"Proszę państwa, nie ma się czemu dziwić. To jest Rosja, tu życie ludzkie nie ma najmniejszego znaczenia".
Słowa te (zatytowałam z pamięci) wypowiedział Waldemar Milewicz, kończąc telewizyjną relację o wydarzeniach na Dubrowce, gdzie na skutek szturmu oddziałów specjalnych i fatalnie zorganizowanej akcji ratunkowej zginęło ok. 300 zakładników (oficjalnie: 130). Półtora roku później już nie żył. Zginął w Iraku razem z kamerzystą Mounirem Bouamrane, w niejasnych okolicznościach. Nie wierzę, że przypadkowo.
Dziś szósta rocznica jego śmierci. Odważnego i bezkompromisowego korespondenta wojennego, mistrza reportażu, laureata wielu nagród i odznaczeń. Dziennikarza, który nie bał się przekazywać prawdy o ludzkiej krzywdzie. Również, a może przede wszystkim, przerażającej prawdy o tym, jak siły zbrojne Federacji Rosyjskiej rozprawiają się z mieszkańcami Czeczenii.
Nie zauważyłam, by po jego śmierci którykolwiek z polskich dziennikarzy odważył się kontynuować jego dzieło.
Inne tematy w dziale Polityka