nie mogę pozbierać po tej katastrofie, otwierają szeroko oczy i pytają: "Serio? Bez jaj". Po czym dodają: "Teraz to dopiero nas czeka katastrofa!" (mając na myśli ewentualne zwycięstwo Jarka).
Nie umiejąc uciec od egzaltacji, muszę tu umieścić strofkę jednego z moich ulubionych wierszy Herberta:
cóż nam - na wietrze drżeć
i znów w popioły chuchać mącić eter
gryźć palce szukać próżnych słów
i wlec za sobą cień poległych
Inne tematy w dziale Polityka