Wczoraj bodajże wiele emocji niektórych blogowiczów sympatyzujących z lewą stroną wzbudzoił tekst Toyaha o katolicyzmie i Tygodniku Powszechnym. Generalnie Toyaha nie czytam, kiedyś gdzies tam zerknałem bo zaciekawiła mnie jakas blogowa nawalanka między pewnym kurakiem a owym Toyahem, a takie klimaty salono-pudelkowe zawsze się dobrze przy lunchu czyta. Toyaha i jemu podobnych nie czytam z prostych powodów - ani to nie mój klimat, ani interesujące mnie w większości tematy. Gdybym z facetem spotkał się gdzieś przypadkiem pewnie nawet nie zamienilibyśmy ani słowa. Atmosfera pod wpisem była taka średniowieczno-polskokatolicka. Czyli - zadnych odchyłów panowie, tylko my tutaj reprezentujemy najprawdziwszych z prawdziwie polskich chrześcijan. Wara tym inteligentom od naszych świętości. Chociaż jakoś za Tygodnikiem Powszechnym nie przepadam, nawet mnie to odrzuciło.
W każdym razie był to kolejny efekt dyskusji po wydarzeniach ze Strasbourga i z Wrocławia. Element debaty o roli religii w życiu ludzi i państwa. Debaty, która niestety nie ma wiele wspólnego z uczciwością i rzetelnością. Bardziej od nieco dziwacznego klimatu na blogu owego Toyaha zdziwł mnie (i zaskoczył w negatywnym sensie) tekst w pismie ktore zupełnie przypadkowo wpadło w moje ręce - będąc w kawiarni na Krakowskim Przedmieściu na stoliku natknąłem się na jakąś gazetkę samorządu studenckiego "Lexus". I w środku oczywiście też znajdował sie tekst o sprawie neutralności światopoglądowej państwa. Bloggerom bardziej wybaczam emocjonalność i gadanie głupot. W owym lexusie jakiś młody człowiek (ehhh - że też nadeszły już czasy kiedy mogę kogos tak określić) wypisywał durnoty niemilosierne. Np iż jeśli w salach szkolnych znajduje się krzyż to konieczne wydaje się powieszenie symboli innych religii. Kolejną głupota była sugestia, iż nawet w demokracji wola większości wcale nie jest czymś szczególnym i wyjątkowym - lub też - wiążacym - bo gdyby tak było, to należałoby usprawiedliwić antysemityzm albo nawet Holocaust, jeśli taka byłaby wola większości (nie pamiętam czy autor wspomniał wprost o Holocauscie - w każdym razie chodziło mu o sposób postępowania wobec ludności żydowskiej przez nazistów). O ile, jak wspomniałem - od Toyahów i ich lewicowych przeciwieństw nie oczekuję zbyt wiele - tak wolałbym, aby studenci wkładali nieco więcej wysiłku w pracę swoich umysłów. Symbole innych religii wydają się jak najbardziej ważne - o ile takie religie ktoś w ogole w danej społeczności wyznaje. Bo szczytem głupoty byłoby wieszanie półksiężyca lub symboli buddyzmu w sytuacji, gdy w danej grupie nie ma ani buddystów ani muzułmanów. Tym większą głupota jest stawianie porownań z nazistowskim stosunkiem do Żydów. Krzyż to nie komora gazowa. Różnica jest tak widoczna, że w moim rozumieniu - gdy ktoś tego nie widzi - to już nie jest to temat do dyskusji - ale raczej sugestia dla lekarza oceniającego stan zdrowia psychicznego delikwenta.
Ale przechodząc do sedna - obie strony tego sporu grają nieuczciwie. Gorliwi katolicy lub chrześcijanie zapominają, ze szkoła i urzędy to miejsca publiczne. Każdy sposób demonstacji tam okreslonej religii musi być bardzo wyważony - i związany powinien być z konkretnymi okolicznościami. Szkoła to bowiem nie kościół. Krzyż to nie rzymski orzeł wbity w ziemię, symbolizujący iż ten teren jest podległy danemu władztwu.Co więcej - jak już dawno temu wspomniałem - ci sami ludzie, którzy lamentują iż uderza ich laicko - ateistyczna krucjata sami nie mają ochoty do żadnej refleksji nad sprawami finansowymi. Takimi jak ta, iż człowiek nie wierzacy nie powinien być zobligowany do wydawania choćby jednej złotówki ze swoich podatków na dofinansowywanie pensji katechetów lub wspieranie projektów katolickich świątyń. Wystarczy wspomnieć o pieniądzach w takim zawodzącym nad swoją niedolą gronie aby towarzystwo błyskawicznie i całkiem sprytnie rozbiegło się i pochowało po kątach.
Problemem drugiej strony jest zaś niechęć do przyznania - iż w bardzo wielu przypadkach nie chodzi rzeczywiście o żadną bezstronność państwa. Prym wiodą bowiem Ci którzy na sztandarach wypisują dyrdymały w stylu "ateizm jest sexi". Ich cel jest całkiem oczywisty - religię uważają za zło, a osobami wierzącymi gardzą i uważaja za głupców, wyznawców ideologii którą należy wyeliminować. Sa w swojej walce zacietrzewieni nie gorzej od marzącego o "Pinochet Airlines" z krzyżami dla lewaków Artura Nicponia.
Szkoda, bo właśnie przez to ta dyskusja o krzyżach jest tak mało obiektywna i merytoryczna - a faktycznie sprowadza się do starcia dwóch przeciwstawnych sobie ideologii - ktore najchętniej dokonałyby eliminacji przeciwników - albo całkowitego zepchnięcia na margines myslących inaczej.
Bezstronność światopoglądowa państwa (która wcale nie oznacza państwa sztucznie świeckiego) oznacza zaś bowiem sytuacje, w której państwo dokłada wszelkich możliwych starań aby żaden człowiek nie czuł się gorszy z powodu wyznawanej przez siebie religii i aby wiara i poglądy każdego były jednakowo szanowane. Także w tym sensie - że należy zrozumieć istnienie grup integrystycznych i radykalnych - i akceptować je tak długo, jak długo nie próbują siła narzucać swoich poglądów innym
Problemem tej debaty jest też fakt - iż nie odbywa się w naprawdę szerokim gronie ale w środowiskach najbardziej skrajnych. Kiedy naprzeciwko siebie staje "Krytyka polityczna" i Jan Hartman z jednej strony - a redaktor Terlikowski i Fronda z drugiej, efektem nie będzie próba znalezienia prawdziwie uczciwego werdyktu, ale wysilony pseudokompromis wypracowany na gruncie próby narzucenia drugiej stronie jak największej części swojego zdania.
Inaczej niestety nie będzie - ponieważ zdecydowana większość społeczeństwa milczy - i tak naprawde ma ważniejsze sprawy na głowie.
"Rewolucja Francuska zaczyna się wciąż na nowo, bo wciąż mamy do czynienie z jedną i tą samą rewolucją. W miarę jak posuwamy się przed siebie, jej finał oddala się i ginie w mroku (. . . ). Zmęczyło mnie ciągłe branie za port tego, co okazuje się zwodniczą mgłą, i często zapytuję sam siebie, czy rzeczywiście istnieje ów stały ląd, którego tak długo poszukujemy, czy naszym przeznaczeniem nie jest raczej nieskończone żeglowanie po pełnym morzu". Alexis de Tocqueville
.
Informacja dodatkowa - Ponieważ ten blog to nie chlewik, mr offy i tym podobna zbieranina wstępu tutaj nie ma.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka